przekracza kolejne bariery. Jeszcze nie tak dawno gwałtowny sprzeciw części opinii publicznej wywoływał pierwszy program typu „reality show”, słynny holenderski „Big Brother”.
Zarzucano mu, że bazuje na niskich instynktach, wywołuje demony. Porównując go z dzisiejszą ramówką, jawi się on jako niewinna igraszka. Dziś w programach „reality show” trwa wyścig o potencjalnego
współmałżonka, zjada się ohydne owady, leży się wśród budzących grozę węży. Wszystko, oczywiście, dla pieniędzy. Protestów nie słychać, bo opinia publiczna uznała, że tak już musi być. Co będzie dalej?
Znając kreatywność ludzi mediów, możemy się spodziewać przekraczania kolejnych granic, o których nam się nigdy nie śniło. Gdzie będzie koniec? Neil Postman już kilkadziesiąt lat temu określił go w tytule
swej książki - Zabawić się na śmierć. Może dla potrzeb jakiegoś programu wywoła się małą wojnę? Filmowana przez dziesiątki kamer i emitowana w paśmie najlepszej oglądalności zgromadzi na pewno liczną
telewidownię? No, jeżeli nie wojnę, to może potyczki gangów. Przesada? A skąd? Jesteśmy tego bliżej, niż nam się wydaje. Mówię całkiem serio. Pogoń za pieniądzem z reklam nie zna granic.
W tym wyścigu nie ma reguł. Stopuje go czasem prawo, ale ono albo staje się martwe, albo jest zmieniane. W imię zasady, że wszystko, bez wyjątku, jest na sprzedaż.
Pomóż w rozwoju naszego portalu