Uszkodzony słuch, trwała utrata zdrowia w wyniku torturowania.
Mieli wtedy po 16-17 lat i byli niepokorni. Sprzeciwiali się propagandzie
komunistycznej pierwszych lat Polski Ludowej. Kto wytrzymał kilkumiesięczne
śledztwo, trafiał do więzienia w Jaworznie. Miejsca, które było wcześniej
filią oświęcimskiego obozu koncentracyjnego.
Tadeusz Kęczkowski w roku 1949 był gimnazjalistą szkoły
im. Reytana na ul. Rakowieckiej. Od matury dzieliło go dwa lata.
Jak jego nastoletni koledzy podlegał Powszechnej Organizacji Służba
Polsce. Pewnego lutowego dnia pod pozorem wyprawy do komendy Głównej
SP zwabiono go do citroena. Takimi samochodami jeździło SB. Auto
skierowało się na ul. Grażyny do podplacówki SB. - Miałem przy sobie
trochę amunicji i 2 poniemieckie bojowe granaty F1 - opowiada pan
Kęczkowski. Kiedy wzięto mnie na pierwszą rozmowę, byłem na tyle
zdezorientowany, że powiedziałem, co mam przy sobie. Po tygodniu
ciężkich przesłuchań przewieziono mnie do placówki przy ul. Cyryla
i Metodego. Śledztwo trwało 4 miesiące. Chociaż nie zrobili w domu
rewizji, w aktach odnotowali, że znaleźli ulotki antypaństwowe i
broń. Jak wyglądało przesłuchanie? Można zobaczyć u mnie jeszcze
dziś ślady cięć na biodrach, kolanach. Mam też niedosłuch lewego
ucha, bo w trakcie śledztwa w uszy wkładano ołówek. Inne tortury
to: przydeptywanie obcasami palców, siedzenie na nóżce odwróconego
stołka z pomocą przesłuchującego. Przypominało to wsadzanie na pal.
Ciężko mówić... To przeszli wszyscy chłopcy - wzdycha pan Kęczkowski.
Oczekiwanie na rozprawę odbyło się w jednym z gorszych
więzień na Pradze. Po 3 miesiącach zasądzono wyrok: 6 lat więzienia
za tworzenie nielegalnej organizacji, posiadanie broni, bez złagodzenia
kary, z powodu ukończonych 17 lat. Tylko za sprawą pani adwokat Binterowej,
która miała znajomości w okręgowym sądzie rejonowym, wyrok nieco
złagodzono. Najpierw było 1,5 roku w Rawiczu. - Siedzieliśmy w celi
4,5 m na 2,5 m w 13-14 osób - opowiada Jaworzniak. - Wewnątrz wiadro
na fekalia. Pewnego dnia przyjechał inspektor po chłopców do pracy
w kamieniołomach. Każdy marzył o pracy na powietrzu. Stamtąd trafiłem
do obozu pracy w Strzelcach Opolskich. Bydlęca praca. Ręcznie rąbaliśmy
kamień. Norma dzienna to załadunek 20 ton kamienia na wózki. Kto
nie zdążył, zostawał na następną zmianę. Po powrocie czekała zimna
zupa. Sześć miesięcy później wyszło zarządzenie o przewiezieniu młodych
poniżej 20. roku życia do progresywnego więzienia w Jaworznie. Praca
była ciężka. Podałem się jako szklarz, choć niewiele miałem o tym
pojęcia. Ojciec kiedyś był szklarzem, trochę się mu przyglądałem.
Inni koledzy trafili gorzej. Wszyscy doświadczaliśmy ciężkiej pracy,
głodu i indoktrynacji - opowiada pan Kęczkowski.
Juliusz Gerung jest dziś prezesem Zarządu Głównego Jaworzniaków,
organizacji skupiającej byłych młodocianych więźniów politycznych
okresu stalinowskiego. W chwili aresztowania przez UB był w drugiej
klasie szkoły ponadpodstawowej we Włodawie nad Bugiem. - Założyliśmy
z kolegami organizację, która początkowo nazywała się Koło Zwolenników
Idei Mickiewicza - snuje opowieść. - Mieliśmy pisać patriotyczne
wiersze i propagować je wśród znajomych. Zmieniliśmy nazwę organizacji
na "Orzeł". Chcieliśmy odsłaniać prawdę, którą ówczesna historia
zakłamywała. Potem przygotowywaliśmy ulotki np. "Precz z czerwonym
terrorem". Litery wycinaliśmy z gazet, aby nas nie rozszyfrowano.
Burza rozpętała się, kiedy dołączyliśmy napis do szkolnej gazetki.
W korytarzu wisiały słowa Bieruta: "Przyjaźń z ZSRR, pomoc z ZSRR
i przykład z ZSRR, oto podstawowe źródła naszych zwycięstw". Na tym
haśle nakleiliśmy ulotkę "Precz z jarzmem stalinowskiego caratu".
Ubecy wpadli w szał. Wydał nas szkolny kolega, członek partii współpracujący
z UB. Wkrótce 20 lutego 1950 r. aresztowano mnie na stancji, gdzie
mieszkałem. Brutalne śledztwo trwało długo, ponieważ zakładali, że
działaliśmy z czyjejś inspiracji - opowiada pan Gerung. - Metody
uzyskiwania informacji były urozmaicone, od bicia aż po znęcanie
psychiczne. Moi bracia pracowali na państwowych posadach, więc straszyli
mnie, że "zgnoją moją rodzinę". Opisywali, że za oknem piękna wiosna,
ja muszę siedzieć w więzieniu, jak powiem wszystko, to mnie puszczą.
Siedzieliśmy w nieogrzewanej piwnicy. Jedynym umeblowaniem była goła
drewniana prycza. Nie mieliśmy nic do okrycia. Pod głowę kładliśmy
czapki, przykrywaliśmy się płaszczem. Zimą ściana pokryta była szronem,
latem wilgoć spływała po ścianach. Przesłuchania odbywały się nawet
w nocy.
Po ośmiu miesiącach przewieziono nas na Zamek w Lublinie.
W czasie okupacji hitlerowskiej w tym więzieniu siedział mój ojciec.
Przeżyłem wstrząs. Dawniej przed zamkiem stał żołnierz w niemieckim
mundurze. Teraz mijaliśmy żołnierzy w polskich mundurach. W baszcie
oczekiwaliśmy na proces. Warunki były potworne. Ostatniego listopada
zawieźli nas do rejonowego sądu wojskowego w Lublinie. Skazywano
nas z art. 86 Kodeksu Karnego Wojska Polskiego: "Kto usiłuje przemocą
zmienić ustrój Państwa Polskiego, podlega karze od lat 5 do kary
śmierci włącznie". Prokurator żądał dla mnie 10 lat więzienia, ale
skończyło się na trzech. Z Lublina przewieziono nas do Jaworzna.
Po drodze jeszcze jeden bolesny moment. Kiedy prowadzono nas do pociągu,
wiejska kobieta z pogardą splunęła na nasz widok. Było to bardzo
przykre. Przecież występowaliśmy w obronie chłopów przed przymusową
kolektywizacją wsi. W tamtych terenach na siłę zakładano kołchozy.
Zawieziono nas do Jaworzna. Trafiłem do jednego z najcięższych
odcinków pracy - do działu prefabrykatów. Wyrabialiśmy elementy żelbetonowe,
które szły na budowę Pałacu Kultury i Nauki. Praca była bardzo ciężka.
Jak nas karmiono, świadczą choćby dwa zdarzenia. Po placu pracy wałęsał
się kot naczelnika. Koledzy złapali zwierzę i zjedli je. Jeden z
kolegów na znak protestu przeciwko głodzeniu najadł się cementu.
Na szczęście widział to starszy więzień kazał spożyć mu cukier, który
zatrzymał wiązanie cementu w przewodzie pokarmowym.
Dzień zaczynał się od pieśni Wykonaj plan... W Jaworznie
był radiowęzeł, kołchoźniki były także w każdej celi. Nieustannie
prowadzono indoktrynację. Ubecy mówili nam, że jeśli wykonamy większy
plan, wtedy policzą nam dzień pobytu w więzieniu za dwa. Koledzy
widząc, że nie daję rady, pomagali mi, żeby brygada wykonała plan.
Solidarność była wielka.
Wkrótce rozchorowałem się. Z ust poszła mi krew. Trafiłem
do więziennego szpitala. Dożylnie wstrzykiwano mi wapno, podawano
strychninę. Byłem w złej kondycji psychicznej. Pomógł mi więzień,
który pracował jako laborant. Tłumaczył, pocieszał. Wyszedłem ze
szpitala. Pracowałem potem przy budowie osiedla dla funkcjonariuszy
więzienia. Nam mówiono, że jest to budynek dla pracowników elektrowni
Jaworzno. Przydzielono mnie jako gońca do kierownika budowy, który
nie był więźniem. Bardzo porządny człowiek. W szufladzie zostawiał
mi kanapkę. Chleb posmarowany ceresem, w środku gotowane jajka. Ceres
to tłuszcz, który służył do smarowania pieczywa. Margaryna była wtedy
rarytasem, podobnie jak wędlina. Kanapki pozwoliły mi wrócić do sił.
Niestety, nie mogłem podzielić się jedzeniem z kolegami, bo wtedy
zgubiłbym owego człowieka.
Wśród osadzonych panowała ogromna jedność. Po latach
dotarliśmy do dokumentów, w których Ubecy skarżą się na naszą solidarność.
Przykładem jest bunt więźniów. Było to wówczas, gdy strażnik zastrzelił
śpiącego więźnia. Skazaniec wrócił z nocnej szychty, miał prawo do
wypoczynku. Zasnął na trawie, blisko pasa śmierci. Strażnik krzyczał
do niego z wieży, a potem strzelił. Doszło do buntu, więźniowie chcieli
zlinczować strzelającego. Powstanie stłumiono, a przywódcy stanęli
przed sądem.
Jaworzno opuściłem 2 miesiące przed zakończeniem wyroku.
Umożliwiła mi to amnestia ogłoszona w związku z uchwaleniem konstytucji
PRL - kończy opowieść pan Gerung.
Jaworzniak Leon Chrościcki, ps. Lis, Zimny, przed aresztowaniem
należał do organizacji Obrońcy Korony przemianowanej potem na Wolność
i Niepodległość. Jak jego nastoletni koledzy podlegał Powszechnej
Organizacji Służba Polsce. Młodzież nazywała ją przymusową organizacją
SP. Przy okazji obowiązkowych spotkań w Komendzie Miejskiej SP w
Rembertowie, chłopcy znajdowali nowych zwolenników do tajnej organizacji.
Pana Leona aresztowano 15 października 1951 r. Pod pozorem obecności
w komendzie SP przewieziono go do Warszawy. W Komendzie Wojewódzkiej
UB przy ul. Sierakowskiego wiedziano już wszystko. - Jak się masz
bandyto Lisie, będziesz mówił? - powitał oficer śledczy. Uderzenie
w brzuch miało przywrócić pamięć. Stosowano różne środki na wyciągnięcie
informacji np. nocleg na plaży, tzn. w celi bez okna, z wodą na posadzce
bez stołka czy pryczy, stanie przodem do ściany i oczekiwanie na
cios w nerki od śledczego krążącego po pokoju. W dniu urodzin 11
kwietnia 1952 r. Leon Chrościcki otrzymał wyrok: 5 lat więzienia.
Najpierw było 8 miesięcy w więzieniu "Toledo" przy ul. Ratuszowej.
Potem Progresywne Więzienie dla Młodocianych Więźniów Politycznych
w Jaworznie. Teren więzienia okalał 5-metrowy mur z 16 wieżyczkami
strażniczymi i wewnętrznym ogrodzeniem pod napięciem elektrycznym.
Wewnątrz był też pas śmierci o szerokości 1,5 metra, grabiony codziennie.
- Nie wiedziałem wówczas, że wiosną 1951 r. w Ministerstwie Bezpieczeństwa
Publicznego zapadła decyzja o segregacji młodocianych więźniów politycznych
i kierowaniu do Jaworzna - wspomina Leon Chrościcki. Tam mieli być
poddani reedukacji według koncepcji Makarenki stosowanej w ZSRR dla
kryminalistów. A były to: katorżnicza praca, ustawiczne pranie mózgów
przez propagandę, tresura posłuszeństwa wobec władzy komunistycznej.
Pan Chrościcki pracował przy produkcji trylinek. Stalowe formy wylewane
były betonem, a potem przenoszone do wyschnięcia. Waga jednej to
120 kg. Norma dzienna - wyrób 120 sztuk w ciągu 10 godzin pracy,
również w niedziele. Jedzenie podłe: rano gorzka kawa i 300 g czarnego
chleba, na obiad kasza jęczmienna z sosem ze śmierdzących rozgotowanych
dorszy, raz w tygodniu gulasz z kawałkiem łykowatego mięsa, wieczorem
pół litra czegoś przypominającego zupę z brukwi lub marchwi, kubek
gorzkiej kawy.
Najbardziej ciężki był rozładunek surowców takich jak
żużel wielkopiecowy do produkcji pustaków. Szczególnie zimą. Wierzchnia
warstwa żużlu zmarznięta na głębokość kilkunastu centymetrów, a wnętrze
gorące i parujące. - Przy kilkunastostopniowym mrozie pracowaliśmy
półnadzy, zlani potem - opowiada pan Chrościcki. - Nic więc dziwnego,
że były liczne przypadki odmrożeń, zapalenia oskrzeli czy gruźlicy.
Ponieważ nie wyrabiałem normy, przeniesiono mnie do obsługi maszyny
do kruszenia żużlu wielkopiecowego. Odwoziłem bezużyteczny miał na
hałdę znajdującą się między basenem przeciwpożarowym a murem więziennym
z wieżyczką, strażniczą. Gdy hałda urosła tak, że przysłaniała wieżyczkę
można było ukradkiem wziąć kąpiel w basenie. Niestety słono to przypłaciłem.
Mieliśmy okresowe spotkania z tzw. wychowawcami zwanymi przez nas
wujkami. Spotkania polegały na badaniu naszych nastrojów i poglądów.
Odbywały się w grupach i indywidualnie, robiono nam prasówki. Podczas
jednego ze spotkań "wujek" patrząc na moją opaloną skórę zdębiał
i powiedział "Ty, s... przywieźli cię tu na opalanie i na wczasy
czy do pracy, abyś spłacił swój dług wobec Polski Ludowej. Przeniesiemy
cię do kopalni na odbarwienie, nie możesz się wyróżniać kolorem skóry"
. W ten sposób stałem się "górnikiem", pracującym na trzy zmiany
w kopalni Komuna Paryska, obecnie Jan Kanty. Na upragnioną wolność
wyszedłem 15 kwietnia 1954 r. Jak się później okazało, długie ręce
organów bezpieczeństwa sięgały również okresu powięziennego - wspomina
pan Chrościcki. - Byłem obywatelem drugiej kategorii z wilczym biletem
odnośnie dalszego kształcenia, pracy umysłowej i fizycznej na samodzielnych
stanowiskach. Pomimo różnych nacisków i propozycji po roku 1954,
nie poddałem się i nie uległem zniewoleniu. Stopniowo zdobywałem
wykształcenie - mówi Leon Chrościcki.
W Jaworznie odsiadywało wyrok około 10 tysięcy młodych
chłopców. Po okresie uwięzienia pozbawiani byli praw obywatelskich.
Pomimo tego powoływano ich do służby wojskowej i celowo skierowywano
do wyczerpującej pracy w kopalniach węgla na Śląsku.
Leon Chrościcki, Jaworzniak z Rembertowa kończy swoją
opowieść słowami Kossutha, przywódcy Powstania Węgierskiego: "Nie
zwyciężyliśmy, lecz walczyliśmy. Nie złamaliśmy tyranii, lecz powstrzymaliśmy
jej pochód. Nie obroniliśmy naszego kraju, lecz broniliśmy go. I
jeżeli kiedyś zostanie napisana nasza historia, będziemy mogli powiedzieć,
że stawialiśmy opór".
Pomóż w rozwoju naszego portalu