Stało się. Wybiła godzina 20.00 w niedzielny, deszczowy wieczór.
Prognozy nie zapowiadały wielkiej rewolucji. Niemniej wielu starało
się dodawać sobie otuchy, mając nadzieję, że prognozy nie będą tak
niekorzystne dla prawicy.
Kilka minut po dwudziestej okazało się w całej kaskadzie
kolorów, że jednak. Po raz pierwszy i pewnie nie tylko u nas, partie
dotychczas rządzące nie weszły do parlamentu.
Czas, który jeszcze wytrwałem przy telewizorze, to rozpromienione
oblicza zwycięzców. Z każdą minutą trudniej było to wytrzymać. Nie,
żebym zazdrościł sukcesu. Tylko nie można było trwać w klimacie pychy,
która mówiła słowem i obrazem. Oto my, nowi włodarze tego poletka
Europy, który nazywa się mianem naszego Kraju. Nie było naszego Kraju.
Był ich - Millera, Lepera, Kalinowskiego. Zapomniana przez Boga geologów
polska Atlantyda wyłoniła się nagle z niebytu historii i znalazła
właściwych włodarzy.
Jeden problem miałem z głowy. Przynajmniej na dwa lata.
Nie będę oglądał jak zachowują się feudałowie mojej Ojczyzny.
Poszedłem do radia. Ten sam ton, ale osłabiony brakiem
tryumfującego obrazu. Długo też nie da się wytrwać. Przełączam na
Radio Maryja, którego od miesiąca słucham systematycznie. Sprawdzam
częstotliwość na wyświetlaczu i niby się zgadza, ale tonacja zupełnie
podobna do tej telewizyjnej i wcześniejszej radiowej. Zebrani w studiu
są zadowoleni. Trwam chwilę dopóki nie zadzwonił ktoś i nie powiedział: "
mam nadzieję, że już nie będę musiał oglądać w telewizji tego zdrajcy
Buzka..." - słowotok trwał dłuższą chwilę. Wiele razy zdarzały się
mniej nieparlamentarne wypowiedzi, gaszone przez prowadzącego program.
Teraz w milczeniu wylewa się jad. Na kogoś, kto jeszcze jest premierem.
Szukam rozpaczliwie jakiejkolwiek stacji. W antrakcie słyszę głos
kogoś z AWSP - też jest zadowolony.
Jasny gwint - myślę sobie - skoro wszyscy są zadowoleni,
to po jakie licho ty się denerwujesz. Też masz powody do zadowolenia.
Na szczęście bez zakłóceń odbierało jarosławskie radio Ave Maria.
Spokojna muzyka, zmieniana przez komputer, żadnych komentarzy. Wsłuchany
w nią zacząłem czynić rachunek strat i zysków. Straciliśmy poważną
reprezentację w Sejmie i Senacie. Czternaście procent zdyscyplinowanego
elektoratu dokonało tego, czego dokonało. Po prawej stronie ugrupowania,
które weszły, nie bacząc na znikomy wprost procent i niewielką liczbę
przedstawicieli, dmą w trąby zadowolenia, a nie rokuje to dobrze.
Jakby pijani sukcesem, którym było zwycięstwo nad swoimi, nie liczą
się z niewielkimi możliwościami. Oznacza to, że prawica, która teraz
będzie w Sejmie dalej nic nie rozumie i dmie w trąby, które nie wydają
owocu - to znaczy nie tworzą kaskady harmonijnych dźwięków.
Czy w tym klimacie można spokojnie myśleć o zyskach.
Ano można.
Zyskałem czas. Kilka dni po wyborach doskonale to widać.
Przed wyborczą niedzielą przeskakiwałem z kanału na kanał. Słuchałem,
oceniałem. Wydawało mi się, że to należy zrobić z obowiązku dziennikarskiego
i obowiązku człowieka z wyższym wykształceniem. Okazało się, że było
to głupie myślenie. Ludzie zagłosowali na ludzi, którzy nie umieli
odczytać tekstu z umieszczonych w studiu ekranów.
Teraz telewizor odpoczywa, ja od niego. Mam dużo czasu,
bo radio jarosławskie nie zawsze w Przemyślu dobrze słychać. Odkurzyłem
stare kasety. Przeprosiłem się z dawno odłożonymi na bok książkami.
Wcale ciekawy świat. Ot, choćby Książę i żebrak. Zabawa chłopców
omal nie skończyła się katastrofą. Kiedy już odnalazł się prawdziwy
król i opowiedział wszystko, co o królewskiej rezydencji powiedzieć
można, kiedy określił bezbłędnie wszystkie tytuły, okazało się, że
to za mało. Jedna królewska pieczęć zaważyła nad być albo nie być
królestwa, i egzystencji króla. Pieczęć, której przybrany król używał
do tłuczenia orzechów.
Tak i oto koło fikcji literackiej nabiera realnych kształtów
polskiej rzeczywistości. Telewizor, który dla samodzielnie myślących
ludzi miał stać się rozrywką, dodatkiem do życia, stał się dźwignią
decydującą o narodowej egzystencji.
To, co tam powiedzą staje się azymutem drogi dla wielu.
To bardzo porażający obraz. Na szczęście niedzielna porażka prawicy
wielu z nas uwolni od tego obrazu, który dla mego pokolenia kojarzy
się z bezsilną złością. Siedząc przed ekranem słuchaliśmy słów butnych,
kłamliwych, przesyconych cynizmem i arogancją, a opowiadających jak
to dobrze jest w tej Polsce. Wściekli z bezsiły, bo za drzwiami domu
widać było to dobro, nie mogliśmy nic zrobić. Podobny ton zagościł
na srebrnym ekranie od kilku miesięcy. Jego melodia cyniczna, pogardzająca
nasila się, potęguje. Dlatego nie będę w tym koncercie brał udziału.
Właśnie przeniosłem się do świata Selmy Lagerlof. Piękny świat. Zachęcam
do wspólnoty drogi. Raz w tygodniu poczytany tygodnik katolicki pozwoli
mi zorientować się w sytuacji świata, uratuje wolne myślenie, mój
świat wnętrza i nie będę narażał się na niszczenie nerwów. Zachęcam
do podróży w świat nie doczytanych, porzuconych lektur.
Pomóż w rozwoju naszego portalu