Mieszkanka Włodawy Irena Ćwik, która podzieliła się swoimi doświadczeniami z lat zsyłki, swoją opowieść o wywózce przeplata ze wspomnieniami o ojcu, którego służbowo przeniesiono na pogranicze z Rumunią. Widziała go po raz ostatni 17 września 1939 r. Wiadomości o losach Piotra Dudzika udało się pani Irenie otrzymać dzięki dwóm krótkim listom, w których donosił o aresztowaniu przez NKWD, osadzeniu w Starobielsku i Ostaszkowie, i w których przestrzegał rodzinę przed wywózkami na Sybir. Prosił, aby wyjechali do babci na Śląsk, jednak rodzina nie zdecydowała się na wyjazd. 13 kwietnia 1940 r. musieli być gotowi do innej podróży, bez adresu. Kierowali się ku Nowosybirskowi. W miejscu docelowym, gdzie przyszło im egzystować, z cienkich drzew rosnących w stepie, burzanów, konstruowali ściany domu. Kiziaki, formy ze słomy łączonej z odchodami bydlęcymi, stanowiły optymalne rozwiązanie. W ziemiance rodzina gromadziła się przy herbacie; aby zagotować wodę zdrapywali ze ścian zamarznięty śnieg... W 1943 r. zostali przetransportowani do innego miejsca pobytu, do Semipołatyńska. Lata zatarły wiele obrazów, ale ciągle żywy w pamięci jest obraz odkręcania kranu z wodą w przybudówce przy zniszczonym meczecie, czy odkrycie za żelaznymi drzwiami, prowadzącymi do lochów, kopczyka kartofli... W kołchozie żywili się krwią z wielbłąda, prażonymi burakami podkradanymi świniom i plackami z otręb, pieczonymi przez matkę. Te placki za miseczkę łoju pani Dudzik sprzedawała rodzinom oficerów. Kaganki z łojem dawały światło, przy którym wspólnie w nocy wykańczali swetry, dziergane przez matkę na sprzedaż. Po siedmiu latach powrócili do kraju. Pozostała niezatarta pamięć głodu, zimna, ciężkiej pracy, chorób i tęsknoty - znają je ci, którzy przeżyli.
Pomóż w rozwoju naszego portalu