Reklama

List do Joli

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Jak zwykle, jak przed laty, pamiętałam o Twoich urodzinach. Dzień był wyjątkowo ładny, ciepło, słonecznie, choć już trochę jesiennie, jak to we wrześniu. Zza drzew zaświeciło mi w oczy słońce, kiedy zapalałam znicz na Twoim grobie. Czerwony, w kształcie serca. Podobałby Ci się. Jestem pewna. To już po raz trzeci w taki sposób odwiedziłam Cię w dniu Twoich urodzin. Aha, przyniosłam Ci jeszcze kwiaty. Astry, nie margaretki, które tak bardzo lubiłaś. Margaretek przecież nie ma we wrześniu. Ale były w maju przed dwoma laty, kiedy nas zostawiłaś i odeszłaś. Wtedy przyniosłam Ci wieniec z margaretek. W kształcie serca, oczywiście. Bo przecież byłaś wielkim, gorącym sercem. I bardzo kochałaś życie, że aż zazdrościłam Ci Twojego entuzjazmu. I siły też Ci zazdrościłam. I otwartości, i ciepła. Brakuje mi spotkań z Tobą i tych naszych wielogodzinnych rozmów aż do środka środków. Tyle chciałabym Ci opowiedzieć... Chciałabym usłyszeć Twój śmiech, Twój głos, uścisnąć Cię mocno. Wiem, że to się nie stanie, dlatego postanowiłam napisać do Ciebie ten list.
Myślę, że mnie usłyszysz, bo zakładam, że jest jeszcze jakieś inne życie. A Ty na pewno jesteś w niebie. Szczęśliwa, mam nadzieję. Wyobrażam sobie ciszę harmonię, spokój. Zielone łąki, białe kwiaty i błękitne, przyjazne chmury. I Ty uśmiechnięta, uspokojona. Spoglądasz na nas zza chmur i chcesz nam wszystkim nadal pomagać. Jak za życia. Jak zawsze.
Ty już wiesz, co to jest śmierć. Doświadczyłaś. Ja się zastanawiam. Poszukuję odpowiedzi. Pytam, błądzę, chcę wiedzieć. Po co? Bo przecież śmierć jest tak samo naturalnym zjawiskiem jak życie. Tylko my wszyscy jakoś o tym zapominamy w codziennym zagonieniu. Nie chcemy pamiętać. Myślimy, że nigdy się nie zdarza. Nie nam. A przecież zdarza się wszystkim. Najpierw naszym bliskim i bliskim naszych przyjaciół. A później nam samym. Wszystkim, bez wyjątku. Ale nie myślimy o tym, nie chcemy myśleć, boimy się. I nie umiemy się zachować, gdy umiera matka przyjaciółki albo ktoś w rodzinie. Nie umiemy podać ręki, bo nie wiemy, czy to wypada. Dlaczego? Jak się nie rozmawia, to znaczy, że nie ma? A przecież jest. Czym jest?
Poszłam zapytać ks. Marka z naszego szczecińskiego hospicjum. To było niedługo po Twojej śmierci. Pamiętałam jeszcze te pięknie ukwiecone drzewa w przyszpitalnym parku. To tam po raz ostatni z Tobą rozmawiałam, choć nie wiedziałam, że tak jest. Myślałam, że jeszcze wiele mi powiesz. Ale Ty wkrótce już nic nie umiałaś mówić, nie mogłaś poruszać się o własnych siłach. Rodzice i Zbyszek spełnili Twoje życzenie. Przewieźli Cię do domu. Leżałaś na szpitalnym łóżku z tymi wszystkimi rureczkami, których zawartość uśmierzała Twój ból i pomagała Ci jeszcze przetrwać. Była Twoja Mama, Magda, Zbyszek, Tata. Najbliżsi i pielęgniarki ze szpitala. Przyjeżdżała dr Maria z hospicjum i mówiła, jak Ci pomóc, kiedy przewrócić, kiedy oklepać, kiedy podać lek. Czy zasłonić okna, czy Cię przykryć, czy zostawić. Była cicha, ale zdecydowana. Wiedziała wszystko. Dodawała siły, przyjeżdżała nawet w nocy. Na każde zawołanie. Bardzo pomogła. Bardzo.
Pamiętam, jak leżałaś bezwładna i leciutko się uśmiechałaś. Czy mnie poznałaś. Czy coś czułaś? Wiedziałaś? Nie wiem. Nie mnie to wiedzieć.
Hospicjum znajduje się blisko szpitala onkologicznego, w którym tyle razy podawano Ci chemię. Po co to piszę, przecież wiesz o tym.
Ks. Marek chciał rozmawiać. Mówił, że śmierci jako takiej nie ma, jest tylko inne życie, inny byt, nieznany, niedoświadczalny dla naszych zmysłów. I nie należy rozpaczać po utracie najbliższych. Wystarczą smutek, żal, modlitwa, żałoba. Czasami potrzebne jest milczenie, ciche wsparcie innej osoby. Czasami ta cisza i milczenie są ważniejsze niż słowa. Ale słowa też są ważne. Nie bójmy się, gdy komuś umiera ktoś bliski, zapytajmy go, czy możemy w czymś pomóc, spróbujmy chociaż w najprostszych słowach wyrazić swoje współczucie. To jest potrzebne, bardzo ważne.
Twoi najbliżsi byli blisko Ciebie, gdy zgasłaś. Dłoń w dłoń. Twarz w twarz. Ja przyjechałam dwie godziny później. Pożegnaliśmy Cię godnie.
Godnie... Po to jest właśnie hospicjum. By nieuleczalnie chorym umożliwić godne umieranie. Zmniejszyć ich ból i cierpienie. To fizyczne i duchowe. Tak mówi ks. Krzysztof z hospicjum, który zastąpił ks. Marka. Z nim też się spotkałam, żeby wrócić do rozmowy o przemijaniu. I tak po raz drugi trafiłam do hospicjum. To było już dwa lata po Twojej śmierci. Wcześniej Magda i Zbyszek przyjeżdżali tu na nabożeństwa dla tych, którzy utracili najbliższych. Wtedy już nie. Ale pamiętam, jak mówili, że te wizyty bardzo im pomogły. A Magda jest bardzo do Ciebie podobna. Tak samo silna, tak samo energiczna. Doskonale daje sobie radę. Pamiętasz, że zdawała maturę właśnie wtedy, gdy Ty umierałaś. Jak rozmawiałam z Tobą po raz ostatni w parku przed szpitalem, było właśnie przed egzaminami pisemnymi. Później były ustne. W przeddzień Twojej śmierci Magda powiedziała Ci: - Zdałam właśnie ostatni egzamin. Na szóstkę. Czy słyszałaś?
Ks. Krzysztof poradził mi, abym porozmawiała z Zofią, wolontariuszką o największym stażu. Cicha, ciepła kobieta. Z zawodu pielęgniarka. Uczyła etyki w liceum medycznym. Z hospicjum związała się już jakieś dziesięć lat temu. Dlaczego? Dokładnie nie potrafi powiedzieć, ale to pewnie dlatego, że sama była kiedyś bardzo chora. Jak Ty, na nowotwór. Była bliska śmierci, ale żyje. - Życie zostało mi darowane, chcę je darować innym, spłacać dług - powiedziała mi Zofia. Jest przekonana, że to błąd, że nie rozmawiamy o śmierci, że nie jesteśmy przygotowani do jej nadejścia. Nie umiemy nawet się zachować, gdy ktoś przy nas odchodzi. Czy wiemy na przykład, że warto położyć wilgotne waciki na powieki, by były zamknięte? Że trzeba podwiązać brodę...
Zofia była u wielu ludzi nieuleczalnie chorych. Odwiedzała ich w domu, pomagała. Najbardziej pamięta Stanisława.
- To był taki zwierzaczek - wspomina. - Nieogolony, cuchnący, w postrzępionej bieliźnie. Leżał w rozbebeszonym, brudnym barłogu. Krzyczał i przeklinał, kiedy chciałam go umyć i przebrać. Wyganiał mnie, gdy zmieniałam pościel. Tak się zachowywał przez kilka wizyt. A później... Łagodniał coraz bardziej, zaczął rozmawiać, dziękował, prosił o leki uśmierzające ból. Umierał godnie, już z uśmiechem na twarzy, pogodzony z losem i z najbliższymi. Wcześniej o nikim nie chciał słyszeć, miał tyle złości do ludzi i do świata.
Zofia wytrzymuje, cieszy się ze swojej misji. Ale inne wolontariuszki często szybko odchodzą, nie umieją, nie potrafią podołać trudnym sytuacjom.
Pamiętasz Helenę i Michała Hempolińskich? Lekarz psychiatra i profesor filozofii. Pamiętasz doskonale. Rozmawiałaś z nimi wielokrotnie. I ja postanowiłam porozmawiać. O śmierci, oczywiście. Medyczna definicja jest prosta. Śmierć następuje wtedy, gdy człowiek nie ma już zdolności odczuwania, wyłączona zostaje kora mózgowa. Helena twierdzi jednak, że i z medycznego punktu widzenia problem śmierci nie jest jednoznaczny. - Lekarze umieją postawić diagnozę, ale nie wiedzą, jak postępować, gdy ta diagnoza jest ostateczna - mówi. - Problem stanowi już samo przekazanie tej wiadomości. Kolejny to postępowanie z chorym skazanym na cierpienie i ból. Właściwie tylko lekarze z hospicjów wiedzą, jak zmniejszyć cierpienie, jak się zachowywać. Inni nie są do tego przygotowani.
Przypomina mi się, jak mówiłaś, że tę swoją straszną diagnozę dostałaś od lekarza w „locie” na korytarzu i nikt nie przejął się, co masz z tą wiadomością zrobić... Postanowiłaś walczyć. I walczyłaś. Wspaniale. Godnie. Nikomu nie pokazywałaś, że cierpisz. Cieszyłaś się każdą chwilą. Byłaś jak zawsze, jak przed chorobą. Dlaczego Ci się nie udało?
Kiedy leżałaś z tymi okropnymi rureczkami, ważne były wszystkie szczegóły. Na szczęście dr Maria z hospicjum podpowiadała i była zawsze wtedy, gdy nikt nie wiedział, co robić. Może pamiętasz cichą muzykę i świeży powiew wiatru przez uchylone okno?
- Rodzina potrzebuje pomocy - kontynuuje Helena. - Chciałaby wiedzieć nie tylko, jak ulżyć cierpieniu chorego, ale także, jak zrozumieć jego sygnały. Chodzi o to, by uśmierzyć, i o to, by stworzyć choremu takie warunki, w których w chwilach świadomości mógłby się skupić na sobie, a nie na swoim cierpieniu.
- Ale my się boimy śmierci, boimy się też, co będzie z nami, gdy kogoś z bliskich zabraknie - dodaje Helena. - Nie potrafimy przemóc tego strachu, bo lękamy się, jak poradzimy sobie ze sobą. Nasz strach i ból, lęk o siebie powodują często, że brakuje myślenia o osobie, która umiera. O śmierci za mało myślimy, za mało rozmawiamy, za mało rozumiemy. Może to wynik życia z daleka od ludzi w podeszłym wieku, odciąganie dzieci i młodzieży od opieki nad nimi. A stosunek do śmierci danej osoby zależy od emocjonalnego stosunku do niej.
Była rozpacz, był smutek. Żal i pytania: Dlaczego Ty? Dlaczego tak młodo? Anka, której nie znałaś, kiedy straciła rodziców, znalazła pociechę w Biblii. Zrozumiała też, jak w tych strasznych chwilach ważne są gesty współczucia od przyjaciół. Jakiś telefon, słów kilka, uścisk dłoni. Wcześniej też o tym nie wiedziała, nie zastanawiała się. Pomogły jej sentencje z Mądrości Syracha na temat żałoby o zmarłym. Przypomnę je:

Dziecko, wylewaj łzy
nad zmarłym
i jako bardzo cierpiący
zacznij lament,
odpowiednio do oceny
jego osoby,
pochowaj ciało i nie lekceważ jego pogrzebu.
Płacz gorzko
i z przejęciem uderzaj się
w piersi,
zarządź żałobę
odpowiednio do jego godności,
dzień jeden lub dwa,
dla uniknięcia potwarzy.
„Pamiętaj o moim losie,
który będzie też twoim:
mnie wczoraj, tobie dzisiaj”
(Syr 38, 16-17. 22).

A mnie przypomina się jeszcze cytat angielskiego poety Johna Donne’a, który Ernest Hemingway przyjął za motto swojej powieści Komu bije dzwon. „Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona. Tak samo, jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nie pytaj, komu bije dzwon; Bije on Tobie”.

I biły dzwony w naszych sercach, kiedy odeszłaś. I będą biły.
Pamiętamy o Tobie. Żyjesz w naszych sercach.
Bądź szczęśliwa na tych zielonych łąkach raju...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Podziel się:

Oceń:

2005-12-31 00:00

Wybrane dla Ciebie

Bp Andrzej Przybylski: my zrodziliśmy się z Boga, który jest Miłością

2024-05-03 19:56

Karol Porwich/Niedziela

Każda niedziela, każda niedzielna Eucharystia niesie ze sobą przygotowany przez Kościół do rozważań fragment Pisma Świętego – odpowiednio dobrane czytania ze Starego i Nowego Testamentu. Teksty czytań na kolejne niedziele w rozmowie z Aleksandrą Mieczyńską rozważa bp Andrzej Przybylski.

Więcej ...

Dzieweczko Lipska, módl się za nami...

2024-05-03 20:00

Karol Porwich/Niedziela

Od wieków żywa i nieustanna miłość do Matki Najświętszej sprawiła, że 2 lipca 1969 roku doszło do koronacji „Maryi Lipskiej w maleńkiej posturze”. Dokonał jej Prymas Polski, Stefan Kardynał Wyszyński.

Więcej ...

Pielgrzymi ze Słowacji

2024-05-04 22:26

Małgorzata Pabis

W pielgrzymce wzięło udział ponad 10 tysięcy Słowaków!

Więcej ...

Reklama

Najpopularniejsze

Zatrzymajmy się dziś i mocno przyjmijmy krzyż naszego...

Wiara

Zatrzymajmy się dziś i mocno przyjmijmy krzyż naszego...

Św. Florian, żołnierz, męczennik

Święci i błogosławieni

Św. Florian, żołnierz, męczennik

Wytrwajcie w miłości mojej!

Wiara

Wytrwajcie w miłości mojej!

Kim był św. Florian?

Kim był św. Florian?

Czy 3 maja obowiązuje wstrzemięźliwość od pokarmów...

Kościół

Czy 3 maja obowiązuje wstrzemięźliwość od pokarmów...

Nakazane święta kościelne w 2024 roku

Kościół

Nakazane święta kościelne w 2024 roku

Czy 3 maja obowiązuje nas udział we Mszy św.?

Kościół

Czy 3 maja obowiązuje nas udział we Mszy św.?

#NiezbędnikMaryjny: Litania Loretańska - wezwania

Wiara

#NiezbędnikMaryjny: Litania Loretańska - wezwania

Nabożeństwo majowe - znaczenie, historia, duchowość +...

Wiara

Nabożeństwo majowe - znaczenie, historia, duchowość +...