Istnieje legenda o św. Judzie Tadeuszu, według której król starożytnego miasta Edessy dowiedział się o nauczycielu z Nazaretu głoszącym miłość i Boże przebaczenie, uzdrawiającym chorych i czyniącym wiele cudów. Bardzo chciał Go poznać, nie mógł jednak wybrać się do Palestyny, gdyż był bardzo chory. Posłał więc swych ludzi, aby odnaleźli Jezusa i poprosili o przybycie do swego pana. Gdy posłańcy dotarli do Jerozolimy, było już po Jego śmierci, zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu. Apostołowie nie wiedzieli, jak uczynić zadość pragnieniu króla. Wtedy św. Juda Tadeusz zaproponował, że to on uda się do Edessy i zaniesie wizerunek Mistrza, a Pan Bóg sam podpowie, co czynić dalej. Jak postanowił, tak uczynił. Wchodząc do komnaty chorego króla uniósł niesiony obraz Zbawiciela, by wyglądało jakby to sam Jezus przychodził do chorego. Wtedy stał się cud: król spojrzawszy na obraz został uzdrowiony, a gdy wysłuchał opowiadania Apostoła o Jezusie, bez wahania przyjął chrzest mocno wierząc, że to zmartwychwstałemu Chrystusowi zawdzięcza swe uzdrowienie. Stąd to miał się wziąć zwyczaj przedstawiania św. Judy trzymającego wizerunek Chrystusa. W legendzie tej znajduje się bardzo ważna myśl - każdy chrześcijanin powinien nosić w sobie obraz Zbawiciela. I to nie obraz malowany na płótnie czy drewnie, ale wizerunek wymalowany swym życiem, aby - jak mówił Chrystus - ludzie widzieli nasze dobre uczynki i chwalili Ojca, który jest w niebie. Naszą powinnością, jako uczniów Jezusa, jest naśladowanie Go w życiu.
Gdy czytamy życiorysy świętych i błogosławionych, bez trudu zauważamy to podobieństwo. Widzimy, jak przykład czynów Jezusa powtarza się w ich życiu. Nasze zbawienie dokonało się dzięki temu, że Chrystus nauczał o Ojcu, a następnie został odrzucony przez swój naród, fałszywie oskarżony, skazany w nieuczciwym procesie i ukrzyżowany. Trzeciego jednak dnia powstał z martwych udowadniając, że to On jest zwycięzcą, że to On jest Panem życia i śmierci.
W najbliższych dniach będziemy przeżywać długo oczekiwaną beatyfikację wielkiego kapłana, sługi Bożego ks. Władysława Findysza. Patrząc na jego życie, bez trudu widzimy wspomniane podobieństwo. Został kapłanem najwyższego Boga i swą gorliwą posługą jednał ludzi z Ojcem niebieskim. Jak Chrystus głosił Ewangelię, odpuszczał grzechy, napominał błądzących, a pokutującym otwierał drogę powrotu do Boga. Byli jednak i tacy, którym ta działalność się nie spodobała, dlatego chcieli się go pozbyć. Szukali tylko sposobności, by podchwycić go na jakimś słowie, czynie, by było o co go oskarżyć. Chwila sposobna nadeszła, gdy ks. Findysz przejęty troską o zbawienie dusz swych parafian rozesłał do niektórych z nich listy wzywające do przemiany życia. Na tej podstawie wytoczono mu proces. Był on ewidentnie niesprawiedliwy, oparty na fałszywych świadectwach ludzi przekręcających prawdę i opacznie interpretujących słowa Pasterza. Był niesprawiedliwy nawet według ustalonego przez władze komunistyczne prawa. A jednak wydano wyrok skazujący. Uwięziono go jak Chrystusa, poniżano, lżono, wyśmiewano. Nie zabrakło nawet odarcia z szat, gdy wyprowadzono go nagiego na więzienny plac dla upokorzenia wobec innych więźniów. Jedynie sam sposób zadania śmierci był nieco inny; zamiast krzyża i gwoździ posłużono się chorobą pozwalając, by ta sama odebrała Kapłanowi życie. Uchylono wykonywanie kary, gdy śmierć była już nie do uniknięcia. Po paru miesiącach ks. Władysław rzeczywiście odszedł po nagrodę do Ojca niebieskiego. Za jego podobieństwo do swego Mistrza i Zbawiciela otrzymał od Boga wieniec chwały. Na zmartwychwstanie trzeba będzie poczekać do dnia ostatecznego, jednak jego bliska beatyfikacja jest potwierdzeniem, iż życie wieczne już odziedziczył, a ofiara jego życia i śmierci na wzór Chrystusa została przyjęta.
Jak św. Juda Tadeusz, jak ks. Władysław Findysz i jak wielu innych - nieśmy w sobie obraz Chrystusa wobec innych ludzi. Niech i w naszym życiu odbija się światło Zbawiciela.
Pomóż w rozwoju naszego portalu



