Tak często współczesny człowiek roztkliwia się nad sobą. Wraca wspomnieniami do dawnych czasów i prorokuje, co by to było, gdyby inaczej było. A przecież wszystko jest w rękach Boga, więc tym bardziej nie trzeba martwić się na zapas. Egoistyczne patrzenie na siebie, na swoje porażki i upadki sprawiają, że nie zauważamy bliźnich, ich problemów.
Pewna działaczka PCK pytana, czy ma receptę na to, aby nie być smutną, zgorzkniałą, przygnębioną własnym krzyżem, odpowiedziała z uśmiechem: - Mam taką receptę i prawie całe życie ją realizuję: idę do drugiego człowieka, do samotnie cierpiącego, aby powiedzieć mu coś serdecznego, aby kogoś tylko wysłuchać, idę do tylu odrzuconych przez najbliższych, do domów starców i domów dla przewlekle chorych… Wtedy, jako osoba wierząca spełniam chrześcijański uczynek miłości wobec bliźniego; również wtedy spostrzegam, że moje problemy są niczym wobec spraw, jakże nieraz trudnych, innych ludzi. To wyjście do drugiego człowieka pozwala dzielić z nim smutek po połowie, natomiast radość mnożyć podwójnie.
Wśród ośmiu błogosławieństw Jezusa Chrystusa, jedno jest szczególne, wymagające właśnie takiego podejścia, jakie reprezentuje czerwonokrzyska działaczka: „Błogosławieni, którzy się smucą! Albowiem oni pocieszeni będą” (Mt 5,4).
Iluż to bogaczy swoją ziemską wędrówkę skończyło samobójczą śmiercią, bo ze swoimi ziemskimi skarbami zamknęli się w swoich twierdzach… bojąc się człowieka - tego cierpiącego, tego, który czekał na życzliwą pomoc, może tylko dobre słowo, lekturę chrześcijańską, samą obecność, nasz dotyk. Na nic się zdadzą złoto i miliony na koncie, skoro nie potrafią zastąpić człowieka, nawet najbardziej ubogiego, najbardziej upośledzonego.
Miłość poprzez osobiste uczynki może dać człowiekowi tylko człowiek. O tej oczywistej, Chrystusowej prawdzie nie wszyscy chcą wiedzieć… Otaczają się różnymi skarbami tej ziemi, ale dalej są smutni, pocieszyć ich może tylko drugi bliźni. Wobec Boga wszyscy jesteśmy jednakowi, liczą się wobec Niego nasze codzienne uczynki wobec bliźnich, a tym samym wobec samego Boga.
Z okna domu często obserwuję pogrzeby. Ostatnio byłem zdumiony ogromną rzeszą ludzi, która podążała za skromną trumną. Zszedłem i dołączyłem do konduktu, w którym nie brakowało nawet duchownych i świeckich innych wyznań chrześcijańskich. Zapytałem w orszaku pogrzebowym o to, kto jest odprowadzany w ostatnią drogę ziemską. - Jak to, to brat nie wie, że to ta znana opiekunka i lekarka zmarła nagle, bo się zdenerwowała, gdy nie chciano przyjąć jej pacjenta do szpitala - usłyszałem odpowiedź.
Lekarz, która nie brała pieniędzy za wizyty, była też opiekunką Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej, pocieszała nawet tych, których trawiła nieuleczalna choroba, była przyjacielem najuboższych, bo w każdym widziała Chrystusa. Była niewiastą głębokiej wiary. Nie miała czasu dla siebie, tylko dla innych. Nigdy nie była smutna, potrafiła płaczących pocieszać. Przeszła przez życie dobrze czyniąc. Po bogaczach nie pozostanie żadne wspomnienie, bo dobra doczesne staną się łupem zazdrosnych członków rodziny. Po tej Lekarz pozostanie wieczna pamięć u tych, którym okazała Miłość.
Jak zatem żyć? Trzeba żyć tak, aby o nas dobrze mówiono, a Bóg przyjął nas do swej Wieczności. Tylko tak żyć, z Dekalogiem w ręku i w sercu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu



