Czas wizyty duszpasterskiej, zwanej popularnie kolędą, mamy już po części za sobą. Co roku są to tygodnie niezwykle intensywnej pracy duszpasterzy i emocji jakie odwiedziny księdza powodują u świeckich. Co roku wraca kwestia kopert, zeszytów do religii dziatwy, drzwi zamykanych przed kapłanem i tych, które niespodziewanie się przez nim otworzyły.
Kolęda ma swoje zwyczaje i oprawę. Swój rytuał. Zupełnie inaczej wygląda ona na wsi sandomierskiej, gdy sprząta się i uładza całe domostwo, a wizyta księdza urasta do wydarzenia sezonu. Nieco inaczej wygląda kolęda miejska, na przykład w Sandomierzu, Ostrowcu Świętokrzyskim, Janowie Lubelskim, Stalowej Woli. Bloki z dziesiątkami drzwi i zaledwie kilkoma minutami na rozmowę. Chociaż znane są nam przypadki, gdy ludzie biorą sobie dzień wolny w pracy, by godnie przyjąć w swych progach kapłana.
Trema, przypisana temu wydarzeniu i jak przyznają sami kapłani dotykająca także ich, znika, gdy potraktujemy owo spotkanie w wymiarze wydarzenia niemal rodzinnego, wspólnotowego. Ksiądz to nie ktoś obcy, ale brat w wierze. Tłumaczenia, że się go nie przyjęło ze względu na pusty portfel czy brak czasu są dowodem na oddalenie się od Kościoła i zupełne niezrozumienie idei wizyty duszpasterskiej. Powszechnie znane są już sytuacje, gdy kapłan odmawia przyjęcia ofiary kolędowej ze względu na niezamożność gospodarzy, więcej nawet - taka wizyta powoduje uruchomienie całego mechanizmu pomocy kościelnej dla osób przeżywających różnego rodzaju problemu, nie tylko natury finansowej.
Postawmy więc na stole krzyż i naczynie ze święcona wodą, zapalnym świece i otwórzmy drzwi naszemu duszpasterzowi. Wspólna modlitwa, rozmowa o problemach wiary, ale i życia codziennego pozwoli nam lepiej poznać się i zrozumieć. A to zawsze przynosi dobrze efekty.
K. W.
Pomóż w rozwoju naszego portalu