BEATA TOMCZYK: - Proszę opowiedzieć kilka słów o sobie.
JACEK SZYMAŃSKI: - Jestem łomżaninem. Już w średniej szkole muzycznej współpracowałem z Filharmonią Białostocką i Bydgoską, a dyplom uzyskałem jako pierwszy absolwent wokalistyki. Podstawy elementarne zdobywałem pod kierunkiem ks. Mieczysława Dworakowskiego, prof. Wyższego Seminarium Duchownego w Łomży. Moim nauczycielem był również organista katedralny Stanisław Winiarski. Nie dane mi było studiować w Warszawie - w 1987 r. zdałem egzaminy, ale nie zostałem przyjęty z braku miejsc. Wystartowałem za rok do Akademii Muzycznej w Gdańsku i zostałem przyjęty od razu na II rok na Wydział Wokalno-Aktorski.
- Jak doszło do pierwszego Festiwalu w Drozdowie?
- W styczniu 1994 r., będąc w gronie przyjaciół, postanowiłem zadzwonić do Stanisławy Chyl, ówczesnej dyrektor Muzeum Przyrody w Drozdowie. Nawiązałem do naszych wspólnych rozmów sprzed lat, dotyczących mojego ewentualnego występu w Dworku Lutosławskich. Zawsze dokuczał mi brak wolnego czasu i nie pozwalało mi to na oderwanie się od obowiązków studenckich czy służbowych. Aż do momentu, gdy jako świeżo upieczony absolwent Akademii Muzycznej w Gdańsku i solista Opery Bałtyckiej mogłem z całą starannością podjąć kroki ku spełnieniu naszych planów. Umówiliśmy się na lipiec, połowę miesiąca i na dodatek w niedzielę. Doskonała pora na koncerty - pełnia lata, czas wakacji i urlopów. Pierwszy koncert odbył się w saloniku Dworku Lutosławskich ( Muzeum Przyrody) w Drozdowie. Pogoda dopisała, publiczność też - pierwszego koncertu wysłuchało ok. 140 osób. Był to dla nas wielki sukces i wielka zachęta.
- Festiwal na stałe zadomowił się w pejzażu ziemi łomżyńskiej. Każdy kolejny rok wprowadzał coś atrakcyjnego do programu Festiwalu.
- Zachłyśnięty powodzeniem Festiwalu postanowiłem rozszerzać muzyczne spotkania, więcej koncertów i więcej wykonawców. Oprócz cyklicznych koncertów w Muzeum Przyrody, w kościołach łomżyńskich, a także oprócz programów edukacyjnych wprowadziłem koncerty z muzyką polską, rosyjską i recital wokalny ( był to 1997 r.). Opera, operetka, musical, kameralistyka na stałe zakorzeniły się w programie Festiwalu. Podczas naszego małego jubileuszu - V Festiwalu - wyszedłem poza ramy tych muzycznych form. Przygotowałem estradowe wykonanie opery włoskiej G. Verdiego Nabucco w wersji oryginalnej. Za dyspensą biskupią prezbiterium drozdowskiego kościółka zamieniło się w scenę. Potem był Straszny Dwór, Traviata. Był to wielki krok w rozwoju artystycznym Festiwalu, ale przede wszystkim w jego poziomie wykonawczym i repertuarowym.
- W koncertach występują znakomici artyści. Jak udało się Panu namówić ich do przyjazdu do Łomży z tak różnych miejsc - nie tylko z Gdańska, ale też z Łodzi, Bydgoszczy, Poznania?
- Środowisko wokalistów nie jest wielkie, więc często spotykamy się jak nie w Gdańsku, to na gościnnych scenach innych miast. Z niektórymi kolegami chodziłem do szkoły, studiowaliśmy razem, z innymi poznałem się w ich rodzimych teatrach, inni przyjeżdżają do Gdańska. W rozmowach poruszałem temat Festiwalu, a oni chętnie zgadzali się mi towarzyszyć. Np. Marzena Prochacka, moja sąsiadka i przyjaciółka z "garderoby", moja mistrzyni, która udziela mi konsultacji, po raz drugi przyjechała do Drozdowa. Po raz kolejny są z nami Olga Niecziporenko, Dariusz Wójcik i wielu artystów, których nie sposób wymienić jednym tchem.
- Pierwszy z tegorocznych koncertów muzyki religijnej, którego mogliśmy wysłuchać w kościele parafialnym w Jedwabnem, poświęcony został kard. Wyszyńskiemu. Co zadecydowało o takim wyborze?
- Rok 2001 jest Rokiem Kardynała Wyszyńskiego. Nie mogłem zapomnieć, że diecezja łomżyńska, z którą poprzez swoje pochodzenie czuję się szczególnie związany, przygotowuje się do wielkich obchodów 100. rocznicy urodzin Prymasa Tysiąclecia. Kardynał Wyszyński postawił wszystko na Maryję. My specjalizujemy się w muzyce religijnej i oratoryjnej, więc zaproponowałem, aby pierwszy z tegorocznych koncertów nosił tytuł Ave Maria w muzyce i poezji - mieliśmy możliwość wykorzystania maryjnych tekstów Księdza Prymasa. Tego typu koncerty dawaliśmy już kilkaset razy w trójmiejskich kościołach i na północy Polski i cieszyły się one wielkim powodzeniem.
- Koncert "Licząc przepływające chmury", który odbył się w kościele Sióstr Benedyktynek, poświęcony był zmarłemu przed dziesięciu laty ks. Bolesławowi Liszewskiemu. Czy miał Pan możliwość spotkania na swej drodze tego niezwykłego człowieka?
- Ks. Liszewskiego znałem osobiście. Nawet spędziliśmy swego czasu trzy sylwestry pod rząd. A wszystko zaczęło się od kościoła Sióstr Benedyktynek, w którym śp. ks. Liszewski był kapelanem. Tam się z nim zetknąłem. Cudowny człowiek, pomocny, prawdziwy ksiądz, wspierał ludzi duchowo i dzielił się tym, co miał. Tam, gdzie się pojawił, stwarzał atmosferę pozytywną i optymistyczą. Wprowadzał radość do życia swoich znajomych. Każdy mógł mu się wyżalić, to bardzo ważne, bo właściwie trudno w dzisiejszym zmaterializowanym i bezdusznym świecie znaleźć drugą osobę, która bezinteresownie wysłuchałaby inną.
- Podzielam opinię większości, że Festiwal w Drozdowie należy do jednej z najciekawszych imprez kulturalnych sezonu letniego w Łomży
- Ośmielam się stwierdzić, że jest to najlepsza impreza nie tylko sezonu letniego, ale w ogóle całego sezonu - od zimy do lata i od zimy do zimy. Staram się zapraszać moich najlepszych kolegów artystów czy wokalistów. Zależy mi na jak najwyższym poziomie artystycznym Festiwalu. Jestem im wdzięczny za obecność tutaj i nawet nie umiem im za to podziękować.
- Jakie są pańskie wrażenia tuż po zakończeniu VIII Festiwalu?
- Czuję się tu świetnie, ale w tej chwili jestem "
wypompowany" ( rozmawialiśmy tuż po zakończeniu w Wielkiej Gali w
Pałacu - przyp. Autora). To zmęczenie rekompensuje mi satysfakcja
i spełnienie artystyczne. Z czystym sumieniem z całą odpowiedzialnością
w stosunku do cudownej publiczności festiwalowej jak też do samej
sztuki, całą odpowiedzialność artystyczną wziąłem na siebie. Jestem
przekonany, że przy całym bogactwie repertuaru i udziale wielu znakomitych
artystów wszyscy wielbiciele muzyki zostali usatysfakcjonowani.
Na zakończenie chciałbym podziękować w sposób szczególny
bp. Stanisławowi Stefankowi za opiekę i wielką życzliwość. To dzięki
niemu artyści mogli mieszkać w Wyższym Seminarium Duchownym w Łomży
i mieć całodzienne wyżywienie.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu



