Jolanta Życzkowska: - Przez rok pracował Ksiądz w naszej parafii jako wikariusz. Od tego czasu minęło 19 lat. Co się wydarzyło w ciągu tych lat w Księdza życiu?
Ks. Józef Białasik: - Parafia pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Zielonej Górze była moją pierwszą placówką po kapłańskich święceniach. Tutaj otrzymałem pierwsze szlify w „dobrej szkole” ks. Jerzego Nowaczyka. W języku księży - pierwsza parafia jest „pierwszą duszpasterską miłością”. Często wracam do tego czasu, zachowując dobre wspomnienie.
Moje pierwsze wakacje, jako ksiądz spędziłem u brata, który już od 8 lat był misjonarzem w Boliwii. Ten wyjazd zdecydował o kierunku mojej kapłańskiej drogi. Po powrocie złożyłem prośbę do biskupa o pozwolenie na wyjazd do Boliwii. Zgodę otrzymałem dopiero po 6 latach, pracując jeszcze w dwóch parafiach jako wikariusz. Od 13 lat jestem w Boliwii.
- Czy trzeba wyjeżdżać aż na dalekie kontynenty, aby być misjonarzem?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Misjonarzem należy być wszędzie, gdzie zachodzi potrzeba. Paweł VI wydał encyklikę, w której podkreślił potrzebę działania kleru diecezjalnego na rzecz misji. W Kościele jest to przyjęte. Benedykt XVI podczas spotkania z duchowieństwem w Warszawie nawiązał do podejmowania tej formy ewangelizacji przez księży diecezjalnych.
Reklama
- Proszę opowiedzieć nam o specyfice regionu, warunkach i potrzebach ludzi mieszkających na terenach Księdza misji.
Reklama
- Boliwia leży na kontynencie Ameryki Południowej. Jest krajem 3 razy większym od Polski, zamieszkałym przez 10 mln ludzi. W dużym procencie mieszkańcy to Indianie. Są to ludzie niewysocy, krzepcy, bardzo otwarci, lecz tropikalny klimat sprawia, że bardzo leniwi. Temperatura latem osiąga 40 stopni, a zimą, która obecnie tam trwa, zatrzymuje się na + 10 stopniach. Indianie są narodem bardzo biednym. Wioska, w której mieszkam, nie ma prądu, wodociągu ani żadnych udogodnień. Drogi są piaszczyste i nierówne. Mieszkańcy budują sobie domostwa z gliny, a dachy misternie kryją liśćmi, które przywożą z dżungli. W chatach jest klepisko z paleniskiem na zewnątrz, a cała rodzina sypia leżąc obok siebie. Bieda dehumanizuje ludzi, którzy dają się poniżać nawet za marną zapłatę. Ogromnym pozytywem tych społeczności jest naturalny pęd do wiary. Oni zawsze mieli potrzebę wiary w Boga. Po raz pierwszy - przed 200 laty - kiedy Hiszpanie zaczęli kolonizować te ziemie i przynieśli tu Ewangelię. Indianie, zachowując swoją tradycję powoli wprowadzali elementy wiary chrześcijańskiej do swoich praktyk religijnych. Rozwinął się bardzo kult Maryi, szczególnie procesje z figurami, pięknie zdobionymi w kwiaty i bogate szaty. Bardzo silnie w tradycję wpisał się kult świętych, do tego stopnia, że znaczny procent nazw miejscowości ma w nazwie „święty”. Misja znajduje się w wiosce Santa Rosa w pobliżu większego miasta Santa Cruz. Szczególnym kultem ogarnięci są zmarli. Śmierć należy tam do życia, gdyż jest bardzo duża umieralność i niska średnia wieku życia.
Charakterystyczne dla Boliwii jest również to, że wszędzie widać bardzo dużo dzieci. Są one na placach, skwerach miast i na ulicach. Dzieci wychowują dzieci, podczas gdy ich rodzice pracują na plantacjach. Bardzo często przychodzą na plebanię, aby „padre” dał im cukierki. Bywa też, „że dzieci mają dzieci” w wyniku wykorzystania ich naiwności i chęci zarobienia marnego grosza.
- Jakie są największe problemy i trudności misji?
- Ważnym problemem naszej diecezji i całej Boliwii są sekty, czyli odłamy Kościoła zielonoświątkowców, które bardzo agresywnie działają na ludzi wykorzystując ich emocje i biedę, np. wręczając im upominki czy wyświetlając filmy propagandowe, w których Kościół katolicki przedstawiany jest w złym świetle.
Kolejnym, ważnym problemem jest nadużywanie alkoholu. Miejscowi ludzie bardzo lubią świętować. „Fiesta” ma miejsce bardzo często i właśnie wtedy mężczyźni i kobiety (również!) piją tzw. „chuicha”, czyli ferment kukurydziany. Lokalni handlarze przywożą spirytus, który po dolaniu wzmacnia ten napój. Jest to duży problem, który niesie ze sobą wiele innych.
- Jak wygląda zwykły dzień misjonarza?
Reklama
- Pobudka wcześnie rano, ok. 6.00, ponieważ słońce nie pozwala spać dłużej. Mam do dyspozycji terenowy, 12-letni samochód, którym wyjeżdżam do sąsiednich wiosek odprawić Msze św. Bywa, że jadę na katechezę. Mszę św. ogłaszają ludzie bijąc w gong. Przed Mszą św. zachęcam ludzi do spowiedzi. Po Mszy jem przygotowany posiłek z ryżu, juki tj. ziemniaka tropikalnego, kolby kukurydzy i czasem sztuki mięsa. Potrawy są bardzo proste i ubogie. Po krótkim odpoczynku wracam do Santa Rosa, gdzie wieczorem jest główna Eucharystia z oświetleniem z agregatora. Jestem wśród tych ludzi, udzielam im sakramentów i uczę Ewangelii. Podobne czynności wykonuje 30 kapłanów w naszej diecezji.
- Brat Księdza - o. Krzysztof - jest biskupem w Boliwii. Jak został przyjęty przez Indian biskup-cudzoziemiec?
- Bp Krzysztof Białasik, mój starszy brat - werbista, o którym wspomniałem na początku rozmowy, jest ordynariuszem diecezji Oruro w Boliwii. Miejscowi ludzie przyjęli go bardzo serdecznie. Polacy, w przeciwieństwie do Hiszpanów, nie są związani z obciążeniami historycznymi, a przeciwnie - narodowość polska kojarzy się z Janem Pawłem II. Myślę, że to mogło mieć wpływ dodatkowy, ale chyba najważniejsze jest to, że traktują go jak „swego” i kochają jako duszpasterza.
- Bardzo serdecznie dziękuję Księdzu za rozmowę.
Ks. Paweł Ptak w tym roku wyjedzie na misje do Boliwii; święcenia kapłańskie otrzymał trzy lata temu:
- Rok temu we wrześniu byłem przez niecałe trzy tygodnie w Boliwii. Pojechałem tam na święcenia biskupie ks. Krzysztofa Białasika, który pochodzi z parafii, w której obecnie pracuję - ze Zbąszynka.
I tam zauważyłem wielką potrzebę księży misjonarzy - po prostu ich brakowało. To był główny powód mojej decyzji.
Najpierw myślałem o Afryce. Ale będąc w Boliwii doszedłem do wniosku, że skoro widzę tu potrzebę misji, skoro znam miejscowego biskupa, to po co szukać gdzieś dalej? Odczytałem to jako znak Boży.