Stary Testament ukazuje nam w jaki sposób Bóg przemawiał do człowieka, w jaki sposób wpływał na ludzkie dzieje, jak opiekował się narodem wybranym i jak go karał za niewierność. Szczególną rolę odegrali prorocy, którzy byli głosem Boga i znakiem Jego obecności na ziemi. Prorocy pojawiali się w ważnych i trudnych czasach, wskazywali drogę, napominali, grozili, prosili i nakazywali. Nie zawsze ich wskazania brano pod uwagę, często byli za wierność Bogu szykanowani, a nawet pozbawiani życia. A mogli przecież iść z duchem czasu, ulegając żądaniom panujących i modzie. Wtedy cieszyliby się spokojem, może nawet dostatnim życiem i zaszczytami.
Dziś Bóg także daje nam proroków, którzy mają określone zadanie. Czasy, w których przyszło nam żyć, nie są łatwe. Na każdym miejscu widać jak zło się rozpanoszyło, jak dla swoich celów zaprzęgło niemal wszystkie współczesne zdobycze techniki. Ludzkość nigdy jeszcze nie dysponowała takimi możliwościami urabiania sumień dla dobra i dla zła. Niestety, przez środki masowego przekazu nieustannie sączą się: demoralizacja, przemoc, brak poszanowania dla ludzkiego życia, obalanie wszelkich norm moralnych i autorytetów, walka z religią, szczególnie chrześcijańską - jednym słowem szerzy się cywilizacja śmierci.
Miniony wiek XX to: dwie wojny światowe, obozy śmierci, totalitaryzm komunistyczny i hitlerowski, wojny na mniejszą skalę w różnych częściach świata, narkotyki, rozwiązły seks, walka z rodziną, aborcja, eutanazja i wiele różnych patologii, które są dalej obecne i modne w XXI wieku. Na te właśnie czasy, dla rozwiązania tych trudnych problemów Bóg daje nowych proroków. Należą do nich Pastuszkowie z Fatimy, a szczególnie s. Łucja. We Włoszech, w trochę odmienny sposób działa Ojciec Pio, a w dalekich Indiach nad biedotą i umierającymi, którymi gardzi świat, pochyla się Matka Teresa z Kalkuty, która miłością pokonuje cywilizację śmierci. We Francji działa br. Roger, a w „dalekim kraju” Bóg upatrzył sobie aż dwie osoby: prymasa Stefana Wyszyńskiego, który ochronił polski Kościół przed wojującym komunizmem, i mało jeszcze znanego arcybiskupa Krakowa, późniejszego kardynała - Karola Wojtyłę, a w końcu papieża - Jana Pawła II.
Wszystkie wymienione osoby są w jakiś sposób ze sobą powiązane. S. Łucja swoją modlitwą i radami towarzyszy polskiemu Papieżowi prawie do końca Jego dni; kilka razy się spotykają, Jego los leży w rękach Niepokalanej z Fatimy. Ojciec Pio przyjmuje u siebie młodego kapłana Karola Wojtyłę, a nawet przepowiada mu Stolicę Piotrową. Matka Teresa też jest kilka razy obecna w Watykanie - Ojciec Święty otacza ją wielkim szacunkiem i prosi o wsparcie modlitewne. Podobnie jest z br. Rogerem. Przez wiele lat kard. Wyszyński i kard. Wojtyła współpracują ze sobą, stanowiąc dwa filary polskiego Kościoła. Pierwszeństwo ma Prymas, ze względu na specjalne uprawnienia Stolicy Apostolskiej, a także ze względu na funkcję, którą pełni, i swoje męczeństwo. Kard. Wojtyła jest jakby trochę w cieniu, jego czas jeszcze nie nadszedł. W stosownej chwili Bóg ukaże go całemu światu jako proroka naszych dni. Jego prorockie posłannictwo zostało zauważone od początku pontyfikatu we wszystkich działaniach, przemówieniach, podróżach. Szczególnie przejawiało się w kontaktach z młodzieżą, z chorymi, dyplomatami, głowami państw, a najbardziej w jego cierpieniu. 1 listopada 1996 r. Jan Paweł II obchodził 50. rocznicę święceń kapłańskich. Z tej okazji do Rzymu zaprosił swoich „rówieśników” w kapłaństwie - wszystkich księży obchodzących, tak jak i on „złote gody”. Do zebranych powiedział: „Oto jestem”. I dopóki Bóg zechce, czeka nas jeszcze ogromna praca. Nie zniechęcajmy się w obliczu trudności i prób, nie ulegajmy pokusie uskarżania się jak Jeremiasz: „Panie Boże, przecież nie umiem mówić, bo jestem starcem”. Pan Bóg przynagla nas: „Nie mów: jestem starcem, gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić. Oto kładę moje słowa w twoje usta” (cyt. za: J. Poniewierski, Pontyfikat 25 lat.). Te słowa stały się bardzo szybko rzeczywistością; postępująca choroba najpierw uniemożliwiła samodzielne poruszanie się, a potem odebrała mowę Temu, który był zawsze mistrzem słowa. Cały świat mógł śledzić, jak tracił siły witalne, jak cierpiał i pomału gasł. Byli tacy, którzy namawiali Go, aby zrezygnował z posługiwania na Stolicy Piotrowej, bo ktoś młodszy i zdrowszy będzie w stanie więcej dla Kościoła zdziałać. Inni gorszyli się, widząc Jego słabość i mówili: po co pokazywać starca cierpiącego i chorego, czy nie lepiej ukryć Go gdzieś w klasztorze? Wielu nie mogło zrozumieć, dlaczego dalej przyciąga tak liczne tłumy ludzi, dlaczego lgnie do Niego młodzież, wychowana przecież w kulcie pięknego ludzkiego ciała i sprawności fizycznej. Ci, którzy wiedzieli, że On jest prorokiem naszych czasów, rozumieli, że nie mówiąc, dalej przemawia, a swym cierpieniem uświadamia wszystkim ludziom, że liczy się człowiek w każdym wieku, że każdy wiek ludzkiego życia ma wielką wartość, a cierpienie jest związane z naszym życiem, tak samo jak radość czy przyjemność. Cierpienie to krzyż - On ten krzyż dźwigał przez długie lata. Nie da się zapomnieć obrazu Jana Pawła II z krzyżem przyciśniętym do serca, gdy odprawiana była Droga Krzyżowa w rzymskim Koloseum, w pamiętny Wielki Piątek 2005 r. Zdjęcie to obiegło cały świat, a ludzie dostrzegli krzyż, czasem także swój. Cierpiał i robił tylko to, co nakazał Pan, a ta działalność tak często była sprzeczna z tym, do czego zachęca pogański świat.
Umieranie Papieża na oczach świata było dla nas wielkimi rekolekcjami, głoszonymi bez słów - szczególnie dziś, gdy śmierć człowieka jest czymś wstydliwym, ukrywanym czy wręcz przemilczanym. Nie pasuje ona do liberalnego raju, gdzie wszyscy mają być szczęśliwi, młodzi i uśmiechnięci za wszelką cenę, gdzie starsi są już niepotrzebni i najlepiej zamknąć ich gdzieś w odosobnieniu albo zastosować eutanazję. Niejeden człowiek uświadomił sobie, że ma pewien etap życia za sobą, a tak niewiele w nim było dobra - że trzeba coś zmienić. Słowa Paroraka naszych dni jak ziarno wrzucone w ziemię powoli owocują na naszych oczach. Ostatnie chwile życia Ojca Świętego zmieniły świat o wiele bardziej niż jego podróże apostolskie, przemówienia, homilie czy listy. W szczególny sposób widoczne to było na Placu św. Piotra, który po Jego śmierci zamienił się w wielką świątynię pod gołym niebem. Jego grób każdego dnia także przyciąga setki modlących się ludzi.
W pierwszą rocznicę przejścia sługi Bożego Jana Pawła II do domu Ojca warto przypomnieć słowa biskupa warszawsko-praskiego Sławoja Leszka Głódzia, wygłoszone po śmierci Papieża: „Szedł z posługą papieża pielgrzyma do ludów «aż po krańce ziemi». Utwierdzał w wierze i miłości Kościół święty. Żarliwą katechezą i słowem pisanym - encyklikami, adhortacjami, listami apostolskimi - odkrywał głębię i piękno wiary, formułował odpowiedzi na ważne pytania ludzkości, zachęcał ją do życia twórczego, odpowiedzialnego i ufnego, godnego dzieci Boga. Odkrywał wielkość w każdym człowieku, zbawionym i odkupionym przez Jezusa Chrystusa. Wchodził do więziennej celi swego niedoszłego zabójcy, nachylał się nad największą ludzką nędzą. Sam szedł przez ostatnie lata drogą Wielkiego Piątku, doświadczony wielkim cierpieniem” (Nasz Dziennik, 5 kwietnia 2005).
Pomóż w rozwoju naszego portalu