Ta pomoc dosłownie pozwala przeżyć i nie są to wyolbrzymione słowa. Odwiedzam te rodziny, spotykam się z wieloma z nich i widzę, że one wciąż potrzebują naszego wsparcia, dzięki któremu mogą kupić jedzenie, opłacić mieszkanie, czy kupić żarówkę. Dosłownie: żarówkę! Spotkaliśmy się z jedną z rodzin, która żyje w kompletnych ciemnościach, bo nie stać jej nawet na kupienie tzw. "amperów". Ta matka powiedziała, że musi zaplanować wydatki na dwa miesiące naprzód, żeby móc kupić jedną ledową żarówkę, bo trójka jej dzieci zaczyna bać się, żyjąc w nieustających ciemnościach.
Drugą forma pomocy są tzw. mikroprojekty przedsiębiorczości - to nowa inicjatywa, którą będziemy realizowali w odpowiedzi na prośby tutejszych biskupów i świeckich mieszkańców. Oni proszą, byśmy pomogli im stanąć na nogi, tworząc miejsca pracy. Jeden taki projekt ma wartość ok. 5-6 tys. dolarów i pozwala na otworzenie sklepu, małej piekarni czy szwalni. A ludzie chcą tu pracować. Syryjczycy są dumni, pracowici, inteligentni. A takie mikroprojekty są konieczne, by mogli się na nowo usamodzielnić.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Trzecia sprawa jest naprawdę pilna, na teraz: potrzebujemy środki na zakup odzieży, zimowych kurtek i butów. Tu są dosłownie tysiące dzieci, które chodzą w klapkach, sandałach, a jest bardzo zimno. Potrzebujemy też funduszy na zakup leków i opału dla wielu rodzin.
Reklama
KAI: W takim razie powinniśmy pomagać na miejscu, czy także przyjmować uchodźców? Pytam także z tego względu, że w przeddzień Bożego Narodzenia powracają porównania uchodźców do Świętej Rodziny uciekającej do Egiptu.
- Proszę pozwolić, że podzielę się odpowiedzią, jakiej na to samo pytanie udzielił mi kilka dni temu maronicki arcybiskup Aleppo Joseph Tobji. Zwrócił uwagę na coś bardzo ciekawego: Europa, która przejmuje się losem mieszkańców bombardowanych terenów, otwiera granice i przyjmuje wszystkich - w szczególności chrześcijan. Jak tłumaczył abp Tobji to przyczynia się do absolutnego "czyszczenia" Bliskiego Wschodu z obecności chrześcijan - chociaż mamy bardzo dobrą wolę!
Z drugiej strony nie jest przypadkiem, że tu atakowane są w pierwszej kolejności chrześcijańskie szkoły, kościoły i szpitale. Komuś zależy na tym, aby chrześcijanie opuścili Bliski Wschód. I mówił, ze z punktu widzenia chrześcijan z tych terenów musimy zrobić wszystko, by pomóc im tu przetrwać. By chrześcijaństwo tu pozostało!
To nie jest wyzwanie jedynie dla Syrii, ale dla całego Kościoła. Jan Paweł II mówił w kontekście chrześcijan z Bliskiego Wschodu o dwóch płucach, którymi oddycha Kościół. Obecność Kościoła na tych terenach jest więc jakby kwestią fizjologiczną, dotyczącą Ciała Chrystusa! Jeśli zabraknie nam jednego płuca - organizm całego Kościoła odczuje ten wielki brak.
Reklama
Chcemy wsłuchiwać się w głos tych, którzy proszą nas, byśmy pomagali im przetrwać na miejscu i odbudowywać tu życie. Oni nie chcą stąd wyjeżdżać, choć często są do tego zmuszeni, ze względu na służbę wojskową. Oczywiście, jeśli ktoś dociera do naszych granic, to starajmy się go przyjąć. Mogę tu podać przykład kilku syryjskich rodzin, którymi Caritas Polska zajmuje się w Polsce, a także studenta z Syrii, który dołączył do swoich braci, którzy nauczyli się już polskiego i chcą pozostać w Polsce. Ta pomoc też ma dwa płuca: pomoc tutaj na miejscu i przyjęcie tych, którzy chcą do nas przyjechać i u nas szukają schronienia.
KAI: Patrząc z zewnątrz, mamy świadomość tego, jak ważna jest dla Kościoła wspólnota chrześcijan na Bliskim Wschodzie. A co o sobie samych mówią dziś mieszkańcy np. Aleppo?
- Coraz częściej słyszę od tutejszych mieszkańców, także tych, którzy poświęcili wszystko, by być tu i nieść pomoc potrzebującym, taką opinię: może świat nie rozumie nas i naszych potrzeb? Może zaczyna o nas zapominać? A także bardzo duży lęk, że zarówno ludzie, jak i wielkie organizacje przestaną pomagać Aleppo. Bardzo mocno zmniejszyła się udzielana tu pomoc, ludzie boją się, że duże organizacje, jak FAO (Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa - przyp. KAI) wstrzyma dostawy pożywienia. Tutejsi mieszkańcy boją się, że świat znudził się pomocą dla Syrii. Obawiają się, bo media mówią, że sytuacja się poprawiła - co nie jest prawdą. Tu wciąż trwa wojna!
W czwartek rano, o godz. 9.30, niecałe 600 m. od miejsca, w którym przebywałem, uderzył pocisk, który zabił całą 5-osobową rodzinę. Oczywiście, nikt tej informacji nie podął. Każdej nocy słychać ostrzeliwania, bo niecałe 1,5 km od miejsca w którym jesteśmy jest kolejna linia frontu, granicząca z zachodnim Aleppo zajętym przez rebeliantów, którzy cały czas próbują zdobyć kolejne pozycje. Ten kraj wciąż jest rozdarty na kilka terytoriów.
Reklama
Z kolei chrześcijanie mówią mi, że coraz częściej zadają sobie pytanie: kim my dziś jesteśmy, jako chrześcijanie Syrii, Bliskiego Wschodu? Czego oczekuje od nas Pan Bóg? Jaka jest nasza misja? Zacząłem to rozumieć, odwiedzając tutejsze wspólnoty. Przed wojną Aleppo było podzielone na dzielnice, w których mieszkali członkowie poszczególnych wiar i obrządków. Wojna obaliła te podziały, a miasto stało się globalną wioską, w której mieszają się chrześcijanie i muzułmanie.
Bardzo mocnym doświadczeniem było dla mnie spotkanie z muzułmanami, w dzielnicy, w której pomagają jezuici. Dzieci kojarzą ich zakon z imieniem Jezusa i podczas gier i zabaw z wolontariuszami, często wykrzykują: "Kocham Jezusa!" To jeden z tych wymiarów tego, o czym mówi św. Jan Paweł II i papież Franciszek: kultury spotkania. Paradoksalnie doprowadziła do niej wojna.
KAI: Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Dorota Abdelmoula / Aleppo