Kilka lat temu dziesięcioro "Bożych szaleńców" wyruszyło w
nocy do Niepokalanowa. Obecnie co miesiąc na taką wędrówkę poświęca
czas ponad 4 tys. osób. Modlą się o zwycięstwo Maryi na świecie.
Istnieją pewne zasady, których się nie kwestionuje, one
po prostu są. Na przykład jesteśmy przyzwyczajeni, że pielgrzymi
wyruszają na swój pątniczy szlak rano, a wieczorem, aż do kolejnego
świtu, odpoczywają. Nasze nawyki stają się z czasem skostniałymi
zasadami. Być może dlatego moja pierwsza reakcja na takie przedsięwzięcie
to pytanie, dlaczego akurat w nocy.
- Zło zazwyczaj szerzy się nocą, niech więc szerzy się
też dobro, czemu nie?! - odpowiada mi tak po prostu organizator pielgrzymki,
Jan Topolski.
Tej nocy nie ma przypadków
Reklama
W drugą sobotę miesiąca wieczorem w kościele Matki Bożej Królowej
Aniołów na Bemowie zbierają się tłumy wiernych. Za chwilę kilka autobusów
wyruszy stąd do Błonia, gdzie zostanie odprawiona Eucharystia na
rozpoczęcie pielgrzymowania do Niepokalanej. Pątnicy będą szli całą
noc, a o szóstej rano u celu swej wędrówki będą uczestniczyć w pierwszej
niedzielnej Mszy św. Cały plan został precyzyjnie zaplanowany i sprawdza
się od lat. Na przykład termin. Dlaczego akurat druga sobota, a nie
pierwsza czy trzecia? Uczestnicy pielgrzymki to w większości osoby
zaangażowane w życie swoich parafii. Zwykle mają jakieś obowiązki
na początku miesiąca, zatem wybrano koniec drugiego tygodnia. W sobotę
wieczorem często organizujemy przyjęcia, młodzież chodzi na dyskotekę.
Naturalnie nie ma nic złego w rozrywce, po tygodniu ciężkiej pracy
byłaby ona nawet wskazana. Oczywiste jednak jest, że nie wszystkie
takie zabawy odbywają się w duchu chrześcijańskim. Pomysłodawcy pielgrzymki
proponują nam spędzenie tej nocy na wędrowaniu z Panem.
Jest jeszcze jeden powód takiego terminu, prozaiczny
- po prostu można tę noc odespać następnego dnia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Dziecko św. Franciszka
Prawdopodobnie większość uczestników wie, jak to się zaczęło.
Na początku w drogę wyruszało kilka osób. Niewielu jednak zdaje sobie
sprawę, że i ta inicjatywa miała gdzieś swój początek. Od piętnastu
lat w każdy piątek mała grupka kilka godzin modli się za Ojczyznę.
Jest to pięcioosobowa wspólnota, prywatny wieczernik o. Pio. Właśnie
tam zrodził się pomysł pielgrzymek do Matki Bożej Niepokalanej. Jednym
z uczestników tych spotkań jest organizator nocnej wędrówki.
Św. Franciszek, jak sam wspomina, towarzyszył mu od zawsze.
Urodził się w Gdańsku, tam też otrzymał podczas chrztu franciszkańskie
błogosławieństwo. Kilkadziesiąt lat później został tercjarzem zakonu
kapucynów.
- Jak rodzina przyjmuje tak czasochłonne zaangażowanie
w życie Kościoła? - pytam wiedząc, że jest dość liczna. Odpowiedź
jest zaskakująca i przewidywalna jednocześnie: wszyscy Topolscy uczestniczą
w pielgrzymce, przygotowują ją. Część ich mieszkania to magazyn sprzętu
- krzyży, nagłośnienia.
- Wiedzą, co mają robić, jak, i po co - opowiada pewnym
głosem głowa rodziny, brat Jan.
Jak u mamy
Reklama
Na Bemowie wsiadłam do jednego z autokarów. Już tutaj można było doświadczyć ducha znanego każdemu, kto choć raz pielgrzymował. Choć zmotoryzowani, ale przecież pielgrzymi, byli przygotowani chyba na każdą ewentualność usłużenia bratu i siostrze w wierze. Początkowo byłam nieco zdziwiona zapasami, jakie niektóre osoby zgromadziły na tę jedną noc. Szybko przekonałam się, jak wiele doświadczenia mi jeszcze potrzeba, by móc spokojnie pielgrzymować i nie rozpraszać się przyziemnymi sprawami. Uznałam, że najważniejsze są wygodne buty, dlatego mój plecak, oprócz paru kanapek, wypełniały głównie akcesoria fotograficzne. Podczas dwóch dłuższych odpoczynków, które spędzaliśmy w autokarze, miałam okazję podziwiać przepaści toreb drogich pań, które zapobiegliwie przygotowały termosy dla dużej rodziny. Kto by pomyślał, że gorąca herbata może sprawić tyle przyjemności. Już wiedziałam, skąd takie zapasy. Po prostu ich właścicielki przygotowały je z myślą o obdzieleniu innych pielgrzymów. Jak można by się domyśleć, znakomitych bułeczek, ciasta i innych słodkości starczyło dla połowy autobusu. Czułam się jak u kochanej mamy, która na odjezdne przygotowuje mnóstwo pyszności. Towarzyszyło mi też niejasne przekonanie, iż tak zwani " nowi" są tu otaczani szczególną opieką.
Bez Boga ani do proga
Ktoś może pomyśli, że jestem nawiedzony, ale to nieprawda
- jestem normalnym człowiekiem - pewnie odpowiada pan Henryk zagadnięty
o motywy wyruszenia w tę drogę. Nie lepiej "po Bożemu" spędzić noc
w łóżku? Mój rozmówca traktuje ten czas jako zaproszenie. Chodzi
na Jasną Górę, ale na to wezwanie czeka przez cały rok.
- Mogłem spać, ale wolę iść tutaj, dziękować, modlić
się. Jeżeli modlitwa nie zwycięży, ja uważam, że nic nie pomoże.
W życiu pana Henryka, jak sam mówi, różnie wypadało - "lepiej było
i gorzej". Teraz jest przekonany, że poświęcenie życia na zdobywanie
majątku to pułapka, tak naprawdę liczy się tylko modlitwa. Nie chce
żyć tylko dla samego siebie, liczy też na to, że mógłby komuś pomóc.
- Żyję normalnie - powtarza - ale wiem, że prawda jest
tutaj, nie ma innej drogi.
Złapać stopa w nocy
Reklama
Kierowca również nie znalazł się tu przypadkowo. Osoby prowadzące
pielgrzymkowe autokary często traktują taki wyjazd tylko jako pracę.
Kolejny kurs, jedyna różnica to może specyficzni pasażerowie. Pan
Adam jest tu nie tylko z obowiązku:
- Szef jeździ na pielgrzymki i daje dobry przykład -
przyznaje.
Każda z osób siedzących w pobliżu kierowcy jest gotowa
pilotować autobus. Niestety, sugerują różne rozwiązania, co niewątpliwie
rozprasza kierowcę. Pan Adam znosi to z anielską cierpliwością. Po
drodze zatrzymujemy się przy kilku postaciach w czerni. To klerycy
z Ożarowa. Wsiadają sprawnie, w autobusie witani są jak dobrzy znajomi.
Chociaż to świeccy organizują tę pielgrzymkę, zawsze lepiej, jak
parę sutann idzie, jak mówi przewodnik grupy.
Światło na przodzie
Późnym wieczorem w Błoniach tylko pewna część pielgrzymów zmieściła
się w parafialnym kościele. Było nas tak dużo, że większość musiała
zostać na zewnątrz. Tutaj zjeżdżają się pątnicy z Warszawy i okolic.
Brat Jan z uśmiechem wspomina mieszane uczucia tutejszego księdza
proboszcza wobec tego przedsięwzięcia. Nie zdarza się w końcu często,
by grupka zapaleńców prosiła o błogosławieństwo na nocną drogę do
sanktuarium. Jeśli to dzieło Boże, to będzie się rozwijać, miał ostatecznie
stwierdzić.
W tej miejscowości formuje się pierwsza grupa prowadzona
przez tercjarza Jana. W pewnej odległości za nią wyruszy młodzież
z ks. Arturem. Na początku staje osoba z oświetlonym krzyżem. Znaczenie
tego czerwonego światełka można będzie docenić dopiero w zupełnych
ciemnościach. Wiele osób idzie już kolejny raz, tak jak pani Ola.
Od dzieciństwa uczestniczy w pielgrzymkach do Częstochowy.
Apostolstwo w sklepiku
Reklama
- Nas było trzynaścioro w domu. Niemcy chcieli tatusia rozstrzelać
w czasie wojny. Został uratowany i przysiągł dziękczynienie, że będziemy
chodzić do Matki Bożej. I tak chodzimy wszyscy już 50 lat.
Jej najstarsza siostra ma 54 wnucząt, opowiada z dumą.
Cała rodzina ma we krwi pielgrzymowanie. Pani Ola opowiada swoim
klientom o nocnej wędrówce do Niepokalanowa. Jak kogoś zachęci, to
się modli za tę osobę. Na początku z Marek szło kilka osób, teraz
są trzy autobusy.
- Każdemu mówię, żeby się ludzie trochę polepszyli. Chodzi
o to, żeby zapaliła się iskierka. Tak nas mama wychowała - mówi mi
z tą iskierką w oku, którą pragnie się podzielić.
Różańce dla więźniów
Organista z kościoła na Bemowie również tutaj służy swoim głosem i gitarą. Pan Jan jest członkiem Bractwa Więziennego, zaproponował, by objąć modlitwą nawracających się pensjonariuszy zakładów karnych. Od wielu lat prowadzi dzieło polegające na niezwykłej wymianie. Rozdaje obrazki z imionami tych osób, a zbiera różańce dla nich. Obrazki przysyłane przez kapelanów zawierają imię i zdanie: "nowo nawrócony więzień prosi o modlitwę". Pielgrzymi do Niepokalanowa modlą się już za 35 tys. osób. Pan Jan pragnie jeszcze rozszerzać ten krąg modlitewny, chciałby dotrzeć do pacjentów hospicjów, by chorzy mogli ofiarować swoje cierpienie za więźniów wracających do Pana Boga. Prosi zakonników, by zgromadzenia wzięły ich pod duchową opiekę.
Nie chcę się ludziom podobać
- Nie szukam poklasku, chcę się podobać mojemu Bogu - mówi
przewodnik pielgrzymki, brat Jan - ludzi trzeba kochać, a to znaczy
wymagać, miłość bez wymagań jest fałszywa. Dlatego nigdy nie można
się we własnym sercu zgodzić na zło, jakoś się urządzić - dodaje.
Swoją misję widzi w przywracaniu nadziei, to jest jego wkład do banku
Pana Boga. Wierzy święcie, co też powtarzali księża prymasi Hlond,
Wyszyński, i ojciec Kolbe, że zwycięstwo przyjdzie przez Niepokalaną.
Musi też w to wierzyć młodzież, bo jak inaczej wytłumaczyć
taniec radości w szczerym polu o 2.30? Nieco zdumiona obserwuję te
pląse i na własne oczy przekonuję się, że nastolatki potrafią i chcą
znosić trudy tej drogi z radością. Pewnie inaczej w ogóle by ich
tu nie było. Niedługo będzie świtać, a ta spora grupka przygotowuje
się, by w zadumie rozważać stacje Drogi Krzyżowej.
Nasza peregrynacja zbliża się do końca, a ja myślę sobie,
że ta niesamowita noc była dla mnie jak całe życie z Panem - wędrówką
do wiecznej nagrody. Powtarzam za wszystkimi: "Spraw, Wspomożycielko
wiernych, by moja rodzina, parafia i cała Ojczyzna były rzeczywistym
królestwem Twego Syna i twoim. Amen".



