Niejednokrotnie byłam we Włodzimierzu Wołyńskim, często uczestniczyłam we Mszy św. w miejscowym kościele. Zainteresowała mnie sytuacja tutejszych katolików w nowym systemie władzy. W 1998 r. byłam świadkiem wzruszającego wydarzenia, kiedy ludzie w różnym, nieraz bardzo podeszłym wieku, przyjmowali z rąk biskupa łuckiego Marcjana Trofimiaka sakrament bierzmowania, udzielany w miejscowym kościele po raz pierwszy od 1941 r. Z zainteresowaniem słuchałam kazań ojca Leszka, który zawsze z sercem i życzliwością podchodzi do swoich parafian. Będąc we Włodzimierzu w kwietniu tego roku, poprosiłam o rozmowę. Kiedy przyszłam do kościoła na umówioną godzinę, Ojciec był jeszcze zajęty katechezą dzieci szkolnych. Obserwowałam przez chwilę lekcję i zauważyłam, że dzieci z wielką uwagą przysłuchiwały się temu, co mówił do nich ich kapłan.
MIROSŁAWA ORZECHOWSKA: - Jak znalazł się Ojciec tutaj, na Ukrainie, z dala od swoich rodzinnych stron?
O. LESZEK KOSZLAGA: - Pochodzę z centralnej Polski, nie mam żadnych powiązań rodzinnych z tymi terenami. Na Ukrainę przyjechałem pod koniec 1991 r., wcześniej 2 lata pracowałem w Woli Gułowskiej, niedaleko Kocka. Dostałem swego rodzaju misję, która polegała na zbadaniu ilości i jakości klasztorów polskich za granicą wschodnią. Zatrzymałem się w Mościskach, chciałem gdzieś tutaj na tych terenach pracować. Dokąd mnie Bóg poprowadzi, wówczas jeszcze nie wiedziałem.
- I poprowadził do Włodzimierza...
- Przybyłem do tego miasta na Boże Narodzenie w 1991 r., wcześniej znalazłem się we Lwowie, potem w Łucku. Reaktywowano wówczas diecezję łucką i każdy ksiądz, chętny do pracy na tych terenach, był przyjęty z otwartymi ramionami. Dowiedziałem się, że we Włodzimierzu Wołyńskim zaczęto tworzyć parafię i starano się o zwrot kościoła katolickiego. Dotarłem więc tutaj, gdzie jestem już 10 lat.
- Jak wyglądał ten kościół w 1991 r., czy Ojciec od razu otrzymał do niego klucze?
- Nie. Wcześniej w budynku kościoła był sklep meblowy, a w jego podziemiach, po wyrzuceniu trumien, zrobiono piwnicę do przechowywania ziemiopłodów. Kiedy zbliżało się 1000-lecie miasta, sklep przeniesiono w inne miejsce, a tutaj po wyremontowaniu wnętrza utworzono dom kultury. Wewnątrz kościoła była sala koncertowa, w podziemiach zaś urządzono kawiarnię. Ołtarz główny był zasłonięty, nic więc mu się nie stało. Przed ołtarzem ustawiono scenę, na której stały fortepiany. Kiedy oddano nam kościół, przychodzili parafianie i wspólnie odnawialiśmy świątynię. Zanim to nastąpiło, nabożeństwa odbywały się w prywatnych mieszkaniach.
- Czy ludzie chętnie przychodzili do kościoła?
- Wydaje mi się, że tak, w większości to przecież byli Polacy. Tworząc wraz ze mną parafię, emocjonalnie czuli się bliżej Polski. Pamiętam, że ok. 30 osób ochoczo ruszyło do pracy, zrywali scenę, wynosili z kościoła to, co było zbędne.
- Los tych ludzi nie był zatem Ojcu obcy?
- Żal mi było szczególnie ludzi starszych, którzy czuli więź z polskością. Byli zawsze katolikami, więc przez wiele lat modlili się w ukryciu. Kiedy władze ukraińskie oddały nam świątynię, nie wierzyli, że nareszcie będą mogli się w niej bezpiecznie i otwarcie modlić. Ja osobiście dużo nauczyłem się od moich parafian i wiele im zawdzięczam. Szczególnie wdzięczny jestem pani Bajowej, u której mieszkałem 6 lat. Zaopiekowała się mną i mimo podeszłego wieku nadal nas wspiera. Zresztą lista osób o wielkim sercu jest o wiele dłuższa i nie sposób ich wszystkich wyliczyć.
- Wiem, że obecnie odprawia Ojciec również Msze św. poza Włodzimierzem...
- Tak, w każdą niedzielę i święta odprawiam cztery Msze św. - dwie we Włodzimierzu oraz w Uściługu i Nowowołyńsku.
- Proszę powiedzieć coś o tych parafiach.
- Do Uściługa zacząłem dojeżdżać w 1993 r., parafia została zarejestrowana 29 czerwca 1993 r. Spotykaliśmy się z wiernymi w domu prywatnym. Potem zaczęliśmy się starać o przyznanie nam kaplicy cmentarnej, w której wcześniej mieścił się sklep dla emerytów, a cmentarz został zrujnowany, po prostu zepchnięty. Teraz mamy swoją kaplicę pw. Matki Bożej Różańcowej, remontowana była przez parafian przez 4 lata.
- A Nowowołyńsk, przecież to nowe miasto. Czy tam też są katolicy?
- Miasto to powstało w latach 50. Nie było w nim żadnej cerkwi, nie mówiąc o kościele katolickim. Ludzie przyjeżdżali stamtąd do Włodzimierza na Msze św. Skorzystałem z zaproszenia i zacząłem od 1994 r. jeździć również do Nowowołyńska. Z wiernymi, a jest ich tam ponad 100 osób, spotykaliśmy się w prywatnym mieszkaniu, tam odprawiałem Mszę św. W 1995 r. powstała parafia pw. Matki Bożej Częstochowskiej i św. Józefa, która została zarejestrowana 4 marca 1996 r. W tej chwili wierni wypożyczają salę konferencyjną, ale tylko na niedziele. Niedawno otrzymaliśmy od władz miasta 19-arową działkę, na której powstanie kościół, projekt został już przygotowany. Makieta została wystawiona na stopniach ołtarza w tutejszym kościele.
- Życząc zrealizowania wszelkich planów, chciałam jeszcze zapytać, czy Ojciec nie tęskni za krajem?
- Rodzice moi mieszkają w centralnej Polsce, jeżdżę do nich czasami na dzień lub dwa. Tutaj jest już mój dom, moja misja. Cieszę się i dziękuję Bogu, że coraz więcej ludzi przychodzi do kościoła. Są w różnym wieku, chcą wierzyć i ta wiara odradza się na nowo. Mam nadzieję, że z Bożą pomocą zrobię to, co zaplanowałem. Obecnie remontuję nowy dom parafialny, wokół niego sadzę drzewka, krzewy ozdobne i kwiaty. Muszę się przyznać, że lubię przyrodę, piękne kwiaty, których mam bardzo dużo w ogródku. Odpręża mnie praca fizyczna, chętnie odpoczywam w ogrodzie i zachwycam się tymi wszystkimi darami Bożymi, które w nim wyrosły.
- Dziękuję serdecznie za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu