Są w życiu chwile, które zapamiętuje się na całe życie. Jak się o tym przekonałem i jak twierdzi wielu ludzi, z którymi rozmawiałem, do takich chwil należały zawsze spotkania z Janem Pawłem II. Tym trudniejsze i boleśniejsze jest rozstanie z Nim. Każdy z Polaków pielgrzymował do różnych miejsc, aby spotkać się z Papieżem w czasie pielgrzymek do Ojczyzny. Pamiętam spotkania, na które udałem się do Radomia, jeszcze jako kleryk, następnie w Krośnie czy Zamościu. Jednak największe wrażenie wywierały na mnie zawsze spotkania w kameralnym gronie.
Gdy pierwszy raz przyjechałem do Rzymu, moje kroki od razu chciałem skierować na Plac św. Piotra i jak najszybciej zobaczyć Papieża. Był to upalny lipiec 2000 r. Trwał właśnie Rok Jubileuszowy. Ponieważ zanosiło się na dłuższy, bo trwający kilka lat pobyt w Wiecznym Mieście, wiedziałem, że okazji nie zabraknie. Samo przeżywanie Wielkiego Jubileuszu w „Sercu Kościoła” było czymś niepowtarzalnym i niezapomnianym. Oczywiście, największe wrażenie pozostawiały spotkania z Ojcem Świętym na Placu św. Piotra. Wtedy też miałem okazję pierwszy raz koncelebrować Mszę św. wraz z Papieżem. Przygotowano dla koncelebransów miejsca za podwyższeniem, na którym stał ołtarz papieski przed Bazyliką św. Piotra. Po liturgii Słowa moglibyśmy zająć miejsce tuż za ołtarzem papieskim. Jakaż była moja radość, gdy nas zaprowadzono na miejsce i okazało się, że mogłem stać w pierwszym rzędzie, tuż za Ojcem Świętym. Nie zapomnę tej Jego pochylonej nad ołtarzem sylwetki oraz skupienia, z jakim wypowiadał słowa. Tym większe to było przeżycie, że nie znałem jeszcze dobrze języka włoskiego i starałem się wytężyć wszystkie siły, aby nie uronić choćby jednego Jego słowa.
Po Roku Jubileuszowym życie w Rzymie powróciło do normy. W styczniu 2001 r. w Papieskim Instytucie Polskim w Rzymie, gdzie przyszło mi mieszkać, rozpoczęło się wielkie oczekiwanie, które jak się przekonałem, było zawsze wpisane w rytm życia tej instytucji. Jan Paweł II co roku przyjmował na audiencji księży studentów studiujących i mieszkających w Rzymie. Tak też się stało. Udaliśmy się wczesnym rankiem do Pałacu Apostolskiego, a następnie do prywatnej kaplicy Ojca Świętego. Papież już czekał. Klęczał na klęczniku ustawionym przed ołtarzem. Zajęliśmy nasze miejsca. On trwał nadal na modlitwie lekko pochylony, bez ruchu. Przed Nim leżały kartki papieru, które w pewnym momencie zaczął czytać. Jak się później okazało, były to intencje, w jakich się modlił. Po Mszy św. przeszliśmy do biblioteki i tam każdy z nas podchodził do Ojca Świętego. Ucałowałem wtedy po raz pierwszy pierścień Rybaka, a On nas błogosławił i wręczył każdemu różaniec. Oczywiście każdy zrobił sobie zdjęcia pamiątkowe. Ten element ceremoniału był zawsze wpisany w spotkania z Ojcem Świętym.
Każde spotkanie jest niezapomniane. Czasami nie zdajemy sobie sprawy z wagi tych chwil i wydarzeń, w których przecież uczestniczymy. Dopiero teraz, gdy już odszedł od nas, chciałoby się, aby one wracały i trwały jak najdłużej. Atmosfera spotkań z Papieżem była niezapomniana. Zawsze emanowało od Niego swoiste ciepło i spokój. Co mnie jednak zawsze zastanawiało, a potwierdzali to zawsze wszyscy, którzy brali udział w audiencjach, to Jego bardzo przenikliwe, a zarazem łagodne spojrzenie. Nawet, gdy już schorowane ciało nie miało tej energii i mocy, to spojrzenie pozostało energiczne i wydawało się, że ogarnia wszystko i wszystkich. Po takich spotkaniach miałem zawsze wzruszające odczucia, jakby przypływ nowej energii, swoistej lekkości i ogromnej radości.
Ojciec Święty był zawsze na spotkaniach pogodny, choć czasami widać było, że jest już zmęczony. Chcę tu przywołać jedno ze spotkań w Castel Gandolfo. Na Mszę św. do kaplicy Ojca Świętego przybyło kilkanaście osób. Wśród nich było małżeństwo ze Stanów Zjednoczonych z trójką dzieci. Najstarsza dziewczynka mogła mieć ok. 10 lat, młodszy od niej brat i najmłodszy chłopczyk ok. 4-5. Było u niego widać wyraźne objawy choroby, był jednak bardzo energiczny. Gdy wszyscy weszliśmy do kaplicy, Ojca Świętego jeszcze nie było. Wszyscy oczekiwaliśmy na Niego w skupieniu. Gdy przybył, pomodlił się, a następnie sprawowaliśmy Eucharystię. Od momentu wejścia Ojca Świętego chłopiec zupełnie się zmienił, siedział bardzo cicho i miał wzrok przez cały czas skierowany na Papieża. Zupełnie zapomnieliśmy o tym małym chłopcu. Dopiero po wyjściu z kaplicy, w miejscu, gdzie odbywała się audiencja, ponownie usłyszeliśmy jego głos i rodziców, którzy starali się go uciszyć. Jednak te wszystkie wysiłki nie zdawały się na wiele aż do momentu wejścia Papieża. Podchodziliśmy, aby ucałować pierścień Rybaka, także owa rodzina. Ojciec Święty pobłogosławił ich, przez dłuższą chwilę zatrzymał swą rękę na głowie owego chłopca, który wydawał się być w tym momencie najgrzeczniejszym i najspokojniejszym dzieckiem na ziemi. Jednak zaraz po odejściu od tronu papieskiego wyrwał się ojcu, wrócił do Papieża i stając przed Nim, zaczął Mu się przyglądać. Gdy ojciec chciał go zabrać, Ojciec Święty poprosił, aby podano mu chłopca. Posadził go sobie na kolanach i próbował z nim rozmawiać. Wszyscy byliśmy tą całą sytuacją bardzo rozbawieni. Audiencja, która odbywała się w atmosferze skupienia i powagi, przerodziła się w radosne, rodzinne spotkanie.
Spotkania z Ojcem Świętym - zawsze pełne nadziei i ufności.
Pomóż w rozwoju naszego portalu