Reklama

Zapisane z pamięci

Opowieść o woli życia

Niedziela łódzka 4/2005

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Łódź, lato 1941r.

Mam na imię Bronka. Od urodzenia mieszkam z rodzicami w Łodzi. Patrzę właśnie na swoją fotografię zrobioną kilka miesięcy temu, gdy skończyłam 15 lat. Szkolny mundurek, długie włosy zaplecione w dwa warkocze sięgają poniżej pasa. Jasne oczy wesoło i bez lęku patrzą w obiektyw. Podobam się sobie. Jestem najmłodsza w gronie 50 wnucząt moich dziadków. Wszyscy w rodzinie kochają mnie i rozpieszczają. Mam cudowne dzieciństwo. Nigdy nie spotkałam się ze złem i wierzę, że tak będzie zawsze, że ludzie są dobrzy. Ja także chcę być dobra i prawdomówna. Gdy byłam jeszcze zupełnie mała, tata ostrzegał mnie: „Nigdy nie kłam, bo i tak wszystko masz wypisane na czole”. Biegłam wówczas do lustra i odpowiadałam: „Tatusiu, tutaj nic nie ma”. „Jest, jest, ale tylko ja mogę to zobaczyć, dlatego mów mi prawdę, bo ja i tak jestem zawsze po twojej stronie” - odpowiadał poważnie. Moja mama skończyła już 40 lat, wciąż jest delikatną i subtelną kobietą. Bardzo ją kocham i czuję się przy niej bezpieczna. Małą maturę w gimnazjum zdałam dobrze. W domu i szkole mówimy po polsku lub po niemiecku. Tylko dziadek na co dzień używa języka żydowskiego. Wolę jednak zwracać się do niego po polsku. Właśnie przeprowadzamy się do getta. Nikt nie wie, jak długo to potrwa i czy Niemcy kiedyś pozwolą nam powrócić do swoich domów.

Auschwitz, zima 1944-45 r.

Reklama

Opuściliśmy Litzmannstadt Getto latem 1944 r. Powiedziano nam, że jedziemy do innej pracy. W naszym wagonie byli prawie wyłącznie młodzi ludzie. Przeważnie kobiety. Wśród nich duża grupa moich koleżanek ze szpitala w getcie. Gdy pociąg zatrzymał się wreszcie i pozwolono nam wyjść, na kolejowej rampie zobaczyłyśmy Niemca w mundurze SS i białych rękawiczkach, który kierował wysiadających na lewo lub prawo. Koleżanki poprosiły: „Bronka, ty mówisz dobrze po niemiecku, powiedz, że jesteśmy pielęgniarkami i chcemy pracować w szpitalu”. Skoro prosiły, zrobiłam to. Dr Mengele kazał całej naszej grupie przejść dalej, bez selekcji. Dzięki temu jestem w Auschwitz razem z mamusią. Niestety, ona dostała pracę stojącą przy maszynie, zaraz też zaczęły jej puchnąć nogi. Bałam się, że mogę ją utracić. Musiałam coś zrobić. Po apelu złamałam wszelkie zakazy. Podeszłam do komendanta SS-mana i zapytałam, czy mógłby dać mojej mamie pracę siedzącą, ponieważ ona bardzo pragnie pracować, tylko zupełnie nie może stać. Koleżanki z przerażeniem patrzyły na przebieg całego zdarzenia, a gdy komendant następnego dnia osobiście przyszedł po mnie do szwalni, były pewne, że nie wrócę. Stało się jednak inaczej. Moja mama dostała pracę w kuchni przy obieraniu ziemniaków. To ułatwiło nam przeżycie kolejnych kilku miesięcy w obozie. „Jak mogłaś się tak narażać?” - pytały zdumione koleżanki, ale ja nie odczuwałam lęku, w głębi duszy wierzyłam, że nawet komendant ma ludzkie cechy. W obozie jest ciężko, nie wszystkie to wytrzymują. Często kończą życie na podłączonych do prądu drutach ogrodzenia. Doskwiera nam głód i potworne zimno, całe ciało boli po wielu godzinach pracy przy maszynie do szycia, a jednak nie to jest najgorsze, najdotkliwsze są chwile poniżenia naszej ludzkiej godności przez niemiecką obsługę obozu. To może dziwne, ale bardziej niż policzkowanie upokorzyło mnie ogolenie głowy na łyso. W getcie ocaliłam moje warkocze. Tutaj, bez włosów, czułam się poniżona i wstrętna. Podobne chwile upokorzenia odczuwam zawsze, gdy niemieccy żołnierze każą nam się rozebrać do naga i polewają nasze ciała płynem dezynfekującym. To wielkie szczęście, że ciągle trzymamy się razem i wzajemnie się wspieramy. Na 21. urodziny koleżanki dały mi niezwykły prezent - bochenek złożony ze skrawków obozowego chleba, które oszczędzały przez długi czas, ofiarowując mi cząstkę własnego życia. To wielkie szczęście, że jestem w obozie z mamusią, i że spotkałam Kazię. Ona, podobnie jak ja, odczuwa potrzebę wewnętrznej ucieczki od rzeczywistości obozowej. Gdy tylko jest to możliwe, właściwie codziennie, siadamy razem w kącie i mówimy wiersze zapamiętane ze szkoły: recytujemy polską literaturę i śpiewamy dziecięce piosenki - wszystko, co zachowało się w naszej pamięci. Z Kazią wzbudzamy śmiech i kpiny współwięźniarek, gdy codziennie rano w zbiorowej umywalni polewamy całe ciała zimną wodą, co zresztą wymaga hartu i prawie ekwilibrystycznych umiejętności. Te rytuały są dla nas ratunkiem, łączą nas z życiem, do którego pragniemy znowu wrócić.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Australia, 1960 r.

Mieszkam na Antypodach od ponad 10 lat. Przyjechałam tu z mężem i mamusią po wyzwoleniu z obozu i prawie pięcioletnim pobycie w Niemczech. Zaczynaliśmy wszystko od nowa. To było konieczne. Z obozów wyszłam z wewnętrzną blokadą pamięci. Zapomniałam wszystko, nawet twarze najbliższych współwięźniarek. Chciałam żyć tak, jakby tamtego czasu nie było. W Niemczech, w Europie, zbyt wiele obrazów przypominało mi o wojnie. Jestem więc tutaj i chociaż początki były trudne, wszystko zmierza ku dobremu. Kupiliśmy dom, urodziła nam się córka. Mama pomaga mi w gospodarstwie domowym, dzięki czemu wreszcie mogę zrealizować to, co sobie przyrzekłam po zakończeniu wojny: skoro dane mi było ocalić życie, nie mogę go zmarnować. Chcę się uczyć, zdobyć wiedzę i zawód. Jestem to winna sobie, światu, a może i Bogu. Skończyłam socjologię, pracuję w dziale pomocy socjalnej dużego uniwersyteckiego szpitala. Pomagam pacjentom w ich życiowych problemach, odnoszę sukcesy. Musiałam wcześniej pokonać opór własnego męża i otoczenia. Nikt nie rozumiał mojej potrzeby nauki. Teraz jeszcze ukrywam fakt, że już zupełnie dla przyjemności studiuję drugi fakultet - historię sztuki. To dopiero jest edukacja!

Australia, 1980 r.

Reklama

Są chwile, gdy musisz się pogodzić z najgorszym i nic, zupełnie nic nie możesz zrobić. Mój ukochany mąż zmarł. Mama także. Córka wyjechała do Izraela, tam znalazła swoje miejsce na ziemi. Sprzedałam nasz piękny dom. Sześć lat mieszkałam sama w wynajętym mieszkaniu. Pewnego dnia, w Izraelu, podczas odwiedzin u córki spotkałam mężczyznę, który zakochał się we mnie i poprosił o rękę. Prawie go nie znałam, lecz wydawał mi się człowiekiem dobrym, był też zamożny i inteligentny. Pomyślałam: „Jeżeli los podarował mi taką szansę w wieku 55 lat, to chyba powinnam zaryzykować”. I dobrze zrobiłam. Przeżyliśmy razem 14 pięknych lat. Mąż uważał, że jestem najładniejszą, najmądrzejszą i najbardziej pożądaną kobietą na świecie. To było bardzo przyjemne. Gdy zachorował w wieku 77 lat, prosił tyko o jedno - abym do końca pozostała przy nim, aby umierając, mógł na mnie patrzeć. Spełniłam jego życzenie. Przez rok walczyłam, żeby zatrzymać go przy życiu, lecz jego czas się skończył.

Łódź, sierpień 2004 r.

Przyjechałam do Łodzi z Tel Awiwu, zamieszkałam tam po 49 latach pobytu w Australii. Skończyłam w tym roku 80 lat i ciągle żyję! Dlatego tak bardzo chciałam być na obchodach 60. rocznicy likwidacji Litzmannstadt Getto. Wcześniej spędziłam trochę czasu na kuracji w Ciechocinku. Po ubiegłorocznym zerwaniu ścięgna w kolanie, moja prawa noga jest bardzo niesprawna. Gdyby nie ćwiczenia, pewnie już nie wstawałabym z łóżka. „Po co ty tam jedziesz sama, w takim stanie?” - mówili moi bliscy w Izraelu. „Cóż może mi się stać?” - odpowiadałam. „Najwyżej wrócę ambulansem”. To jednak rzeczywiście było szaleństwo. Czuję się zmęczona długą jazdą autobusem do Chełmna nad Nerem, siedzeniem w słońcu na Stacji Radegast, nadmiarem emocji, uczestnictwem w licznych spotkaniach i imprezach. Jestem jednak bardzo szczęśliwa i myślę, że należało tu być i dać świadectwo młodym ludziom, młodym Polakom, którzy nie znają Żydów i naszej wspólnej historii, a także młodym Żydom z całego świata, którzy powinni zrobić wszystko, aby historia ich przodków się nie powtórzyła. Któż to wie, czy się nie powtórzy?

Tel Awiw, jesień 2004 r.

Wróciłam szczęśliwie do domu. Gdyby była Pani w Izraelu, proszę do mnie przyjechać. Mam pokój dla gości. Czytam książki kupione w Łodzi. Po polsku, oczywiście. Mieszkałam w Polsce tylko przez pierwsze dwadzieścia lat mojego życia, z czego pięć w warunkach niemieckiej okupacji, a przecież tam są moje korzenie i polski pozostał moim pierwszym językiem. Koresponduję z wieloma znajomymi po polsku. Mam komputer i przez interenet kontaktuję się z nimi w Australii, w Ameryce, w Europie, wszędzie, gdzie są rozsiani po świecie. Jest w Tel Awiwie dobra polska księgarnia. Oni - z tej księgarni - nawet dzwonią do mnie, gdy otrzymują nowości. Często coś kupuję, mimo że książki są tutaj dwu- lub trzykrotnie droższe niż w Polsce. Chciałabym wkrótce przyjechać do Polski z moim wnukiem. On jeszcze nigdy tam nie był. Może mi się to jeszcze uda. Córka mówi: „Mamo, ty wszystko potrafisz, jeśli tylko chcesz, wszystko umiesz zrobić”. Tak. Ona ma rację. Jeśli czegoś bardzo pragnę, potrafię do tego dążyć skutecznie i wytrwale. Ktoś powiedział, że między nami, Żydami i Polakami, nie wystarczy tolerancja, potrzebna jest miłość. Nie lubię wielkich słów. Myślę, że wystarczy wzajemny szacunek. To nie jest takie trudne do wprowadzenia w życie, prawda?

(Tekst jest nieautoryzowanym zapisem rozmowy przeprowadzonej w sierpniu 2004 r. z p. Bronką R.- ocaloną z Litzmannstadt Getto).

Podziel się:

Oceń:

2005-12-31 00:00

Wybrane dla Ciebie

Zmarł proboszcz parafii w Białkowie

2025-02-09 08:42

illionPhotos.com/fotolia.com

9 lutego odszedł do wieczności ks. Krzysztof Sudziński, proboszcz parafii św. Andrzeja Boboli w Białkowie.

Więcej ...

Wniosek w sprawie wszczęcia procesu beatyfikacyjnego prof. Włodzimierza Fijałkowskiego

2025-02-08 18:04
Prof. Włodzimierz Fijałkowski

Narodowy Marsz Życia

Prof. Włodzimierz Fijałkowski

Polska Federacja Ruchów Obrony Życia złożyła wniosek do kard. Grzegorza Rysia w sprawie wszczęcia procesu beatyfikacyjnego wybitnego obrońcy ludzkiego życia – Profesora Włodzimierza Fijałkowskiego!

Więcej ...

Żyjemy w „technopolu” – i co dalej? Jak nabyć kompetencje komunikacyjne

2025-02-09 19:54

Red

“Już nie żyjemy w czasach technokracji, kiedy tradycja, metafizyka i kultura funkcjonuje obok technologii. Żyjemy w technopolu, gdzie technika jest bogiem i wyznacza nam styl myślenia i życia”. Te słowa, wypowiedziane przez księdza profesora Krzysztofa Marcyńskiego – uznanego medioznawcy z UKSW - z pewnością intrygują.

Więcej ...
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najpopularniejsze

Skandal! 75 dni aresztu dla... różańca

Wiadomości

Skandal! 75 dni aresztu dla... różańca

Nowenna do Matki Bożej z Lourdes

Wiara

Nowenna do Matki Bożej z Lourdes

Uczniowie w dzisiejszej Ewangelii zachwycili się Jezusem

Wiara

Uczniowie w dzisiejszej Ewangelii zachwycili się Jezusem

Ze świętą do dentysty...

Niedziela Przemyska

Ze świętą do dentysty...

Co wolno, a czego nie wolno na zwolnieniu lekarskim? Od...

Wiadomości

Co wolno, a czego nie wolno na zwolnieniu lekarskim? Od...

Śmierć nie istnieje? Niezwykłe świadectwo kardiologa

Wiara

Śmierć nie istnieje? Niezwykłe świadectwo kardiologa

CBA zatrzymało księdza

Wiadomości

CBA zatrzymało księdza

Co chleb, sól i woda mają wspólnego ze św. Agatą?

Kościół

Co chleb, sól i woda mają wspólnego ze św. Agatą?

Święta na trudne czasy

Święci i błogosławieni

Święta na trudne czasy