10 kilometrów łez
Reklama
Polacy w Ameryce przeżywali mocno ostatnie tygodnie. Modliliśmy się w Mszach św., szliśmy w żałobnych marszach, paliliśmy znicze. Z dumą wystawialiśmy w oknach zdjęcia Ojca Świętego, później zaś polskie flagi z czarną wstęgą.
W dniu pogrzebu wszystkie polskie sklepy oraz biura i organizacje polonijne były zamknięte. Około 25 tys. mieszkańców Chicago, przede wszystkim Polaków, wielu młodych ludzi w strojach regionalnych, harcerzy w mundurach, ułanów, kapel góralskich uczestniczyło w 10-kilometrowym marszu przez Chicago - ja też brałam udział. Marsz zakończył się w bazylice pw. św. Jacka żałobną Mszą św. Tłumy ludzi stały nawet na ulicach.
To było coś niesamowitego, wydarzenie, którego mieszkańcy Chicago dotychczas nie widzieli i na pewno nie zapomną. Tysiące polskich flag, plakatów przedstawiających Ojca Świętego, na chodnikach zatrzymywali się przechodnie, klękali, zdejmowali czapki, niektórzy dołączali do marszu. Stany Zjednoczone, to skupisko tysiąca wyznań i narodowości - toteż to, co się tu działo w związku ze śmiercią Jana Pawła II można określić jako najprawdziwszy cud!
Nigdy nie zapomnę mojej wizyty w Rzymie, w 26. rocznicę Pontyfikatu Ojca Świętego. Nie zapomnę, jak klęcząc przed Ojcem Świętym w skupieniu słuchałam Jego słów, czułam jego uścisk dłoni, spojrzenie Jego niebieskich oczu i błogosławieństwo. Odczułam wielką siłę tego człowieka i ze wzruszenia popłakałam się, tak jak dziś pisząc te słowa. Czuję, że utraciłam najbliższą osobę, ale jednocześnie głęboko wierzę, że nasz Ojciec spoczywa w pokoju, jest przy Bogu, i jest i będzie przy mnie, w moim sercu, na zawsze.
Anna Sokołowska - wiceprezydent Związku Polaków wyznania rzymskokatolickiego w USA.
Pożegnanie Ojca Świętego
We wtorek 5 kwietnia z córką Dominiką udałyśmy się do Rzymu, by oddać hołd największemu z ludzi - Janowi Pawłowi Wielkiemu. Zaraz po przyjeździe do Rzymu poszłyśmy na Plac św. Piotra. Do bazyliki stały kolejki. Stałyśmy w nich 8,5 godziny i tuż przed naszym wejściem, o 3.00 nad ranem, zamknięto bazylikę.
Atmosfera w kolejce była niesamowita. Posuwałyśmy się do przodu po pół stopy lub wolniej, a ludzie mimo to byli radośni, rozmodleni i żartowali. Niektórzy trzymali małe dzieci na rękach. Na każdym kroku rozdawana była woda w butelkach. Nikt nie zrezygnował z kolejki, chociaż byliśmy stłoczeni jak sardynki w puszce i nikt nie narzekał. Ludzie spali gdzie się dało, często przed bazyliką, wprost na ulicach. Widać było setki sztandarów „Żegnamy Cię Ojcze Święty” i Włochów ze sztandarami „Santo Subito” („Natychmiast święty”).
Ludzie dzielili się swoimi wspomnieniami o Ojcu Świętym. Kierowca taksówki powiedział: „Urodziłem się w dniu rozpoczęcia Pontyfikatu Jana Pawła II, więc napisałem do Niego, by mu o tym powiedzieć. Wkrótce zadzwonili, że Papież chce mnie widzieć”. Polki od lat mieszkające we Włoszech mówiły: „Mieliśmy Ojca Świętego w Watykanie. On tam był, dawał nam siłę i wsparcie do codziennego życia na emigracji, a teraz już Go tam nie ma”. Następnego dnia kolejki się zwiększyły. Telewizja włoska podała, że tego dnia na wejście do Bazyliki czekało ponad milion osób. 7 kwietnia ludzie stali po 24 godziny, by tylko przez jedną chwile pożegnać się ze Zmarłym.
W piątek, w dniu pogrzebu Ojca Świętego, w Rzymie mówiło się, że to największa uroczystość w dziejach świata. Plac już o 8.00 rano po brzegi wypełniony był ludźmi. Na większych placach Rzymu ustawiono ekrany telewizyjne. Przybyły delegacje z 200 krajów. We Włoszech to dzień wolny od pracy i szkoły. Gdy zaczęła się Msza św. za trumna Jana Pawła II kroczyło w ponad 100 kardynałów, którzy za kilka dni wybrali Jego następcę - Benedykta XVI.
Elżbieta Smereczyńska
Wrócę tu na beatyfikację
Kiedy usłyszałam o śmierci Ojca Świętego, zaczęłam płakać i poczułam, że muszę pojechać na Jego pogrzeb. Rosłam Nim i z Nim. W 1979 r., gdy moja mama była ze mną w ciąży Ojciec Święty pobłogosławił ją. Gdy mieszkaliśmy w Nigerii zobaczyłam Go po raz pierwszy, kolejne razy były w Rzymie i na spotkaniach młodzieży w St. Louis i w Kanadzie. W październiku 2003 r. widziałam Go po raz ostatni.
Dlatego, gdy odszedł poczułam, że muszę Mu podziękować osobiście; pragnęłam modlić się za Jego duszę, prosić o pomoc w życiu. Już wielkim błogosławieństwem było, że w tak krótkim czasie udało się nam zorganizować wyjazd do Rzymu. Po długim bezsennym locie, kłopotach ze znalezieniem noclegu w Rzymie poszłyśmy na Plac św. Piotra. Zobaczyłyśmy te tysiące ludzi w kolejce. Organizacja w Rzymie była nadzwyczajna. Policję i specjalną służbę porządkową było widać na każdym kroku. Rozdawano za darmo nawet namioty dla tych, co nie mieli miejsc do spania. Ludzie modlili się i śpiewali pieśni religijne w różnych językach. Niektórzy zaczynali śpiewać w języku włoskim, inni kończyli ją w języku niemieckim, inni po polsku, czy po hiszpańsku. Po 8,5 godzinach oczekiwania w kolejce do Bazyliki, gdy okazało się, że nie mamy szans na wejście do środka zdarzył się mały cud. W dniu pogrzebu stałyśmy się, dzięki pomocy ks. Adama Galka, częścią delegacji watykańskiej. Miałyśmy miejsca na balkonie, obok miejsc oficjalnych delegacji państwowych. Ktoś powiedział: „Nie wiem jak to się stało, że dostaliśmy się tutaj, ale skoro tak się stało, musimy wypełnić testament Ojca Świętego”.
Jedna rzecz zachwyciła mnie ponad wszystko, że wobec Ojca Świętego, leżącego w prostej trumnie, nie liczy się pochodzenie czy zasługi - wszyscy jesteśmy równi w oczach Boga. W pewnym momencie dwaj byli prezydenci USA Bill Clinton i George Bush senior oraz Condoleeza Rice chcieli wyjść przed końcem pogrzebu. Natychmiast otoczyli ich pilnujący porządku i szybciutko zaprowadzili z powrotem na miejsce.
Czuję specjalne błogosławieństwo, że tam byłam i dlatego chcę się podzielić z wami moim szczęściem i przekazać błogosławieństwo od Ojca Świętego. Mam nadzieje, że wkrótce wrócę do Rzymu na beatifikacyję Jana Pawła II.
Dominika Smereczyńska
Pomóż w rozwoju naszego portalu