W sąsiedniej parafii nastąpiła zmiana proboszcza. Nowy Ksiądz
wydał się wszystkim jakiś dziwny, bo tak śmiesznie i śpiewnie mówił.
Ludzie twierdzili, że to kapłan zza Buga, ale stary Wybacz, który
służył w carskiej armii i kończył ruską szkołę, uważał, że ten człowiek
zaciąga po rosyjsku, a nie po ukraińsku. Taki sposób mówienia na
początku raził miejscowych. Z czasem przyzwyczajono się do tej śpiewnej
mowy i do Kapłana, którego nazywano pieszczotliwie "Rusek". Był to
bardzo życzliwy człowiek, zawsze uśmiechnięty i chętnie opowiadający
przeróżne historie. Kiedyś opowiedział o swoim dzieciństwie i pochodzeniu.
Rodzice jego pochodzili z tych stron, ale ojciec jako nauczyciel
w carskiej szkole podpadł władzom za sprowadzanie i udostępnianie
uczniom polskich, zakazanych wówczas książek, za co został zesłany
wraz z rodziną w głąb Rosji. Po odbyciu kary rodzina przeniosła się
do Moskwy, gdzie urodził się Witek, czyli późniejszy proboszcz "Rusek"
. Trudno było się ruszać z miejsca, gdy dom był pełen małych dzieci
i trzeba było utrzymać rodzinę. Z tego powodu zwlekano z wyjazdem
do rodzinnych stron. Nie było też pieniędzy, aby całą sprawę doprowadzić
do szczęśliwego końca. Potem przyszła wojna i wybuch strasznej bolszewickiej
rewolucji, ta sytuacja także nie sprzyjała podróży. Rodzina Witka
cierpiała głód i szykany, wskutek czego najpierw zmarła matka Witka,
potem starszy brat i najmłodsza siostra. Na obcej i nieprzyjaznej
ziemi zostali tylko z ojcem. Po wielu staraniach mogli opuścić Rosję
Sowiecką dopiero po 1921 r.
Nowy Ksidz Proboszcz gorliwie pracowaB i szybko podbiB
serca parafian. Kiedy wBadze zaczBy prze[ladowa biskupów i kapBanów,
mówiB, |e to ju| wszystko przerabiaB w Moskwie. Wtedy najcz[ciej
opowiadaB mro|c krew w |yBach histori o czasach rewolucji, co
nie mogBo si, oczywi[cie, podoba ówczesnym wBadzom. W listopadowe
przedpoBudnie zjechali funkcjonariusze SBu|by BezpieczeDstwa i zacz
li przesBuchanie. Zarzut byB zawsze taki sam, a mianowicie sianie
wrogiej propagandy przeciw Zwizkowi Radzieckiemu i wBadzy ludowej.
Ksidz tBumaczyB, jak mógB, |e nigdy z wBadz nie walczyB. Nigdy
te| nie kBamaB, a wic wszystkie zarzuty, jakie mu stawiaj, mijaj
si z prawd. Ta linia obrony, oczywi[cie, nie daBa |adnego rezultatu
i chciano KapBana aresztowa. Wtedy niesBychanie Bagodny ks. Witold
nie wytrzymaB. Chyba po raz pierwszy podczas pobytu w nowej parafii
bardzo si zdenerwowaB i wykrzyknB w stron gBównego przesBuchuj
cego: "A ty Lenina widziaB, a? No nie. A widzisz! A ty Lenina sBuchaB?
No te| nie. A widzisz! A ty na wiecach u Lenina byB, a? Nie! - padBa
stanowcza odpowiedz. - To jaki z ciebie komunista? Ty mnie chcesz
uczy, co to jest rewolucja!". KapBan pytaB dalej: "A Stalina ty
widziaB? No przecie|, |e nie!". Ubek byB ju| mocno podenerwowany,
ale jeszcze panowaB nad sob. "A ty Stalina sBuchaB ot, tak oko w
oko? Oczywi[cie, |e nie!" - padBa nastpna odpowiedz. "Ot, widzisz,
to ty jeste[ chBystek, a nie rewolucjonista! Ja Lenina widziaB i
sBuchaB. Ja mieszkaB w jednym domu ze Stalinem, kiedy jeszcze nie
byB wodzem, ja ze Stalinem nawet rozmawiaB! Ty chBystku chcesz mnie
sdzi i aresztowa! Tylko spróbuj, a jutro napisz list do Stalina
i on mnie wycignie z waszych rk, a ciebie pogoni do czorta!". Gospodyni
Ksidza Proboszcza, podsBuchujca caB rozmow pod drzwiami, ze strachu
zemdlaBa i upadBa jak martwa. Trzeba byBo dobrze si namczy, aby
j przywoBa do rzeczywisto[ci. Który[ z obecnych funkcjonariuszy
musiaB si ni zaopiekowa, bo Ksidz Proboszcz odgra|aB si, |e
zaskar|y ich te| za umczenie tej kobiety. Trudno uwierzy, ale taka
linia obrony zaskoczyBa bezpiek i odjechali, nie aresztujc KapBana.
Ten za[ zdoBaB wszystkim rozpowiedzie, |e ze Stalinem graB w karty
i chodziB na ryby. Nikt si nie dowiedziaB, ile byBo prawdy w tych
opowiadaniach. Prawdopodobnie Witek nigdy Stalina nie widziaB, ale
tak barwna opowie[ swoje zrobiBa i dano Ksidzu spokój. Zdarzenie
to rozniosBo si po okolicy lotem bByskawicy, a ks. Witold cieszyB
si wielkim powa|aniem nie tylko u swoich parafian. ZasBynB te|
jako kaznodzieja mówicy gBosem bardzo ciepBym, jednocze[nie bardzo [
piewnym i z dodatkiem rosyjskich wyrazów. Najbardziej zapamitywano
i powtarzano jego kazania bogate w przykBady wzite z |ycia. W któr[
niedziel na ambonie poBo|yB sporej wielko[ci dyni i maBego |oB
dzia. MówiB o tym, |e Pan Bóg [wiat urzdziB bardzo mdrze i wszystko
jest na swoim miejscu. Ludzie zastanawiali si, po co jest ta dynia
i |oBdz. Czekali na moment, gdy Mówca zechce spraw wyja[ni. Wreszcie
ks. Witold zaczB opowie[:
"Ot, widzicie moi parafiany, jeden
taki mdrek zawsze Pana Boga mocno krytykowaB. Zawsze powtarzaB, |
e on urzdziBby ten [wiat lepiej i bardziej mdrze. Wszystko dla
niego byBo gBupie i nie na swoim miejscu. No, choby i ta dynia.
Taki du|y owoc wisi na takiej podBej Bodydze, a wisie powinien na
pot|nym dbowym drzewie. A tu zamiast takiego dorodnego owocu wisi
maBy, lichy |oBdz. ´Ja nie zrobiBbym takiego gBupstwa. Ja dyni
powiesiBbym na dbowej gaBzi, a |oBdzia na Bodydze. Czy| nie byBoby
to Badniej?´ - dowodziB. Pan Bóg jednak byB cierpliwy i sBuchaB tego
wszystkiego. Mo|e nawet [miaB si do Bez, ale te| wkrótce daB temu
filozofowi z bo|ej Baski nauczk. Od tego gadania zachciaBo si mu
spa, a byBo do[ ciepBo. PoBo|yB si wic pod dbem i twardo zasn
B. Zapewne [niBo mu si, jak to wskoczyB na Bo|y tron i [wiat po
swojemu ustawiaB. SBodki sen zostaB przerwany przez spadajcy |oB
dz, który uderzyB go w sam nos. Nasz mdrzec zerwaB si na równe
nogi, my[lc, |e kto[ go uderzyB, ale w pobli|u nie byBo
Pomóż w rozwoju naszego portalu