Pisząc testament przez cały pontyfikat, Papież pokazał nam, że dobre umieranie trwa całe życie
Kiedy w piątek 8 kwietnia w Watykanie odprawiana była Msza pogrzebowa, Warszawa zamarła. Puste ulice i autobusy, zamknięte sklepy. Ludzie, napełnieni bólem i żalem, siedzieli w domach przed telewizorami albo stali przed telebimami. Albo oglądali pogrzeb na specjalnych ekranach, jak w katedrze warszawsko-praskiej. Kontemplowali tę śmierć. Ale z pewnością też swoją własną. Bo do tego przecież zaprosił wszystkich Jan Paweł II, pokazując, że śmierć należy do życia. Że jest jego częścią. Przejściem. A nie czymś, czego trzeba się bać i unikać.
Przy salwach artyleryjskich
Reklama
Tysiące warszawiaków w czarnych strojach zgromadziło się na placu Piłsudskiego. Ci, którzy przyszli przed ósmą, mogli zająć miejsce przy samym ołtarzu. Byli też tacy, którzy czuwali tu przez całą noc. W sumie ponad 100 tys. ludzi: harcerze, delegacje szkół, studenci. Żegnali Papieża, tak jak robił to cały świat. W górze powiewały flagi i transparenty.
Równo o dziesiątej zawyły syreny. Rozległo się bicie kościelnych dzwonów. Wszyscy w absolutnej ciszy oglądali transmisję ceremonii pogrzebowej. Z zapartym tchem obserwowali, jak wiatr otwierał kolejne stronice leżącej na trumnie Ewangelii. Nikt nie miał wątpliwości, że to znak Ducha Świętego. Było to swoiste misterium.
Kiedy o 12.40 trumnę z ciałem Papieża niesiono do Bazyliki św. Piotra, armaty ustawione przy Grobie Nieznanego Żołnierza wystrzeliły 26 razy - bo tyle było lat pontyfikatu Jana Pawła II.
Na koniec do zebranych przemówił bp Tadeusz Pikus: - Na zawsze zamknęło się ziemskie okno Pałacu Apostolskiego. Ale otwiera się okno w domu Ojca Niebieskiego. Ojciec Święty będzie spoglądał na każdego z nas, pozostanie cząstką dobra w sercach wielu ludzi. I możemy być pewni, że nam teraz błogosławi.
Na koniec zebrani odśpiewali Barkę, a potem Boże coś Polskę.
Podobnie było też w innych miejscach Warszawy: na placu Zamkowym czy pod katedrą św. Floriana.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Dbaj o siebie w niebie, Papieżu!
Reklama
Tak naprawdę stolica żegnała Ojca Świętego przez cały dzień. Ludzie gromadzili się na ulicach, palili znicze i kładli kwiaty. Pod kościołem św. Anny w kwiatach leżą kartki: „Byłeś Tatusiu, mówiłeś, kochałeś. Nie zawsze to wiedziałam. Teraz Cię nie ma wśród nas. Wielka pustka pozostała. Nadzieja tylko w Bogu”, „Wielki Święty Nauczycielu, dałeś nam katechezę życia i śmierci. Teraz po trudach pielgrzymek odpoczywasz. A przed nami wielki egzamin narodowy”, „On szedł w spiekocie dnia i w szarym pyle dróg. A idąc uczył kochać i przebaczać... Mój Mistrzu!, przede mną droga, którą muszę przebyć tak jak Ty... Mariola z rodziną”. Przed wejściem do kościoła zaś, na drzewie, wisi kartka, na której narysowany jest zegar, a na nim napis - dokładnie taki, który Karol Wojtyła widział z okna swego domu w Wadowicach: „Czas ucieka, wieczność czeka!”.
- Papieżu, trzymaj się! Dbaj o siebie w niebie i nie zapomnij o nas - szeptał 8-letni chłopczyk, który przyszedł tu z rodzicami i rocznym braciszkiem. - Jesteśmy tu dla Niego, bo Go naprawdę kochaliśmy. On był w naszym życiu od początku, po prostu zawsze - deklaruje Zbigniew Zarzycki, pielęgniarz. Oddać hołd przyszedł też Zygmunt Jachacy, ogrodnik z Kruszu: - Papież był dla mnie Ojcem. Wzorem miłości i czułości. Uczył, jak być człowiekiem. Także jak zdobywać wiedzę, jak się dokształcać. Pokazał, że oprócz talentu w życiu niezbędna jest ciężka praca.
Po południu ludzie masowo brali udział w Mszach św. za duszę Papieża. Najwięcej wiernych zgromadził kościół Świętego Krzyża, gdzie centralną Mszę żałobną stolicy odprawił bp Pikus. - Pisząc testament przez cały pontyfikat, Papież pokazał nam, że dobre umieranie trwa całe życie - mówił w homilii.
Wieczorem ponad 200 tys. osób przeszło w Marszu Wdzięczności za Jana Pawła II. Wyruszyli z placu Piłsudskiego, śpiewając Barkę. Całymi rodzinami, z małymi dziećmi. Było dużo młodzieży. Różnej: dyskotekowej, dresiarzy, także studentów. - To super facet! Dał nam lekcję, jak godnie żyć i jak umierać. Nie będzie już takiego drugiego na świecie - podkreśla Dorota Świadek, studentka Akademii Medycznej. Stojący obok student pedagogiki, Adam Węsek dodaje: - Do tej pory po tej ulicy ludzie szli skądś dokądś. Teraz zgromadzili się, by zatrzymać się dokładnie w tym miejscu z jakiegoś względu. To bardzo znamienne. - Kiedy zapalałem tu znicz, to przeszedł mnie dreszczyk, to niesamowite przeżycie - akcentuje Leszek Stachowski z parafii św. Floriana. - To niesamowite, że dożyłem takich czasów.
Przed dziejowym przełomem?
Byli również kibice Legii. Wszyscy po to, by pożegnać Papieża, oddać Mu ostatni hołd. Z zapalonymi świecami w rękach, szli Marszałkowską, Królewską, aż na plac Zamkowy. Tam, o 21.37 unieśli w górę płonące znicze. A ks. Bogdan Bartołd, rektor kościoła św. Anny powiedział: - Bóg powołał do siebie Jana Pawła II. Niech każdy pomodli się w intencji Ojca Świętego, tak jak sobie tego życzył.
Zapadła cisza. Potem w mieście zawyły syreny. I cała Warszawa zgasła. Na pięć minut ludzie zgasili światła w swych domach. Na prośbę młodych, którzy SMS-ami rozsyłali taką prośbę. Zgasł nawet zegar milenijny na Pałacu Kultury.
Znicze wciąż płoną. Nie tylko wzdłuż alei Jana Pawła II, gdzie w dzień pogrzebu Papieża zgromadziło się tysiące młodych. Ale także na placu Piłsudskiego pod pomnikiem Prymasa Wyszyńskiego, pod kościołem dominikanów, seminaryjnym. I św. Anny, gdzie jest swoiste centrum papieskie stolicy. Mimo, że od pogrzebu upłynęło już wiele dni, ludzie nieustannie tu się gromadzą. Ustawiają się w kolejki do konfesjonałów i biorą udział w Mszach św. - Być może jest to jakaś próba przed wielką dziejową próbą? Przed jakimś przełomem? - zastanawiał się w jednej z homilii ks. Piotr Pawlukiewicz. - Bo w takich chwilach Bóg zsyła ludziom proroków. A Jan Paweł II był przecież prorokiem.
Prymas Polski, kard. Józef Glemp:
Papież już jest święty. Z pewnością nie zależy to od żadnej decyzji administracyjnej a proces beatyfikacyjny jest potrzebny jedynie po to, by ukazać bogactwo tej świętości. Służy też zebraniu zeznań świadków i zgromadzeniu dokumentów. I niezależnie od tego, czy z woli nowego papieża proces beatyfikacyjny rozpocznie się przed upływem pięciu lat czy później, to zostanie przeprowadzony wszechstronnie i wnikliwie. Trzeba pamiętać, że świętych się nie robi, oni już są.