Reklama
Tę księgę zmarły Ksiądz Biskup pisał przez długie lata życia. Dokładnie w miesiąc po śmierci bp. Stefana, „gnany” niecierpliwością podążył do umiłowanego Przyjaciela. To najwyraźniejszy rys
pamięci, jaki zostawił dla mojego pokolenia. Kiedy przyszło mi zamieszkać w Przemyślu, Ksiądz Biskup był już biskupem seniorem. Nieodmiennie jednak codziennie przychodził do Kurii. Rozmawiał z księżmi,
pracownikami świeckimi, chwalił dobroczynność emerytury, która dawała mu czas na lekturę, spotkania i odwiedziny księży czy to prywatnie, czy też z posługą, którą chętnie podejmował. Kiedy już nacieszył
się rozmową, pukał do gabinetu bp. Stefana i za chwilę razem po stromych schodach kierowali się do starego mieszkania bp. Moskwy. Stało się to niemal rytuałem i widać było, że kiedy bp Stefan wyjeżdżał
z posługą, a zwłaszcza na wizytację, bp Bolesław wyraźnie tęsknił za tymi spotkaniami. W ostatnim roku role się nieco odmieniły. Zmagając się z chorobą, która uniemożliwiła Mu już przemierzanie drogi
z małego Seminarium do Kurii, oczekiwał na spotkania z bp. Stefanem, który teraz przejął rolę „gościa” w skromnym mieszkaniu seniora Bolesława. Od lipca choroba rozdzieliła ich obu. Nikt nie
przypuszczał, że już nigdy się nie zobaczą na tym świecie. Śmierć bp. Moskwy wyraźnie podcięła żywotne siły chorego bp. Bolesława. Jakby czuł się winny, że to nie On, a młody jeszcze Przyjaciel został
odwołany z tego świata. Po kilku miesiącach są znów razem, już na wieki.
Wydawało się, że spokojne odchodzenie sędziwego Biskupa nie skończy się tak nagle. A jednak, kryzys przyszedł jakby oczekiwanie, ale jego intensywność spowodowała, że nawet najbliżsi nie zdążyli zamienić
choć kilku słów. Ksiądz Biskup jednak „kontrolował” sytuację. 18 listopada prowadziłem w radiu audycję. Było kilka minut do połączenia się z katedrą, skąd jak w każdy dzień listopada transmitowaliśmy
Różaniec za zmarłych. Zza szyby zauważyłem gesty wzywające do telefonu. Ks. Zdzisław zadzwonił z informacją o śmierci Biskupa. Zdążyłem ją jeszcze podać słuchaczom i rozpoczął się Różaniec. Pomyślałem
- on tak zawsze ciekawy wiadomości Radia Watykańskiego i tym razem zadbał, aby informacja była na czasie.
Kim był człowiek, który przez tyle lat pisał księgę swojego życia. Poniższe teksty kazań dają wystarczającą odpowiedź. Pozostaje jedynie napisać jak widział go ksiądz, który nie miał jakichś bliższych
kontaktów z wyjątkiem kilku spotkań. Bp. Taborskiego bałem się dość długo. Czasem nawet miałem mu za złe jego szorstkość, która raziła. Aż kiedyś zdarzyło się, że Siostry Sercanki zaprosiły mnie z rekolekcjami
do ich domu „na górce”. Ksiądz Biskup od lat tam się stołował i teraz miałem przez osiem dni dzielić z nim miejsce przy stole. To był dodatkowy stres. Pierwsze posiłki z trudem przechodziły
przez gardło, ale powoli zacząłem odkrywać inną postać. Przecierałem oczy. To niemożliwe - ten zda się kostyczny z urody i charakteru, niedostępny Biskup rozmawia z młodym jeszcze wówczas księdzem,
jak z przyjacielem. Po kilku dniach przyłapałem się na tym, że zacząłem się z Nim „wadzić” o jakieś kwestie. Od tamtej pory przestałem się Go bać, ale pozostał niezmiennie szacunek. Wiedziałem
już, że ks. Bolesław to chodzący fragment Ewangelii o nakazie ewangelicznej przestrogi. Nie bał się być szczery. Kilka razy się to zdarzyło, że zwracał uwagę wprost, bez kamuflowania. Potem zmieniał temat,
dopowiadał jakiś żart i wszystko wracało do normy, ale prawda pozostała. Ewidentnie widać to było po tekstach Niedzieli. Przy okazji spotkań zgłaszał uwagi krytyczne, podsuwał konkretne tematy. Bardzo
żywo interesował się kolejnymi odcinkami Mocarza pokory.
Był miłośnikiem liturgii. Nie jest tajemnicą, że do końca nie pogodził się z gitarami w kościele. To był wiodący temat kolacji czy posiłków po celebrze, którą uświetniali młodzi z gitarami.
Kiedy tak patrzę wstecz rozumiem, że szorstkość była formą samoobrony przed ujawnieniem swojej delikatności, skłonności do wzruszeń. Nie dało się tego nie odczytać w ostatnim roku. Widać było, z jaką
wdzięcznością przyjmował pomoc najpierw ks. prał. Mieczysława Gniadego, a potem, co było zaskoczeniem dla wszystkich, pokornie i z radością mówił o pomocy, jakiej do ostatnich chwil doświadczał od ks.
Adama Wąsika.
Dzień 18 listopada rękami spragnionego „Czytelnika” zabrał nam księgę, którą zaczął czytać Bóg.
* * *
Rozpoczęły się godziny pożegnania. W piątek o 13.00 uroczystej eksporcie przewodniczył bp Kazimierz Górny. Koncelebrowali biskupi Adam Szal i Edward Frankowski. Homilię wygłosił bp Adam. Poniżej drukujemy jej tekst.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ku życiu wiecznemu
Reklama
Liturgia ostatnich dni roku kościelnego, ubogacona uroczystością Wszystkich Świętych i liturgicznym wspomnieniem Wszystkich Wiernych Zmarłych, kieruje nasze oczy ku prawdom przyszłym, ku temu, co przed
nami. Podobnie też dzisiejsza, pełna powagi uroczystość pogrzebowa śp. bp. Bolesława również sprzyja refleksji, nie tyle smutnej, ale rozświetlonej blaskiem paschalnej świecy, przypominającej nam Chrystusa
Zmartwychwstałego i jego dzieło zbawienia.
Po raz kolejny trzeba nam dzisiaj zatrzymać się w biegu naszej doczesnej wędrówki i na swoje życie spojrzeć inaczej. Na co dzień jesteśmy zajęci sobą, zabiegani i zatroskani o sprawy wielkie i małe,
tak mało czasu poświęcamy sprawom ostatecznym.
Gdy niespodziewanie ludzkie życie się urywa, gdy zabraknie wśród nas kogoś, kogo widzieliśmy każdego dnia, z kim dzieliliśmy życiowe problemy, kto chodził po tych samych ulicach i siadał przy tym
samym stole, dopiero wtedy - właśnie z perspektywy jego śmierci - zaczynamy głębiej rozumieć sens i wartość ludzkiego życia. Bywa, że dopiero odejście kogoś bliskiego uświadamia nam jego wartość.
Czy jednak odchodzi na zawsze, bezpowrotnie? Czy dla nas wierzących w Chrystusa nasz Bóg jest Bogiem umarłych? Nasz Bóg - jak mówi sam Chrystus - nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych.
W Nim wszyscy żyją. Bo On jest samym życiem nie podlegającym zniszczeniu.
(...) Wszystko co jest na świecie ma swój początek i koniec, wszystko jest tylko czasowe. Tylko Bóg jest wieczny. Tak jak kończy się rok kościelny, tak również zakończy się kiedyś nasze życie. Staniemy
wtedy przed Bogiem i będziemy musieli zdać rachunek z tego, cośmy tu na ziemi zdziałali. Dlatego na ten bardzo ważny moment zakończenia naszego ziemskiego życia i czekającego nas Bożego Sądu powinniśmy
się roztropnie przygotowywać. Tak jak to mądrze i z właściwym sobie humorem powiedział bł. Jan XXIII: „Nasze walizki powinny być zawsze spakowane”.
Śp. bp Bolesław Taborski był roztropnym wędrowcem przez życie. Wiedział, że każde życie ludzkie jest skierowane ku Bogu i nie czyni z człowieka wygnańca czy banity na bezludnej wyspie, ale kieruje
go do domy Ojca. Wiedział także, że na tę podróż trzeba się dobrze przygotować i zadbać o to, by towarzyszyły nam dobre czyny. Wszak mówi Apokalipsa św. Jana: „Błogosławieni, którzy w Panu umierają,
albowiem wraz z nimi idą ich czyny”.
Kiedyś, przed 30 laty - 22 marca 1974 r. wygłaszając homilię z racji sympozjum poświęconego bp. Pelczarowi powiedział znamienne słowa: „Kościół Chrystusowy jest Kościołem pielgrzymującym.
Życie Kościoła jest pielgrzymką, drogą do niebieskiej Ojczyzny. Kościół... jest stale w drodze. Nie mamy tutaj trwałego mieszkania, ale szukamy przyszłego. Na ziemi jesteśmy tymczasowo, a stałe nasze
mieszkanie będzie w niebie. W domu Ojca Niebieskiego przygotował nam miejsce Jezus Chrystus, który wyprzedził nas w swojej pielgrzymce”.
(...) Święcenia kapłańskie otrzymał 10 września 1939 r. w niecodziennej scenerii - w obliczu rozpoczętej II wojny światowej. W krótkim czasie po święceniach został aresztowany przez Gestapo
i więziony w Przeworsku i w Jarosławiu. 15 października został deportowany przez policję niemiecką do strefy okupowanej przez wojska rosyjskie. Najtrudniejszy czas wojenny do 1945 r., mając świadomość
ustawicznego niebezpieczeństwa śmierci (mogącej nadejść z różnych stron), przeżył jako wikariusz w Sądowej Wiszni. Niemal do końca życia wspominał ten trudny kapłański czas. Cieszył się z tego, że dawni
parafianie z Sądowej Wiszni pamiętali o nim odwiedzając go lub utrzymując z nim korespondencję. W latach powojennych był wikariuszem w parafii Frysztak, a następnie został skierowany na studia uniwersyteckie
do Lublina. Przez krótki czas był wikariuszem w Rzeszowie Farze, a następnie katechetą w Tarnobrzegu. Od 1951 r., przez ponad 50 lat, mieszkał w budynku Małego Seminarium pełniąc obowiązki ojca duchownego
małoseminarzystów. Przez wiele lat pełnił różne obowiązki kurialne. Był notariuszem Kurii, notariuszem Sądu biskupiego, obrońcą węzła małżeńskiego, sędzią, wiceoficjałem i oficjałem sądu. Przez ponad
50 lat posługiwał w kaplicy Sióstr Sercanek, choć jak często mówił, nie był formalnie mianowany kapelanem sióstr. W latach 1955-1972 wykładał w Wyższym Seminarium Duchownym liturgikę i prawo kanoniczne.
2 stycznia 1964 r., został ogłoszony biskupem pomocniczym diecezji przemyskiej (prekonizacja miała miejsce wcześniej, w grudniu 1963 r.).
2 lutego 1964 r. odbyła się jego konsekracja biskupia. Chlubił się tym, że uczestniczył w III i IV sesji Soboru Watykańskiego II. W ramach Konferencji Episkopatu Polski był członkiem Komisji
Episkopatu ds. Środków Społecznego Przekazu oraz Komisji ds. Duszpasterstwa Emigracji i Komisji ds. Trzeźwości. (...)
Zdawał sobie sprawę z tego, że był sługą i to wyposażonym w szczególne powołanie i dlatego w swoim testamencie zapisał: „Dziękuję Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu za powołanie do wiary świętej,
do kapłaństwa oraz jego pełni w biskupstwie”.
Cenił sobie dar kapłaństwa przeżywając w nim 65 lat. Dobry Bóg obdarzył go szczególną i jakby dodatkową pochodnią i zadaniem niesienia światła wiary ludziom, którzy stanęli na drodze jego biskupiej
posługi. Tę piękną, choć niełatwą pochodnię biskupiej posługi niósł przez życie ponad 40 lat w trudnych dla Kościoła czasach.
Wiele razy przemierzał nieraz bardzo trudne drogi rozległej - jeszcze przed podziałem - diecezji przemyskiej. Służył Panu Bogu i ludziom podczas wizytacji kanonicznych, pamiętnej peregrynacji
sprzed 30 lat, licznych bierzmowań, wielu różnych uroczystości religijnych.
Pozostanie w naszej pamięci także jako niedościgniony wzór realizowania prawdy o eschatologicznej prawdzie ludzkiego życia. Był niewątpliwie „rekordzistą” wśród biskupów w przekładaniu
na język praktyki starego powiedzenia: „Bliżej do nieba z domu żałoby niż z domu wesela”. Jak niechętnie zgadzał się na uświetnianie różnych okoliczności, tak nigdy nie odmawiał posługi w
domu żałoby, wręcz przeciwnie, jakby wyrywał się do tej posługi w owych „domach” żałoby, jakimi były parafie żegnające swoich duszpasterzy. Jeśli prawdą jest, o czym świadczą wyznania ludzi,
którzy przeszli śmierć kliniczną, że na spotkanie odchodzącego z ziemi zmarłego wychodzą ich krewni i przyjaciele, to w ten wieczór 18 listopada, wieczór śmierci bp. Bolesława, ten pochód był bardzo liczny,
wprost gromadny. Byli w nim niewątpliwie kapłani, których w poczuciu wiary w nieśmiertelność duszy i życie wieczne, tu na ziemi prowadził na wieczny spoczynek, a w sprawowanej Eucharystii siebie i zgromadzonych
utwierdzał słowami głębokiej osobistej wiary, że „życie twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy”. Odprowadził przecież do domu Ojca kilkuset kapłanów naszej, i nie tylko
przemyskiej diecezji, spełniając wobec nich uczynek miłosierdzia co do ciała i do duszy. Bardzo często odwiedzał przemyski cmentarz modląc się nie tylko przy grobie bł. Jana Balickiego, ale także nad
grobami innych kapłanów.
Jeszcze nie tak dawno uczestniczył w kilku uroczystościach związanych z peregrynacją Jasnogórskiego Wizerunku. Wziął udział w trudach i przeciwnościach jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa (por. 2
Tm 2, 3)
Kochał Kościół powszechny, a pewną ilustracją tej miłości było niezwykle pilne nasłuchiwanie Radia Watykańskiego i śledzenie wydarzeń rozgrywających się w Kościele.
Kochał Kościół przemyski, bardzo często wspominając jego tradycję i szacowne korzenie, żyjąc ciągle pod urokiem świątobliwego biskupa przemyskiego Franciszka Bardy i jego współpracownika bp. Wojciecha
Tomaki. Często wspominał kapłanów, z którymi spotkał się w ciągu swego życia, podkreślając ich gorliwą pracę duszpasterską. Będąc na emeryturze odwiedzał tworzące się parafie przy budujących się kościołach.
Żył bardzo skromnie, nie lubił przepychu i zbytniego podkreślania jego osoby.
Pod koniec życia zapłonęła w nim jeszcze jedna pochodnia, którą było cierpienie. Liczne dolegliwości znosił dzielnie, nie rozczulając się nad sobą. Wiedział, i często o tym mówił, że taka jest przecież
kolej rzeczy i że jest przygotowany na tę ostatnią drogę życia i na spotkanie z Bogiem.
Ufamy mocno, że chwila śmierci śp. bp. Bolesława była radosnym spotkaniem Pana z utrudzonym sługą. Wierzymy, że Pan zaprosił go do swego stołu.
W swoim testamencie śp. bp Bolesław dał wyraz swojej miłości ku Matce Bożej Bolesnej, czczonej w jarosławskim sanktuarium. Zapewne przed tą figurą wielokrotnie powierzał się w Jej opiekę. Dziś my,
niejako w Jego imieniu prosimy o to, aby jako Matka Miłosierdzia zaprowadziła go przed tron Zbawiciela.
Żegnamy Cię mądry „Żeglarzu”, który płynąc po rozległym w bogactwie przeżytych lat morzu życia zostawiłeś nam przykład mądrego żeglowania. Niech Ten, który ucisza niespokojne morze, uciszy
burze trudu, cierpienia doczesności i pozwoli na wieczystej Wieczerzy miłości odpocząć Ci, jak Janowi, na swojej piersi.
* * *
W wieczornej godzinie nieszporów przy trumnie Zmarłego zgromadzili się klerycy, diakoni, kapituła. Molowymi melodiami psalmów chwaliliśmy Boga za to życie, prosiliśmy, by dał spracowanemu Pasterzowi miejsce w gronie kilkuset kapłanów, których On za życia, kierowany głęboką wiarą w nieśmiertelność, odprowadzał na miejsce ziemskiego odpocznienia. W klimat śpiewu wpisała się głęboka homilia wygłoszona przez rektora WSD ks. dr. Mariana Rojka:
Pochyleni nad bogatym życiem
Reklama
Spotkałem się niedawno z takim stwierdzeniem: „Gdy umiera człowiek dojrzały w latach życia, to tak, jakby została spalona cała biblioteka”. My dobrze wiemy, jakie znaczenie i jaką wartość
może posiadać niekiedy jedna jedyna książka, a przecież często bywa tak, że to właśnie ona jest owocem wieloletnich doświadczeń i starannych, mozolnych poszukiwań mądrości i prawdy życia. A wobec tego,
jaką wartość musi posiadać cała biblioteka, która jest przecież zbiorem tysięcy takich pojedynczych skarbów?
Teraz kiedy przepełnieni bólem rozstania modlimy się w tej świątyni za bp. Bolesława, którego Miłosierny Bóg zabrał do siebie, aby przebywał tam, gdzie jest On wraz ze swym umiłowanym Synem i Duchem
Świętym, staje przed mymi oczyma szczupła postać tego Pasterza wiernych przemyskiego Kościoła. Wtedy, gdy był jeszcze sprawny ruchowo niemal każdego dnia zaglądał do naszej seminaryjnej biblioteki, obdarowywał
nas wydawniczymi nowościami i rozczytywał się w tym, co różni ludzie zawarli na kartach ksiąg jako świadectwo swoich pragnień i osiągnięć.
Siostry i Bracia w Chrystusie Panu, przecież każdy z nas pisze swoim życiem księgę, własną i osobistą księgę życia. Ona każdego dnia otwiera przed nami nową, czystą, niepokreśloną stronę. Od narodzenia
aż do dnia śmierci zapisuje człowiek mozolnie, powoli, dokładnie, dzień po dniu, noc po nocy, księgę swego ziemskiego życia. Czasami zapełnia ją pięknymi, kaligraficznie prostymi, złotymi literami. To
są dni, w których on nie myśli i nie widzi tylko siebie samego, lecz dostrzega i myśli o Bogu i o innych - cudowne dni, w których on i jego współbracia rzeczywiście są szczęśliwi.
Ale w życiu człowieka są też dni, podczas których jego miłość do Boga i do ludzi nie zawsze szczęśliwie zdaje swój trudny egzamin. I ten czas zakreśla człowiek w swojej księdze życia krzywymi, pogarbionymi
literkami.
Może się też czasem i tak zdarzyć, że księga ludzkiego życia zawiera puste strony, a ma to miejsce wtedy, gdy dobro przygotowane dla współpracy człowieka przez Opatrzność Bożą, zostało zaniedbane.
Kiedyś owa księga naszego osobistego życia zostanie odczytana w całości, a stanie się to w dniu naszego spotkania z wszechwiedzącym Ojcem sprawiedliwości i miłosierdzia. I wtedy według zapisu tej
księgi ocenione będzie nasze życie...
Wczoraj bp Bolesław zakończył swoje doczesne pielgrzymowanie. Jego osobista ziemska księga życia została zapisana do końca i zamknięto ją. Bóg tak chciał, aby to była długa księga, gdyż liczy ona
sobie 87 lat, ale nie czas i miejsce teraz ku temu, by przywoływać poszczególne jej strony, niektóre z nich bardziej znane rodzinie zmarłego, inne zaś jego przyjaciołom, kapłanom współpracownikom... A
ile z tych stron znanych jest tylko Bogu i ludziom, którzy tajemnicę dobra otrzymanego od bp. Bolesława zabrali ze sobą? Pan Bóg dobrze zna każdą ze stron ziemskiego życia naszego Zmarłego, zna całą jej
zawartość, jej obfitość i zapisane tam zasługi, przepiękne świadectwa ludzkiego, kapłańskiego i biskupiego posługiwania.
Kończący się czas roku liturgicznego, który w tych dniach przeżywamy, wyraźniej kieruje naszą uwagę na wymiar eschatyczny ludzkiego życia i zachęca nas do mocnej i ufnej wiary, z jaką każdy z nas
winien dalej zapisywać księgę osobistego życia, gdyż w tym pisaniu on jedynie nas poprzedził, a kiedyś przyjdzie i nasz czas, by księgę zamknąć i zanieść ją do tej przedziwnej Bożej Biblioteki.
Każdy z nas jest w drodze do domu Niebieskiego Ojca, gdzie mieszkań jest wiele, każdy z nas dźwiga swoją księgę ziemskiego życia, my możemy ją jeszcze poprawiać, krzywe i karłowate litery prostować,
może nawet jakieś miejsca na nowo złotym atramentem zapisywać. Zaś w księdze życia bp. Bolesława, jeżeli jest taka potrzeba, niech wszelkie poprawki uczyni sam Bóg w swoim nieskończonym miłosierdziu,
a my Go o to pokornie prośmy. Dobry Jezu a nasz Panie, daj bp. Bolesławowi wieczne spoczywanie.
* * *
Reklama
Sobota była mroźna. Wokół katedry spokojnie płatki śniegu ścieliły biały kobierzec, jak w dni peregrynacji czynili to wierni na powitanie Matki Bożej. Pamiętam raz czy drugi uczestniczyłem w tych uroczystościach,
którym przewodniczył bp Taborski. Raz widziałem, z jakim namaszczeniem wprost kroczył po dywanie z kwiatów. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałem wówczas, że idzie jakby się bał naruszyć kobierca, który przygotowano
dla Maryi. Teraz po tym białym kobiercu do jego trumny szli księża i siostry zakonne. Przypomniały mi się słowa Metropolity wypowiedziane przed paru laty: - Widzisz jak umiera proboszcz, to płacze
cała parafia, jak umiera biskup to tylko nieliczni. Pomyślałem, jak będzie w przypadku śmierci biskupa, który już od przeszło 10 lat był na emeryturze. Życie szybko zadało kłam moim obawom. Najpierw spotkałem
młodego chłopaka, który zapytał o terminy pogrzebu w katedrze i w Przeworsku, dodając: - Bo moja mama była bierzmowana przez Księdza Biskupa i chciała być na pogrzebie. Przy samej katedrze spotkałem
znajomych, którzy przyjechali z rekolekcji ewangelizacyjnych z Kazanowa, by pomodlić się u trumny. A jednak dobro rozprzestrzenia się w tysięcznych postaciach - podpowiadał mi Rilke.
O 13.00 rozpoczęły się uroczystości pogrzebowe w katedrze. Celebracji przewodniczył uczeń Księdza Biskupa bp Ryczan - ordynariusz kielecki. Mszę św. koncelebrowali bp Julian Wojtkowski z Olsztyna,
biskup zamojsko-lubaczowski Jan Śrutwa, bp Marian Buczek ze Lwowa i bp Adam Szal. Mimo zimowej zawieruchy wraz z biskupami Mszę św. koncelebrowało blisko 180 księży. Homilię wygłosił metropolita przemyski
abp Józef Michalik.
Pochyleni z wdzięcznością nad darem tego życia
Reklama
Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni jesteście. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem. (Mt 11, 28-30)
Wiele już razy słyszeliśmy te słowa, nawiązujące do spojrzenia wiarą na różne trudności, koleje życia, na okoliczności tak trudne, że przypominające dźwiganie Chrystusowego Krzyża.
Niejednokrotnie powtarzamy sobie i innym te niezwykłe słowa naszego Pana „kto chce iść za mną, niech weźmie krzyż swój i naśladuje mnie”, ale wiemy, że prawdziwą wartość, wartość zbawczą,
ma krzyż naszego życia dźwigany ochotnie. Pan Jezus niejednokrotnie mówił, że „nikt Mu życia nie zabiera, on sam dobrowolnie oddaje je za nas”. Mówił także, że nikt nie ma większej miłości
jak ten, kto życie swoje daje za swoich przyjaciół - tak jak On.
Naśladowanie Chrystusa, to niezwykłe zadanie każdego chrześcijanina. Wszyscy „chowamy się” niejako i odnajdujemy w krzyżu Chrystusa, ale cierpienia wolelibyśmy zrzucić na Niego, niech
On je dźwiga za nas, tak jak wziął nasze grzechy, ale to nie wystarczy. On domaga się, abyśmy wzięli na siebie „krzyż swój”, abyśmy w dźwiganiu krzyża Go naśladowali, stawali się tacy jak
On w miłości do tego świata, w miłości do Boga i do ludzi. Żebyśmy przyjmowali wszystko co niesie życie jako wyzwanie dane od Boga, jako wolę Bożą i abyśmy ustami i całym sobą, całym sercem powtarzali:
„Bądź wola Twoja” na ziemi, wśród codzienności, wśród ludzi i w samotności. „Weźcie moje jarzmo na siebie, uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem… jarzmo moje jest
słodkie…” - mówi Pan Jezus do swoich sług i przyjaciół, a mówi nie na darmo.
Stajemy dziś wokół trumny śp. bp. Bolesława Taborskiego, człowieka, który pełnił i wypełniał wolę Bożą i wolę Kościoła aż do końca, brał swoje jarzmo, także jarzmo cierpienia na każdy dzień.
Urodził się 18 października 1917 r. w Jarosławiu, bo tam mieszkali jego dziadkowie, tu skończył liceum i zdał maturę. Ojciec Ignacy - kolejarz, pracował i mieszkał w Wiedniu i matka Zofia
przyjechała do swojej najbliższej rodziny z mającym się urodzić pierworodnym synem. Rodzinnym miastem państwa Taborskich stał się jednak Przeworsk, gdzie na stałe osiedlili się jego rodzice. Temu miastu
i tej parafii śp. bp Bolesław pozostał wierny aż do końca, tam obok swych rodziców pragnął być pochowany. Pamiętamy, z jaką radością jeździł do Przeworska co roku na Wielki Piątek i na wszystkie inne
okazje. Pamiętamy, z jakim ożywieniem wybrał się niedawno jeszcze i odbył ostatnią tam podróż na 40. rocznicę swego biskupstwa. Cenił i kochał swoją rodzinę, był z niej dumny. Wszyscy wiedzieliśmy dlaczego
lubił jeździć pociągiem - bo był kolejarskim synem. Kolej otwierała mu okno na świat, prowadziła do ludzi, do kolegów i znajomych, których cenił, kochał i odwiedzał. Czynił to bardzo zwyczajnie,
naturalnie. Żadnych manier, żadnych póz czy udawania. Wszyscy wiedzieliśmy kogo lubił i cenił, a od kogo cierpiał i stronił i po cichu solidaryzowaliśmy się z Nim, wiedząc że jest wierny sobie, swoim
przekonaniom i ludziom.
Czuł się bardzo związany z Przemyślem, dla niego być przemyskim księdzem to było zobowiązanie do czegoś więcej, do większej gościnności, przyjaźni, życzliwości.
Kochał Kościół i całym sercem solidaryzował się z nauką i przepisami dyscypliny kościelnej. On zresztą ten Kościół przez całe życie budował swoją pracą, modlitwą, posługą zarówno w diecezji wśród
ludzi, jak i w Ojczyźnie naszej poprzez udział w pracach Konferencji Episkopatu, jak i przez udział w sesji II Soboru Watykańskiego. Był bowiem jednym z nielicznych już Ojców Soborowych. Lubił księży,
ich towarzystwo, ich obecność.
Kiedy jeszcze dwa dni przez śmiercią odwiedziliśmy Go z bp. Adamem w szpitalu, ożywił się, zmobilizował do rozmowy i wyznał, że rozstanie z zaprzyjaźnionym bp. Stefanem bardzo Go podcięło -
On umarł, a ja żyję - żalił się, ale zaraz potem podkreślił, że zawsze czuł się związany z księżmi, chętnie oddawał im ostatnią posługę. „Ja przecież odprowadziłem na drogę do wieczności około
600 księży, z terenu wielkiej, jeszcze sprzed podziału diecezji”.
Jego kapłańskie życie rozpoczęło się bardzo wcześnie. Miał zaledwie niecałe 22 lata, kiedy po skończonych studiach w Seminarium przemyskim i na Gregorianum w Rzymie - został wyświęcony na kapłana
już po wybuchu II wojny światowej 10 września 1939 r. przez bp. Bardę.
Całą wojnę spędził jako wikariusz i proboszcz parafii w Sądowej Wiszni, która wtedy należała do diecezji przemyskiej. Po wojnie był jeszcze wikariuszem w kilku parafiach, odbył studia z prawa kanonicznego
na KUL-u. Był ojcem duchownym w Małym Seminarium, gdzie też i zamieszkał poczynając od roku 1951. Potem podejmował kolejne obowiązki w Sądzie Biskupim i w WSD. Przez 12 lat był oficjałem. W 1964 r.
został mianowany biskupem sufraganem w Przemyślu.
Przez całe życie pozostał człowiekiem bardzo samodzielnym i skromnym. Niewiele wymagał dla siebie, ale wymagał od siebie. Zaakceptował swoją nową sytuację biskupa seniora, czyli emeryta w nadzwyczaj
piękny sposób.
To bywa bardzo trudne i niejednemu się nie udaje, ale On umiał być emerytem i dlatego pozostał lubiany i szanowany coraz bardziej. Często odwiedzał Kurię i dom biskupi, dla każdego miał dobre słowo,
miał też zdrowe poczucie humoru i nie bał się żartów, także wobec siebie, dlatego często Go odwiedzaliśmy, a i Biskup chętnie korzystał z zaproszeń aż do ostatniej trudnej choroby. Nie ukrywał jej, nie
skarżył się na intensywne bóle, ale znosił je z cierpliwością, a właściwie tym bardziej promieniował wiarą.
Od kilku miesięcy nie mógł już odprawiać Mszy św., ale codziennie ubierał się w albę i stułę i we Mszy św. uczestniczył przyjmując Komunię Świętą. I w tym był dla nas wielkim przykładem wiary.
Streścił swoje życie w testamencie, który napisał w 1998 r. w rocznicę swoich święceń kapłańskich: testament jest bardzo krótki, właściwie lakoniczny, ale zawiera to, co najważniejsze: „starałem
się postępować «In veritate». Dziękuję wszystkim za dobro, które mi wyświadczyli, przepraszam tych, których mimo woli obraziłem. Polecam się miłosierdziu Bożemu za przyczyną Matki Bożej Bolesnej
Jarosławskiej…”.
Dziękujemy dziś Panu Bogu za Ciebie Drogi nasz bp. Bolesławie, dziękujemy za Twoje skromne, piękne i tak naturalnie szczere życie. Dziękuję Ci Drogi Biskupie Bolesławie, za twoje prawe, dobre serce
i za całą Twą życzliwość przez ostatnie lata okazywaną. Wiem bowiem dobrze, że od ludzkiej strony na wartość, także skuteczność pracy biskupa diecezjalnego, czyli moją, składa się praca wielu kapłanów
i współpracowników, ale przede wszystkim tworzy ją ścisła współpraca biskupów pomocniczych, ich pomoc, modlitwy, ich wyrzeczenie i cierpienia.
Dlatego dziękuję dziś całym sercem za Twoją 40-letnią, odważną i piękną, ofiarną i serdeczną posługę, zwłaszcza za Twoją obecność przez ostatnich długich 11 lat.
* * *
Po Mszy św. Pasterz Kościoła przemyskiego odprowadził trumnę do karawanu. Zgodnie z życzeniem wyrażonym w testamencie doczesne szczątki Zmarłego pochowano w Przeworsku. Kiedy trumnę złożono w samochodzie
i ten zaczął powoli odjeżdżać, widziałem jak ludzie żegnali się. Wzruszający to moment - jakby odbierali ostatnie błogosławieństwo pasterskie.
W przeworskiej bazylice Grobu Pańskiego uroczystość miała swój szczególny wymiar. To tutaj przez całe lata bp Bolesław sprawował liturgię Wielkiego Piątku. Jak Jan spod krzyża stąd czerpał siły na
swoje apostolskie posługiwanie. Razem z Nim śmierć Jezusa kontemplowała
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie
razem z niewiastami, z Maryją, Matką Jezusa i z braćmi Jego
(Dz 1, 14)
Tamto Wieczernikowe trwanie na modlitwie uwolniło Apostołów od lęku o przyszłość i otwarło na dar Ducha Świętego. Ja osobiście i moja rodzina przeżyliśmy doświadczenie smutku po stracie mojego Brata. Nasz smutek dzięki modlitwie wspólnoty Kościoła przemyskiego dał nam siłę do podjęcia tego Krzyża rozstania i wlał w nasze serca pokój zrodzony z nadziei spotkania w Domu Ojca. Wdzięczni za to wspólne trwanie w trudnych dla nas dniach, pragnę w imieniu własnym i całej rodziny wyrazić głęboką wdzięczność Księdzu Arcybiskupowi Józefowi Michalikowi i Księdzu Biskupowi Adamowi Szalowi za świadectwo wielkiej troskliwości i życzliwości dla mojego Brata w dniach Jego choroby i w godzinach uroczystości pożegnania. Słowa wdzięczności kieruję w stronę Sióstr Sercanek za stworzenie mojemu Bratu ciepła rodzinnego domu. Starość jest czasem trudna w swoim dramacie odbierania człowiekowi witalnych sił i kierowania myśli ku chwili odejścia. Stąd pragnę podziękować księdzu prałatowi Mieczysławowi Gniademu i księdzu Adamowi Wąsikowi za tę cierpliwą obecność. Wszystkim za modlitwę, słowa wsparcia i okazywaną życzliwość. Niech Bóg wielokroć nagrodzi Wam Waszą dobroć. Ja ze swej strony obiecuję pamięć w modlitwie każdego dnia.
Siostra biskupa Bolesława Elżbieta z Rodziną