Strategią olbrzymiego wysiłku militarnego („wojny gwiezdne”, czyli unieszkodliwienie całego rosyjskiego potencjału rakietowego) prezydent amerykański Ronald Reagan zmusił u schyłku lat 80. Sowiety do demontażu imperium i odwrotu od komunizmu. Stworzyło to Solidarności w Polsce szansę na uchwycenie skromnych przyczółków władzy, ale komunistom pozwoliło przygotować sobie miękkie i komfortowe lądowanie. Warunki tego transformacyjnego „cohabitation” ustaliły ciche porozumienia w Magdalence i przy Okrągłym Stole, gdzie jednak nie tyle cała Solidarność, ile tylko niektórzy jej wytypowani przedstawiciele wypracowali ów kompromis, dość powszechnie postrzegany dzisiaj jako „zgniły”...
Rzecz jasna nie było o tym wszystkim ani słowa w publicznej debacie Jaruzelski - Wałęsa, jaką nieoczekiwanie (nie było jej nawet w programie) zafundowała obywatelom państwowa, więc zdominowana dziś przez lewicę, telewizja.
Z jakimś zapamiętałym uporem Wałęsa domagał się od Jaruzelskiego „świadectwa moralności”. Czyżby nagle uznał gen. Jaruzelskiego za człowieka uprawnionego do wystawiania certyfikatów moralności innym obywatelom? Uzyskał jednak tylko stwierdzenie: „Nigdy nie uważałem Pana za kogoś, kto działa w ramach służb na rzecz władzy”. Słaby to certyfikat (poza tym, że i wystawiony przez mało wiarygodną osobę); i to „w ramach służb”... Hm, a „poza ramami”?... Wałęsa wielokrotnie sam przyznawał, że „podpisywał jakieś kwity”, a nawet twierdził publicznie, że „już je wykupił”. Byłoby więc chyba lepiej, gdyby je pokazał, zamiast szukać poręczenia u gen. Jaruzelskiego...
Wałęsa nie był całkowicie udelektowany wypowiedzią Jaruzelskiego i dał do zrozumienia, że nadal spodziewa się jeszcze dobitniejszego certyfikatu moralności od... b. komunistycznej władzy. W swoim czasie Michnik żyrował „honor” gen. Kiszczaka - teraz Wałęsa spodziewa się podobnego „żyra” od... służb specjalnych PRL? Zaskakująco zabrzmiały słowa Wałesy: „było coś wokół Prymasa, o czym wiedzą dwaj generałowie”. Zabrzmiały jak szantaż: „Jeśli służby specjalne PRL nie podżyrują mi tego świadectwa moralności, powiem, co wiem o dwóch generałach i ich działaniach wokół Prymasa”...
Generał Jaruzelski też grał swoją partię: jemu mianowicie zależy na zadekretowaniu, że on też - wprawdzie na swój sposób - walczył o wolną Polskę i w tym celu wprowadził stan wojenny. Przypomina to rozumowanie bohatera pewnej farsy, niejakiego Ugolino, który tłumaczył się, że pozjadał własne dzieci po to, „by im zachować ojca”...
Poza tymi prywatnymi interesami, załatwianymi podczas owej „debaty”, szło, jak się wydaje, także o pewne interesa partyjne. O to mianowicie, żeby dwie strony Okrągłego Stołu - ale tej samej ideowej proweniencji marksistowskiej, więc PZPR i „lewica laicka” - przestały się już kopać się po kostkach wzajemnie ujawnianymi aferami i kłótniami o rozkradziony majątek, ale wobec możliwego wyborczego zwycięstwa prawicy ponownie „pojednały się”, odtwarzając nadwątlone dziś porozumienie Okrągłego Stołu i Magdalenki. Tak jak strach i nienawiść wobec rządu Jana Olszewskiego scementowały kiedyś b. komunistów i „lewicę laicką” - tak teraz obawa przed wyborczym zwycięstwem prawicy scementować ma te dwie strony „na gruncie pojednania”. To, że gen. Jaruzelski z kamienną twarzą pokerzysty, wytrawnego aparatczyka, zaufanego człowieka komunistów moskiewskich ciągnie jak umie interes postkomunistycznej lewicy - to nie dziwi; dziwi, że - po klęsce swej prezydentury, po kompromitacji, jaką było jego zaangażowanie w obalanie rządu Olszewskiego i po bankructwie tej fasadowej demokracji opartej na zakulisowych układach - Wałęsa raz jeszcze oferuje swe polityczne usługi „wzmacniania lewej nogi”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu