Od długiego czasu odnoszę nieodparte wrażenie, że w naszym kraju-raju we wszystkich prawie przejawach życia jakość przeszła w ilość. W tym przekonaniu utwierdziła mnie ostatnio impreza organizowana na Rynku przez Wrocławskie Towarzystwo Gitarowe, polegająca na masowym graniu utworu Hey Joe Jimmy’ego Hendrixa na gitarach wszelakich. Nie chodziło o to, by zagrać ładnie, równo, czy nawet o to, by instrumenty były ze sobą zestrojone. Liczyła się tylko liczba gitarzystów - nie mniej niż 1556 osób - gdyż od tego zależało pobicie rekordu Guinnessa i wpis tego kluczowego dla historii naszego miasta wydarzenia do grubej księgi z podobnymi wyczynami.
Sam ze wstydem biję się w piersi, że dałem się niegdyś ponieść owczemu pędowi i z okazji tysiąclecia Wrocławia brałem udział w biciu rekordu ilości hamburgerów pożartych w jednym miejscu i czasie przez dziki tłum. Ucierpiał na tym mój układ trawienny, ale czegóż nie robi się dla rozsławienia aż po krańce ziemi naszej pięknej Wratislavii.
W podbijaniu ilości kosztem jakości nasz kraj ma długie tradycje, sięgające korzeniami lat 40. ubiegłego wieku. Współzawodnictwo pracy i wielokrotnie przekraczane normy. Plakaty propagandowe „jest nas trzech, pracujemy za dwunastu”. Wydobycie węgla podwajane z okazji 22 lipca. Roczniki statystyczne, z których wynikało, że Polska jest światowym potentatem w uprawie ziemniaka i produkcji stali surowej. A równocześnie braki w zaopatrzeniu, buble na półkach i marzenia przeciętnego Kowalskiego, by poprzez znajomości załatwić sobie dostęp do tzw. „odrzutów z eksportu”.
Wydaje się, że ponad 40 lat realnego socjalizmu powinno nas uodpornić na masowe powielanie przeciętności i entuzjazmowanie się liczbami bez refleksji, co one naprawdę oznaczają. Niestety, wciąż jeszcze miliony i procenty robią na nas duże, nieuzasadnione wrażenie. Przed przyjęciem Polski do Unii Europejskiej wielu z nas pałało dumą z powodu liczby katolików w naszym kraju i roztaczało wokół wizje rechrystianizacji Europy przez pozytywny przykład naszego narodu. I co? I nic. 97% ochrzczonych oznacza tyle samo co 1500 gitarzystów grających Hendrixa na wrocławskim rynku. Gdy odrzucimy grajków fałszujących, brzdąkających nierówno i mylących akordy - zostanie co najwyżej połowa, w tym zaledwie kilku wirtuozów. Podobnie gdy z tych prawie stu procent ochrzczonych Polaków wyłączymy pijaków, przestępców, nieuczciwych, leniwych, oszczerców i innych osobników nie przynoszących dumy swojemu narodowi, okaże się, że tak wysoka liczba ochrzczonych nie jest żadnym powodem do chluby, lecz wyrzutem sumienia i wyzwaniem, by otaczającą nas rzeczywistość społeczną choć w części podciągnąć do wyrażonego procentami ideału.
Pomóż w rozwoju naszego portalu