Wszystko przez tę bąblowicę
Tomek ustawia się z jagodami pod jednym z osiedlowych marketów. Jagody są w tym roku mało dorodne, wysyp nastąpił późno. Tomek nie dorabia do kieszonkowego czy na wyjazd na obóz. Te jagody to sposób na trochę lepsze jedzenie dla całej rodziny w miesiącach letnich. „Mama, siostry, ja, wstajemy o świcie. Mamy swoje miejsca w lesie, ale to tajemnica zawodowa” - wyjaśnia.
Celem kontynuowania rozmowy muszę zakupić słój granatowych owoców (8 zł), „bo każdy musi przecież z czegoś żyć, no nie?”. Nie dość, że upalna pogoda przyhamowała dojrzewanie owoców lasu i wysuszyła grzybnię w lesie, to jeszcze „interes” zupełnie popsuła telewizyjna informacja o tej bąblowicy, kontynuuje Tomek.
Bąblowica to występująca na całym świecie choroba odzwierzęca, spowodowana przez larwalną postać tasiemca wieńcogłowego. Powoduje rozrastające się guzy i wyniszczenie całego organizmu, leczenie jest bardzo trudne. Leśne owoce mogą być zanieczyszczone przez zwierzęta, szczególnie lisy. By uniknąć zakażenia, należy owoce po prostu myć. Ale kto myje jagody? Żeby puściły sok? Tomek ma już dość pytań o to, czy wypłukał jagody. „Podchodzą, pytają, pokręcą głową i odchodzą” - narzeka.
Warto czy nie warto?
Podczas mojego urlopu na Kaszubach grupa chłopców regularnie dostarczała nam świeże jagody (o wiele dorodniejsze niż nasze świętokrzyskie i nieco tańsze) oraz czyściła cały camping z butelek po piwie. Chłopcy mówili, że czekają na wysyp kurek. Czy oddawali te pieniądze rodzicom, czy zatrzymywali dla siebie - tego nie wiem. Ale było to zajęcie dodatkowe i nie tak bardzo wyczerpujące, jak np. roznoszenie ulotek, szczególnie na dużych osiedlach, w blokowiskach. Zarabia się na tym grosze. Znacznie lepiej opłaca się mycie samochodowych szyb na parkingach, skrzyżowaniach ze światłami, stacjach benzynowych. Jedni odpędzają nachalne ekipy z wiadrami i szczotkami, inni dają im niezłe datki. „Doceniam operatywność tych dzieciaków. Prędzej dam parę groszy temu, kto odprowadzi mi wózek w markecie niż żebrzącemu z wyciągniętą brudną ręką i zbolałymi oczami” - powiedział jeden z moich znajomych.
Bardzo liczna grupa dzieci ze wsi nie pojedzie nigdzie, bo po pierwsze nie ma na to pieniędzy, brak także wyrobionych w tym kierunku potrzeb rodziców, a wreszcie są żniwa i przyda się w gospodarstwie domowym każda para rąk.
Czy praca dzieci w wakacje to coraz powszechniejsze zjawisko? Z tym pytaniem zwracam się do mgr Małgorzaty Drogosz, pracownika Kuratorium Oświaty w Kielcach. „Z pewnością tak. Wciąż wzrasta liczba rodzin żyjących na granicy ubóstwa; staramy się, aby sukcesywnie zwiększały się możliwości wypoczynku dla tych najuboższych uczniów. Coraz częściej młodzi ludzie pracujący w wakacje podejmują pracę bardzo słabo płatną, np. przy roznoszeniu ulotek czy w drukarniach, gdzie jest możliwość zatrudniania nieletnich” - mówi M. Drogosz.
Jest też druga strona medalu, czyli wychowawczy aspekt pracy, który zrobił karierę szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Tam dzieci nawet z bardzo zamożnych rodzin regularnie dorabiają na własne potrzeby i - zdaniem rodziców - uczą się szanować zarobiony grosz. Trudno chyba odmówić takiemu stanowisku pewnej dozy słuszności, szczególnie obserwując stosunek do pieniędzy tych pociech, którym lekko przyszło, lekko poszło...
W świetle prawa
W myśl przepisów kodeksu pracy dopuszczalne jest zatrudnianie młodocianych, którzy ukończyli 15 lat. Młodociany powinien być zatrudniany do wykonywania lekkich prac, których wykaz ustala pracodawca po uzyskaniu zgody lekarza medycyny pracy.
Wyjątkowo małoletni, który ukończył 14 lat, może być zatrudniony w celu nauki zawodu, jednak wyłącznie na wniosek i za zgodą rodziców. W przypadku podjęcia pracy przez młodocianych Polaków poza granicami naszego kraju zastosowanie mają przepisy państwa, w którym praca jest wykonywana, oraz konwencje międzynarodowe.
Pomóż w rozwoju naszego portalu