Trwały jeszcze słowa pożegnań. Jeszcze nie ochłonęliśmy, kiedy dotarła kolejna wieść żałobna. Wieść, która przywiodła na pamięć słowa poety:
„Jakby nas jaki wiózł
Przewodnik
jakby Mu świtem to,
co dla nas nocą.
Jakby miał jeszcze
ląd być jakiś
na którym stanąć
moglibyśmy z tobą”.
W duchu wiary powędrowały nasze myśli na ów nieznany w pełni śmiertelnym ląd, do którego zażeglował na falach kilkumiesięcznego cierpienia ks. Aleksander Bieniek (1938--2004).
Poprzez Krzywczę, jasielską Farę, Stalową Wolę i Kopki dotarł w 1980 r. do Tarnogóry.
Nigdy Go nie spotkałem, no może raz przelotnie, w grudniu 2002 r. Prowadziłem rekolekcje przed peregrynacją w Sarzynie. W dniu oczekiwania pojechałem do Tarnogóry, gdzie kończyła się peregrynacja i skąd obraz miał zostać przewieziony do Sarzyny. W kościele modlili się już ludzie. Przez moment obserwowałem zażywnego wówczas proboszcza, który udzielał ostatnich wskazówek parafianom. To był ten jeden moment. Ale myślałem o nim często. Przez cztery lata jeżdżąc z domu do swojej pierwszej parafii w Pysznicy mijałem Tarnogórę. Budowali wtedy kościół i plebanię. Podobne dzieło wykonywali moi ostrowscy rodacy. Jadąc porównywałem postęp prac i znając utrudzenie swojego proboszcza myślałem o ks. Aleksandrze, który nie tylko budował kościół, ale budował nową wspólnotę parafialną. Przez blisko 25 lat czynił to z wielkim poświęceniem. Teraz z pobliskiego cmentarza będzie dalej otaczał troskliwym spojrzeniem swoją parafię. Będzie witał na cmentarzu kolejnych utrudzonych pielgrzymów, którzy tutaj wraz z Nim, jak uczy stara, zapomniana pieśń zatrzymają się na „postoju”.
Słowo pożegnania wygłosił ks. prał. dr Franciszek Rząsa. Wczytajmy się w te słowa, które są jakby ostatnim przesłaniem zmarłego, któremu kaznodzieja udziela swego głosu.
A myśmy się spodziewali...
i spodziewamy się
nie na próżno!
Może i nam towarzyszyły słowa Apostołów uciekających do Emaus, kiedy zbliżaliśmy się do tego tarnogórskiego Emaus. Myśmy się też spodziewali, planowaliśmy w tym roku wraz z ks. proboszczem Aleksandrem, dziękować Bogu za te dwadzieścia pięć lat parafii, za tę świątynię. Myśmy się też spodziewali, że jeszcze ks. Aleksander, tak żyjący parafią, pragnący tak bardzo zbawienia jej wiernych, będzie z nami świętował to 25-lecie i jeszcze wiele uczyni dla dobra tej wspólnoty. Ale Pan Bóg ma swoje plany. Życie nasze jest pielgrzymowaniem. Ma swój początek, wyznaczoną do przebycia drogę i swój koniec. Po drodze spotykamy znaki, które zmuszają nas do myślenia, refleksji, a czasem do zatrzymania się, a nawet zmiany kierunku życia. I takim znakiem, który zawiera wszystkie inne, i który krzyczy do każdego, to znak śmierci. Nie sposób przejść wobec niej obojętnie. Wobec dramatu śmierci i pytań, które ze sobą przynosi, stajemy często bezradni i milczący. Ten znak wywołuje bowiem refleksję i zawsze budzi pytania o sens życia, ludzkich wysiłków, zmagań, o znaczenie tego, co czynię, kim jestem, a przede wszystkim pojawia się pytanie o początek i koniec egzystencji. Ludziom zawsze towarzyszyło przekonanie o istnieniu nowego, pełniejszego życia, które osiąga się po śmierci. Myśl ta nabrała szczególnego znaczenia w chrześcijaństwie i dlatego te znamienne słowa z prefacji: „Albowiem życie twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy”. I chociaż ogarnia nas smutek z powodu odejścia ks. Aleksandra, to jednak te słowa napawają nadzieją, pocieszeniem. Jezus potwierdził je swoim życiem, swoim zmartwychwstaniem. W Jego zmartwychwstaniu wyraźnie ujawniło się zwycięstwo życia. Dlatego modlimy się podczas liturgii pogrzebu: „W nim zabłysła dla nas nadzieja chwalebnego zmartwychwstania. I choć nas zasmuca nieunikniona konieczność śmierci, znajdujemy pociechę w obietnicy przyszłej nieśmiertelności”.
Wymownie napisał kiedyś słynny teolog Teliard de Charde: „Śmierć jest komunią z Bogiem, śmierć jest na zawsze, na całą wieczność zjednoczeniem z Bogiem”.
Ileż to śmierci trzeba przeżywać, by się nauczyć, że my też umrzemy, że nie żyjemy tylko po to, aby umierać, ale umrzemy, aby żyć wiecznie w Bogu i z Nim. Św. Franciszek Salezy mówi: „Życie to czas, w którym szukamy Boga. Śmierć, to czas, w którym Go znajdujemy. Wieczność to czas, w którym Go posiadamy”.
Dlatego stając dzisiaj przy trumnie śp. ks. Aleksandra z ufnością się modlimy, aby aniołowie zanieśli Jego duszę do raju.
Myślimy o Jego ziemskim życiu, z wdzięcznością wspominając je, dziękując Bogu przede wszystkim za jego piękno, bogate w miłość, cierpienie i dobroć. Serca osób najbliższych, którzy dzisiaj przypominają sobie to Jego ziemskie życie - rodziny, przyjaciół, kolegów, parafian - wypełnione są tymi wspomnieniami wspólnie przeżywanych chwil, zarówno tych radosnych i tych smutnych. Dziś możemy powiedzieć, że jako człowiek zakończył już swą ziemską pielgrzymkę, wypełnił swoją życiową misję. Jako ofiarny kapłan uczestniczył w procesie zbawiania świata, ludzi, zbawiania przede wszystkim swoich parafian. Napełniony Bożą miłością, służył od wczesnej młodości - jako uczynny kolega w latach szkoły podstawowej w Boguchwale, szkoły średniej w Rzeszowie, a potem dwuletniej służby wojskowej. Zawsze pogodny, życzliwy, koleżeński. Studia seminaryjne w latach 1961-67 to czas jego formacji intelektualnej i duchowej, ale także czas uczynnej służby społeczności seminaryjnej, Kościołowi przemyskiemu.
Przez święcenia kapłańskie, które przyjął 4 czerwca 1967 r. z rąk bp. Jakiela w Czudcu k. Rzeszowa, rozpoczął swoją gorliwą posługę kapłańską. Przez cztery lata w Krzywczy, po dwa lata w Jaśle i Stalowej Woli i cztery lata w Kopkach. A potem w tym wielkim roku 1979, w pierwszym roku pontyfikatu Jana Pawła II - 1 maja zamieszkał tutaj w Tarnogórze. Zaczął się wtedy pod osłoną nocy wielki wysiłek, znaczony lękiem, bo budowano bez zezwolenia, którego władze nie chciały dać, wznoszenia świątyni, plebanii. W tej wielkiej ofierze budowała się także nowa wspólnota parafialna. I tak przez dwadzieścia pięć lat, codziennie świadczona posługa Bogu, Kościołowi i Wam Drodzy Parafianie.
Można byłoby wyliczać te przeszło 8800 odprawionych Mszy św., tyle wyświadczonej miłości na co dzień - modlitwą, cierpieniem, pracą organizacyjną i ewangelizacyjną. Dzisiaj, kiedy tak atakuje się kapłanów, kiedy chce się poderwać ich autorytet, obedrzeć z tego, co Boskie w kapłaństwie, trzeba przywołać codzienną modlitwę kapłańską, jego przebywanie w konfesjonale, a nade wszystko jego codzienne sprawowanie Najświętszej Ofiary. Taką nieustanną ofiarą było jego życie, ofiarą składaną za dzieci, młodzież, małżeństwa, chorych i cierpiących.
Pomyślmy - prawie połowa z Was tu obecnych to ochrzczeni, przygotowani do spowiedzi i I Komunii św. przez ks. Aleksandra, prawie 2/3 małżeństw on błogosławił. A cały Wasz cmentarz wypełniają mogiły Waszych rodaków, których przeprowadzał do wieczności.
Dziś swoją obecnością okazujemy Panu Bogu wdzięczność za ks. Aleksandra. A ból i łzy w oczach i na twarzach, potwierdzają tę wdzięczność. Nie są one łzami rozpaczy, ale nadziei. Uczestnicząc w liturgii pogrzebowej, mimo smutku napełniamy nasze serca nadzieją. Miłość i dobro, które czynił na ziemi jako człowiek, kapłan, zostaną zwielokrotnione miłością Bożą i możemy ufać, że został już włączony do wielkiej rodziny zbawionych, którzy żyją na wieki. Z pełną nadzieją słuchajmy słów prefacji, słuchajmy i módlmy się nimi: „Albowiem życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy i gdy rozpadnie się dom doczesnej pielgrzymki, znajdą przygotowane w niebie wieczne mieszkanie”.
Za chwilę zamkniemy tę „księgę” przeczytanych istnień. Wraz z jej zamknięciem, nie zamykajmy księgi pamięci i w duchu wiary uczyńmy ich obecnymi w nas bardziej realnie niż za życia. Żyją wszak pełnią tego, czego się spodziewamy. I tak jak Oni modlą się za nas, w tajemnicy Świętych Obcowania, zatrzymajmy ich przy sobie przez ofiarę Mszy św., modlitwę i dar Komunii św.
„Nad starym cmentarzem
zatrzymał się wiatr
zdumiony ciszą tą świętą.
Z kamiennym aniołem
na grobowcu siadł
i duma nad życiem i śmiercią.
Odeszli stąd wszyscy
co nad mogiłami bliskich
pochyleni stali
pozostały tylko kwiaty
zapalone znicze i wiatr zadumany
I została jeszcze wznosząca się cicho
serdeczna modlitwa za zmarłych
I niech zostanie, niech trwa”.
(Jolanta)
Pomóż w rozwoju naszego portalu