Na spektakl przyszło wielu mieszkanców miasta. Sceneria starych przedwojennych mebli przeniosła publiczność w czasie i przestrzeni na podlaską wieś. Czarne ściany i dochodzące za nich śpiewy żałobne (swoich głosów użyczyły panie z Kiełpińca) wprowadziły nas w nastrój żałoby, a Maryję z figurki stojącej na szafie, jakby chciała objąć całą sytuacją swą matczyną troską.
Gospodarz symbolizuje tradycyjną polską rodzinę. Broni przyzwoitości w domu, stara się nad wszystkim czuwać. Nie bez przyczyny sztuka wystawiona była w uroczystość św. Józefa - patrona mężów i ojców.
Owdowiały ojciec na początku był zniechęcony, potem podirytowany, a na koniec oburzony brakiem szacunku dla jego zmarłej żony. Zza ściany dochodzą dźwięki śpiewów żałobnych, lecz nikt nie śpieszy się, aby choć chwilę pomodlić się przy nieboszczce.
Ludzie - turyści znad jeziora (w tej roli Katarzyna Żurawlewska, Klaudia Grabowska oraz Michał Piwko) przyszli jedynie po to, aby się najeść i zobaczyć folklor, który znali tylko z teorii. Tradycja czuwania nocnego przy zmarłej stała się już tylko atrakcją religijną, a gdzie wiara w modlitwę za dusze zmarłych, czy ona również jest już czymś niemodnym?
Boleś - syn gospodarza (w tej roli sam reżyser przedstawienia ks. Robert Grzybowski) jest trochę nierozgarnięty, to on wywiesza na drzwiach makatkę z napisem „memento mori”, to on czuje nastrój refleksji nad śmiercią i życiem, i to on zmusza podstępem do modlitwy za zmarłą.
Sztuka Memento mori to również ciche wołanie o przywiązanie do polskiej ziemi. Córka Dominika (w tej roli Marta Łach Woźniak), która przyjeżdża z Nowego Jorku z konkubentem, tęskni za Polską, lecz wszystko w niej jest przestarzałe i niemodne. Według niej wszystkim może zająć się zakład pogrzebowy. Śmierć komplikuje bieg normalnego życia, nie ma w nim miejsca ani czasu, aby choć godzinę poświęcić dla zmarłej matki, która przecież całe życie poświęciła swoim dzieciom.
Weronka - młodsza córka (w tej roli Monika Wojtkowska) za wszelką cenę chciałaby wyjechać. Czyż nie przypomina to owczego pędu za pieniędzmi, nastawienie się na „mieć” niż „być”...
Na koniec sztuki mała dziewczynka (w tej roli Sylwia Majewska) wychodzi na scenę i płacze. To symbol przyszłości Polski, smutna - bo bez tradycji, szacunku do życia i śmierci. We współczesnym świecie nie potrafimy już być jak dzieci Boże, odczuwać szczerze ból i smutek. Jesteśmy bardziej podobni do Johny’ego - konkubenta Dominiki (w tej roli Jakub Kamiński), wpatrzeni w telewizor oderwani od rzeczywistości, nie chcemy pamiętać o tym, że kiedyś wszyscy umrzemy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu