„Idzie Adam i Ewa przez Raj. Ewa pyta drżącym głosem:
- Adamie kochasz mnie? Na co Adam odpowiada: - A kogo mam kochać?…”.
Każdy słyszał mnóstwo podobnych dowcipów, dykteryjek, a czasami mniej lub bardziej ciekawych pytań, jak np.: Czy pierwsi rodzice mieli pępki? Albo czy ich wnuki były owocem stosunków kazirodczych?
Tego typu rozważania są wynikiem nierozpoznania gatunku literackiego tekstu, opowiadającego historię pierwszych ludzi. Z całą pewnością nie jest to relacja czy opis stanu faktycznego, ale swoista,
bardzo obrazowa przypowieść. Powstała ona bardzo dawno, mniej więcej 3000 lat temu, nie należy się więc dziwić, że napisana została językiem prostym i obrazowym. W tamtych czasach nie posługiwano się
jeszcze pojęciami abstrakcyjnymi, a na dodatek mało kogo interesowały najnowsze wyniki badań antropologicznych czy dyskusje wokół teorii ewolucji. Za to poszukiwano odpowiedzi na pytania wówczas najważniejsze:
Skąd człowiek wziął się na ziemi? Kto dał mu życie? Dlaczego mężczyźnie tak bardzo brakuje kobiety, że z miłości potrafi się rozchorować? I wiele innych.
Forma opowiadania o ulepieniu z gliny człowieka i tchnieniu w jego nozdrza życia została najprawdopodobniej zapożyczona z o wiele bogatszej literatury egipskiej, w której spotykamy Boga garncarza
i ożywianie przy pomocy dmuchania w nozdrza człowieka. Nie jest to jednak istotą tego opowiadania. Obok spraw, które dla człowieka XX wieku utraciły już swoją aktualność, w tekście tym znajdujemy uroczy
obraz Boga - troskliwego Artysty lepiącego naszą cielesność. A to z całą pewnością jest przesłanie niezwykle aktualne. Nasze ciało i związane z nim potrzeby nie są dziełem diabła. To Bóg ukształtował
nas w ten właśnie sposób. W świetle Księgi Rodzaju, a wbrew pewnym nurtom w duchowości chrześcijańskiej, ciało nie jest „więzieniem duszy”, ciężarem, który musimy dźwigać na tym łez padole,
czy tym bardziej zasadzką szatana. Radość z jedzenia, picia, seksu itp. nie jest pokusą diabła, ale częścią zamysłu Bożego. Można, a nawet powinno się nimi cieszyć i dziękować za nie Bogu.
Inną, bardzo ciekawą do dzisiaj, a wręcz rewolucyjną jak na tamte czasy i kulturę, w jakiej powstawał ten tekst, sprawą jest kwestia stworzenia kobiety. I znowu musimy spróbować oderwać się od przyzwyczajenia
traktowania tego tekstu w sposób dosłowny i zrozumieć, że autor próbował, przy pomocy znanych mu wyobrażeń, przekazać prawdę objawioną (nie jest to więc traktat medyczny o dyferencjacji płci w ramach
gatunku homo sapiens ani tym bardziej sprawozdanie z tego wydarzenia). Wydaje się, że przyświecały mu co najmniej dwie myśli. Pierwsza z nich, dla nas już nie tak odkrywcza, to ta, że kobieta nie jest
częścią inwentarza domowego, ale „kością z kości i krwią z krwi” mężczyzny. W tamtych czasach nie było to takie oczywiste, a żonę wymieniano jako część dobytku, gdzieś między domem, polem
a wołem czy osłem. Równouprawnienie kobiet i mężczyzn w świecie chrześcijańskim zawdzięczamy m.in. nauce tego właśnie tekstu (nie mówię tu o zwyrodniałym feminizmie, ale o dostrzeżeniu równej godności
ludzkiej obu płci). Myśl druga wskazuje na coś, co oczywiste nie jest do dnia dzisiejszego. Mąż i żona stanowią faktyczną jedność. Bez siebie nawzajem są kalekami. Zamysłem Boga było stworzenie człowieka
do życia w miłości dwojga. Podobnie jak cielesność człowieka, tak samo płciowość - tęsknota, żar pożądania, miłość i seks - są częścią pobłogosławionego przez Boga porządku stworzenia.
Prawdy te ubrał autor, tak jak umiał, w formę opowiadania. Nie rozstrzyga w nim sporu o sposób rozwoju gatunków na ziemi, nie daje odpowiedzi na pytanie o imiona pierwszych ludzi, a nawet o to, ilu
ich było. Stara się natomiast w sposób sugestywny przekazać mądrości życiowe: że jesteśmy cząstką tego świata i razem z nim dzielimy wspólny los, że drugą osobę (także mężczyznę) należy szanować tak jak
własne ciało, o które każdy dba z największą troską, że miłość i namiętność nie są niczym złym i nie należy z nimi walczyć, ale u Boga, ich Twórcy, szukać pomocy we właściwym do nich podejściu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu