Podsłuchiwałem wczoraj pod kościołem, czego życzą ludzie nowożeńcom. Czasu jest na to dużo, bo obrzęd składania życzeń trwa niekiedy dłużej niż cała ceremonia zaślubin. Najpierw obrzucili ich ryżem i makaronem, co niby ma oznaczać przyszłe szczęście, a potem zaczął się swoisty koncert życzeń. Według badań mojego KOBOP-u, czyli Księżowskiego Ośrodka Badania Opinii Publicznej, na pierwszym miejscu ludzie życzą młodej parze zdrowia, potem pieniędzy, a na trzecim miejscu tego, aby "zawsze tak się kochali, jak w dniu ślubu". Dwa pierwsze życzenia są banalne, dlatego uznałem je za niezbyt przydatne do niedzielnych kazań. Zacząłem mocno wypytywać o to trzecie. Jeden na czterech gości weselnych życzył młodej parze, by zachowała to poczucie miłości, jakie ma teraz, przez całe swoje życie. Podszedłem więc do tego czwartego statystycznego gościa, by zapytać o motywy takich życzeń. Trafiło akurat na młodą dziewczynę z bardzo wyzywającym makijażem, ubraną w błyszczącą od cekinów błękitną suknię. "Czemu życzysz tym młodym, by się zawsze tak kochali jak dziś? Czy to naprawdę szczyt szczęścia tych dwojga ludzi i już nic nie może spotkać ich lepszego?". Spojrzała na mnie zawstydzona. "Jak ksiądz myśli, ile mogę mieć lat?" - zaskoczyła mnie dziwnym pytaniem. "Bo ja wiem, może dwadzieścia jeden?" - strzeliłem bez zastanowienia. "Pomylił się ksiądz o pięć lat - zaczęła mi tłumaczyć. - Mam już dwadzieścia sześć lat i trzy małżeństwa za sobą. Na szczęście, wychowuję tylko jedno dziecko, bo przy następnych związkach byłam już ostrożniejsza. A jak mnie ksiądz pyta o te moje życzenia, to powiem krótko: małżeństwo to koniec miłości. Przed ślubem mężczyźni obiecują złote góry, a po ślubie to już tylko leci się w dół. Dlatego najważniejsze, żeby było chociaż tak szczęśliwie, jak w dniu wesela" . Mówiła to z wielkim spokojem i bez żadnego wzruszenia. Myślałem, że mam przed sobą małolatę, a okazało się, że to kobieta z doświadczeniami. Ponieważ inni goście składali jeszcze życzenia, moja rozmówczyni sama zaczęła opowiadać historię swoich trzech mężów. "Pierwszy rzucił mnie, jak tylko zaszłam w ciążę. Miał pretensje, że zbrzydłam i że zamiast chłopca będzie miał córeczkę. Drugi był piętnaście lat starszy i zapewniał, że nic ode mnie nie chce poza stwarzaniem pozorów dobrego małżeństwa. Był biznesmenem, a ładna i skromna żona potrzebna mu była do robienia kariery. Wkrótce zmienił branżę i potrzebował kobiety w innym guście. Trzeciego to ja naprawdę kochałam. Był już rozwodnikiem, ale przynajmniej był czuły i ciągle mówił, że odwzajemnia moją miłość. Po pół roku ze smutkiem oznajmił, że nie byłam jednak jego największą miłością i właśnie znalazł sobie tę prawdziwą". W tym momencie moja rozmówczyni trochę się rozczuliła. Ze szklanym od łez wzrokiem zerknęła na młodą parę. Przerwałem jej milczenie pytaniem, które sam nie wiem, skąd mi się wzięło. "Jak byś, nie daj Boże, umarła, to którego z tych trzech chciałabyś mieć za męża w niebie?" - zapytałem. "Żadnego - odpowiedziała bez zastanowienia. - Mam nadzieję, że tam ludzie się kochają, a nie tylko żenią". Energicznie złapałem ją za rękę. Szybko przedarłem się przez grupkę gości ustawionych w kolejce do nowożeńców. "A teraz spójrz im w oczy - powiedziałem do mojej nowej znajomej - i powiedz im, że życzysz im, żeby nigdy nie kochali się tak samo jak w dniu ślubu, żeby jutro kochali się bardziej niż dziś, żeby za rok byli jeszcze bardziej zakochani niż miesiąc wcześniej" . Powtórzyła dokładnie to, co jej kazałem. Odszedłem z ulgą, mając nadzieję, że może przynajmniej ci nie tylko się ożenili, ale i pokochali.
Pomóż w rozwoju naszego portalu