Basia i Mariusz, młodzi wrocławianie, chcieli podzielić się z nami swoimi wspomnieniami. Dane im było w szczególny sposób pożegnać się z Janem Pawłem II.
Nowe życie
Jan Paweł II zawsze był dla nas ważny, ale aż do momentu, kiedy zaczął odchodzić, nie zdawaliśmy sobie sprawy jak bardzo. Tego, co się stało w naszych sercach w pierwszych dniach kwietnia, nie można nazwać inaczej, jak wielką przemianą. Dla naszej rodziny okres przed śmiercią Ojca Świętego był szczególnie trudny, oboje straciliśmy pracę, kiepskie perspektywy, trudna sytuacja materialna powodowały, że było w nas dużo lęku o przyszłość, czuliśmy się zagubieni i osamotnieni.
Ale mimo to zaczęło się budzić w nas pragnienie, żeby być blisko Ojca Świętego, żeby te dni, jedne z najważniejszych w naszym życiu przeżyć w sposób szczególny i wyrazić naszą miłość do Niego oraz wdzięczność za wszystko, co dla nas zrobił.
Wyjazd
Nie widząc realnej możliwości dotarcia do Rzymu, oddaliśmy to Bogu w modlitwie. We wtorek po południu nasz znajomy - Michał zaproponował, żebyśmy pojechali do Rzymu jego samochodem, z nim i z jego narzeczoną Moniką. Mieliśmy się złożyć na paliwo, zapakować niezbędne rzeczy i w środę wieczorem wyruszyć. Kłamstwem byłoby twierdzić, że nie mieliśmy wątpliwości i obaw. To przecież długa trasa, nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać po drodze i w samym Rzymie. Nie byliśmy pewni, czy w ogóle tam dojedziemy?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Polacy w drodze
Reklama
Po drodze większość samochodów przed i za nami miała polskie rejestracje, wstążki na antenach i zdjęcia Ojca Świętego za szybą. Większość mijanych autokarów też była z Polski. Pozdrawialiśmy się wzajemnie, było coś wyjątkowego w tej drodze, wszyscy wiedzieliśmy, gdzie i po co jedziemy, to była wielka narodowa pielgrzymka. Bardzo nas to jednoczyło, żartowaliśmy że to pokojowa inwazja na Rzym.
Po drodze dochodziły do nas wiadomości o zablokowanych ulicach w Rzymie. Postanowiliśmy nie rezygnować bez walki i zamiast od razu kierować się na któryś z parkingów na obrzeżach, spróbować dotrzeć w pobliże Watykanu. Zjechaliśmy z głównej autostrady i zaczęliśmy wjeżdżać do miasta jedną z bocznych dróg od strony północno-zachodniej.
Gościnny Rzym
Kiedy mijaliśmy rogatki miasta, zaczynało zmierzchać. W głąb miasta wjeżdżaliśmy w leciutkim korku, ale nigdzie po drodze nie trafiliśmy nawet na ślad blokady. Postanowiliśmy, że zatrzymamy się w pierwszym nadającym się do tego miejscu i zorientujemy się na mapie, gdzie jesteśmy i co dalej. Akurat po prawej stronie był niewielki placyk, właściwie zajazd przed bramą, tam zatrzymaliśmy się. Pierwszą rzeczą, którą zauważyliśmy, była tabliczka w murze, wprost przed naszymi oczami, informująca, że jest tutaj Zakon Sióstr Karmelitanek. Niewiele myśląc, wybiegliśmy z samochodu i zadzwoniliśmy do bramy. Po kilku minutach mogliśmy z radością powiedzieć, że nie tylko mamy parking dla samochodu, ale też i nocleg! W dodatku okazało się, że jesteśmy maksymalnie 4 km od Placu św. Piotra i to z górki!
Wieczne Miasto nocą
Reklama
Choć dom był pełen pielgrzymów, Siostry znalazły dla nas jeszcze miejsce w świetlicy. Mogliśmy też skorzystać z łazienki. Kiedy się już rozlokowaliśmy, wybraliśmy się na rekonesans, nazajutrz miał być pogrzeb. Późnym wieczorem dotarliśmy prawie do samego Watykanu. Był zamknięty, a na okolicznych placykach i skwerach koczowały dziesiątki, może setki tysięcy ludzi. Zamiast atmosfery smutku i przygnębienia, wszystkie ulice wokół Watykanu rozbrzmiewały tysiącami głosów w każdym niemal języku, było słychać śpiewy i radosne okrzyki. Duża grupa Polaków częściowo ubrana w stroje krakowskie lub góralskie, głośno skandowała „Polska! Polska!”, w odpowiedzi na to było słychać „Espania! Espania!”, co chwilę słychać było włoskie rytmiczne przypominające śpiew okrzyki „Giovanni Paulo”. To, co tam zobaczyliśmy przypominało bardziej papieską pielgrzymkę lub światowe dni młodzieży, niż pogrzeb. Bardzo mocno dotarło do nas, że tutaj nikt nie myśli, że Ojciec Święty umarł, dla tych setek tysięcy ludzi Jan Paweł II żyje i jest obecny, właśnie tutaj pomiędzy nimi. To było coś niesamowitego, zamiast żegnać Ojca Świętego, przyszło nam Go witać. Wyraźnie odczuliśmy, że śmierć nie jest żadnym końcem, a tylko przejściem z życia do życia, tam tak bardzo realne stało się to, w co wierzymy.
Włosi okazali się bardzo gościnni, koczującym ludziom rozdawali koce i poduszki, nikomu nie brakowało wody, stały całe stosy zgrzewek z wodą mineralną.
Przeszliśmy się jeszcze trochę w stronę Via Conciliazione i spotkaliśmy dużą grupę pielgrzymów z Wrocławia, z różnych duszpasterstw akademickich, spotkaliśmy znajomych.
Dochodziła 23.00 i musieliśmy wracać, chcieliśmy być tu z powrotem o 4.00 nad ranem. Powoli zaczynaliśmy wierzyć, że uda nam się dostać w okolice Placu św. Piotra.
Wejście
Piątek. Przed 5.00 wyruszyliśmy w stronę Watykanu, zaopatrzeni w kanapki, karimaty i oczywiście polskie flagi z przywiązaną czarną wstążeczką. Kiedy dotarliśmy pod Watykan, bramki były jeszcze pozamykane. Dowiedzieliśmy się, że będą wpuszczać przez bramkę ustawioną przy ulicy Via Mascherino i tam też się ustawiliśmy. Kiedy o 6.00 bramka wciąż pozostawała zamknięta, zwątpiliśmy i uznaliśmy, że chyba będzie wejście tylko od głównej ulicy. Wydawało się to bardzo prawdopodobne. No cóż i tak byliśmy szczęśliwi, byliśmy pod murami Watykanu. Z miejsca, w którym staliśmy, widać było telebim, to i tak było więcej, niż marzyliśmy.
Ojciec Święty chyba jednak chciał żebyśmy byli na Placu św. Piotra, w samym centrum wydarzeń.
Parę minut po 6.00 otworzyli bramki i za chwilę byliśmy już po drugiej stronie barierek, Plac św. Piotra wydawał się coraz bardziej realny.
Do celu mieliśmy może ok. 500 metrów, których przebycie zajęło nam prawie dwie godziny, w czasie, których pokonaliśmy jeszcze kilka zapór. Po 8.00 sforsowaliśmy ostatnie barierki, tym razem były to wykrywacze metalu. I już byliśmy na Placu św. Piotra.
To było niewiarygodne, kilkadziesiąt godzin po podjęciu szalonej decyzji o wyjeździe nie tylko dotarliśmy do Rzymu, ale staliśmy na Placu św. Piotra. To, co wtedy czuliśmy, to ogromna wdzięczność, że Duch Święty zaprowadził nas aż tutaj. Wiemy, że to sam Ojciec Święty nas tam zaprosił, przecież to było prawie niemożliwe, nikt z nas wcześniej nawet nie śmiał w to wierzyć, ale to był fakt. Byliśmy na Placu przed Bazyliką św. Piotra. Staliśmy w okolicach prawej fontanny, patrząc w stronę frontu bazyliki. Mieliśmy widok na schody przed bazyliką, na ołtarz, dodatkowo przed nami był telebim, a nad nami po prawej stronie w górze było papieskie okno, to okno, w którym tyle razy widzieliśmy Ojca Świętego. Często w czasie tych kilku godzin spędzonych na Placu spoglądaliśmy w to okno i mieliśmy dziwne wrażenie, że choć Go nie widać, to Ojciec Święty tam jest i patrzy na nas. Czuliśmy jego obecność.
Pożegnanie Ojca Świętego
Sama uroczystość pożegnania Ojca Świętego była niezwykła. Czuliśmy głębokie wzruszenie, wielką wdzięczność za wspaniale spełnione życie Jana Pawła II. To dziwne, ale czuliśmy nawet coś w rodzaju triumfu. To nie był zwykły pogrzeb i nie tylko dlatego, że nikt nie miał takiego w historii. To było raczej oddanie wielkiej chwały Bogu i wielkie radosne dziękczynienie za Jana Pawła II.
Kiedy zobaczyliśmy trumnę, nie sposób było powstrzymać łez. Ten, którego żegnają teraz miliony, miliardy ludzi na całym świecie, który był naszym przewodnikiem, światłem, leży teraz w prostej drewnianej trumnie, a jedynym jej zdobieniem jest prosty krzyż i litera M. I przed taką trumną bez złota i ozdób pochylają się w hołdzie przywódcy największych potęg tego świata, prezydenci i królowie, którzy przybyli tu z różnych kontynentów. Trudno było nie dostrzec, że prawdziwa siła leży nie w bogactwie czy potędze militarnej, ale w pokorze i miłości. Były jeszcze dwa silnie do nas przemawiające symbole: biały gołąb latający nad Placem św. Piotra, a właściwie krążący wokół okien papieskiego apartamentu i wiatr, który rozwiewał szaty kardynałów i przewracał kartki ewangelii położonej na trumnie Ojca Świętego, po to aby w końcu zamknąć księgę. Czuliśmy, że to nie jest zwykły wiatr, ale powiew Ducha Świętego. To było takie amen, wypowiedziane przez Pana Boga nad życiem Ojca Świętego, które było jak otwarta księga, z której wszyscy mogliśmy czytać…



