na chybcika i w wielkim pędzie. Bez namysłu, oddechu i przygotowania. Tak przyjmujemy Boga. Także podczas świąt Bożego Narodzenia. Każdego roku. Ekspresem przelatujemy, a przez to liźniemy jedynie i nie zasmakujemy wcale. Na zachwyt też nie ma co liczyć.
Bo na Boga trzeba się przygotować. Bo Bogu trzeba usunąć coś, co Mu przeszkadza, aby przyjść i zamieszkać. Wygodny jest ten Pan Bóg? Sam nie mógłby coś zadziałać, abyśmy byli przygotowani bez wysiłku? Zrób coś z nami, Panie! Przymuś, ukarz, albo co innego.
To nie u Pana Boga jest przyczyna, lecz u nas i w nas, bo klucz do serca każdy trzyma przy sobie. Kod dostępu jest w naszych głowach jedynie. I tylko my możemy się zatrzymać w biegu, stanąć chwilę i przygotować choć trochę. Tylko my sami.
To dlatego obiecany Mesjasz mógł przyjść na ziemię tylko po odpowiednim przygotowaniu. Najpierw byli prorocy, a na końcu Jan Chrzciciel. Przygotowywali słowem na przyjście Słowa. I tak jest do dziś. Słowa przygotowują nas na przyjęcie tego jedynego Słowa, które skupia w sobie wszystkie inne. Dziś największy problem ze słowami jest taki, że trzeba wybrać te, których się słucha i które się przyjmuje. Jak odróżnić te dobre? Wydaje się, że zasada jest jedna. Te dobre to te, które nam nie schlebiają.
(pr)
Pomóż w rozwoju naszego portalu



