Dawid Stawski: - Jak Pan ocenia pierwsze efekty wstąpienia Polski do Unii Europejskiej?
Reklama
Stanisław Michalkiewicz: - W środowisku mass mediów wszyscy są zachwyceni. Coś przecież należy powiedzieć; tyle miesięcy mija, a tu nikt nie jest zadowolony. Trzeba więc mówić, że jesteśmy zachwyceni - i media to właśnie ludziom podpowiadają. Przypomina to bardzo propagandę sukcesu w latach 70. Te komentarze są zresztą sprzeczne. Dziś na przykład przeczytałem informację o tym, że powstało w Polsce prawie tysiąc przedsiębiorstw, zajmujących się pisaniem wniosków o zapomogę z Unii Europejskiej. Moim zdaniem jednak żebractwo to nie ta gałąź gospodarki, na której nam najbardziej zależy i która powinna się najszybciej rozwijać. Pozostałe dziedziny nie wykazują takiego dynamicznego rozwoju. Obawiam się zatem, że realizuje się tutaj inny, czarny scenariusz. Otóż nie tylko my myślimy o korzyściach z tego członkostwa, które moglibyśmy dla siebie wyciągnąć, ale także inni się nad tym zastanawiają. A ponieważ mają większe możliwości sprawcze, dlatego ich scenariusz wydaje się bliższy zrealizowania. Oto jego główne założenia: znaczna część młodych Polaków, powodowana przymusem ekonomicznym, będzie coraz częściej wyjeżdżać za pracą do krajów starej Unii, tam wykonywać prace głównie przykre bądź uciążliwe, a następnie przysyłać pieniądze do kraju, do swoich rodzin. Ta gotówka byłaby rezerwuarem siły nabywczej ludności tubylczej, dzięki czemu będzie ona mogła płacić za towary importowane z krajów starej Unii. W ten sposób pieniądze wrócą tam, skąd przyszły. Jest to taki samograj ekonomiczny - powtórka systemu, który istniał na południowoamerykańskich plantacjach, kiedy to pracownik po 30. latach pracy przekonywał się, że jest poważnie zadłużony w sklepiku prowadzonym przez właściciela. Pozostaje mieć nadzieję, że taki scenariusz się nie spełni.
- Czy widzi Pan szansę na to, aby powstała po wyborach koalicja PO-PiS zrealizowała model państwa bardziej uczciwego?
- To będzie bardzo egzotyczna koalicja. Platforma próbuje się przedstawić jako partia przełomu, ale przełomu o charakterze liberalnym pod względem gospodarczym. Natomiast PiS chce być także partią przełomu, ale w zupełnie innym kierunku: wzmocnienia kontroli nad politykami i organami władzy publicznej, bez zmiany modelu państwa. Oba te pomysły są ze sobą niekompatybilne, co może spowodować, że nowo powstały rząd będzie gabinetem słabym, niemągącym uczynić żadnego przełomu. Będzie jedynie administrował kryzysem. Wczoraj przeglądałem dokumenty powstałe w Ministerstwie Finansów, a więc całkiem oficjalne, które mówią o aktualnym zadłużeniu publicznym kraju. Na koniec listopada ub.r. dług publiczny przekroczył 130 mld dolarów, a na koniec 2007 r. jest przewidywany jego wzrost do 210 mld dolarów. Zaś koszty obsługi tego długu mają wzrosnąć z 27 do 35 mld zł w 2007 r. Dlatego mówię wyłącznie o administrowaniu kryzysem - trudno bowiem określić to inaczej, jeżeli państwo utrzymuje płynność finansową tylko dzięki pośpiesznemu i gwałtownemu zwiększaniu zadłużenia. Gierek potrzebował 9 lat na zrobienie 20 mld dolarów długu, Miller już tylko 2 lat, a w 2006 r. będzie na to potrzebny tylko rok. W takiej sytuacji, jeżeli rząd będzie w rzeczywistości bezradny i bezsilny, ktoś będzie musiał zań rządzić. Stąd biorą się próby skonstruowania pewnego obozu politycznego wokół prof. Religii, który przez niektóre środowiska jest wyraźnie lansowany jako kandydat na prezydenta. Profesor charakteryzuje się tym, iż nie posiada własnego zaplecza politycznego. Dlatego wydaje mi się prawdopodobne, że w takiej sytuacji pan Religa, jako prezydent, świetnie nadawałby się do roli atrapy, zza której służby specjalne po staremu kierowałyby państwem. Pytanie tylko, czy byłyby to polskie służby specjalne, czy niemieckie?...
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu