Mariusz Rzymek: - Jakie to uczucie być uhonorowanym papieskim medalem „Pro Ecclesia et Pontifice”, przyznanym przez Jana Pawła II?
Kazimierz Danek: - Czuję się wyróżniony. Nie lubię jednak zbytniego zgiełku i wrzawy wokół własnej osoby. To nie dla mnie. Ludzie teraz różnie reagują na nagrody, jakie się przyznaje innym - bywają zazdrośni i zawistni. Z tego względu wolę nie afiszować się z takimi wyróżnieniami.
- Czy to znaczy, że nagrody Pana nie cieszą?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Cieszą, ale niestety wraz z nagrodami pojawia się wiele osób, które chcą podpisać się pod moimi sukcesami sugerując, że są współautorami czy współprojektantami rzeźb jakie wykonałem.
- Papieski medal otrzymał Pan za zasługi w dziele upiększania wilamowickiej świątyni. Czy pamięta Pan, w którym roku powstała pierwsza praca dla tutejszego kościoła?
Reklama
- Było to prawie dwadzieścia lat temu, w 1986 roku. Rozpocząłem wtedy rzeźbienie stacji Drogi Krzyżowej. Wszystkie wykonałem z dębu. Później przyszedł czas na ołtarz główny, ołtarze boczne, figury świętych, stalle, fotele, a teraz na organy. Im bliższy jest jednak koniec, tym bardziej odczuwam twórcze znużenie. Nie ma już we mnie tej satysfakcji, która towarzyszyła mi na początku drogi artystycznej. Ukończenie organów traktuję jako pewien obowiązek. W końcu ja to zacząłem, więc zamierzam także i skończyć. Z tego względu nie przyjmuję zamówień jakie składają mi inni księża. W końcu mam siedemdziesiąt lat i taką pracą czuję się już trochę zmęczony.
- Czy to znaczy, że zamierza Pan rozstać się z rzeźbiarstwem?
- Nie w tym rzecz. Pewnie dla własnej przyjemności coś jeszcze zrobię. Chodzi jednak o to, że na dzień dzisiejszy rzeźbienie już mnie nie cieszy. Kiedyś w klocku drewna widziałem jakieś postacie, a teraz tego nie ma. Zaczynam więc poszukiwać. Ostatnio spróbowałem swych sił w granicie. Wykonałem dwie płyty nagrobne przedstawiające Chrystusa Zmartwychwstałego. Problem w tym, że nikt za bardzo nie chce podzielić się ze mną tajnikami obróbki tego materiału.
- Rzeźby, które można oglądać w kościele w Wilamowicach mają około dwóch metrów wysokości. Ile czasu musiał Pan poświęcić na ich wykonanie?
- Trudno powiedzieć. Szacunkowo liczę, że na ukończenie jednej dużej rzeźby potrzebowałem około 200 godzin.
- Rzeźbiarzem jest się niezależnie od tego, w jakich czasach się żyje. Pan tworzył „za komuny”, a teraz za kapitalizmu. W którym z tych ustrojów artyście łatwiej jest żyć?
Reklama
- Niestety, porównanie wypada na korzyść tego pierwszego ustroju. Nie to, że tęsknię za tymi czasami, ale wtedy prościej było być artystą. W ramach delegacji jeździło się na plenery czy warsztaty artystyczne, uczestniczyło w wystawach. Zdecydowanie prostszy był także sposób zarabiania na życie. Oddawało się rzeźbę do „Cepelii” i wiadomo było, że za kilka dni odbierze się za nią pieniądze. Teraz już tak nie jest. Właściciele prywatnych galerii płacą dopiero wtedy, gdy sprzedadzą rzeźbę. Na dodatek starają się zwiększyć swój zysk kosztem twórcy.
- Otrzymał Pan medal od Ojca Świętego Jana Pawła II, a czy Papież otrzymał coś od Pana?
- Choć byłem w Rzymie podczas pontyfikatu papieży Pawła VI i Jana Pawła II, nie miałem okazji nic im ofiarować. Jana Pawła II widziałem zresztą z bardzo daleka, więc nawet nie byłoby takiej możliwości. Pierwszy raz jechałem do Rzymu jako pracownik Fiata, to było jeszcze za Pawła VI, a potem już za Jana Pawła II, w ramach parafialnej pielgrzymki.
- Dziękuję za rozmowę.