Już Staszic mówił, że takie będą Rzeczpospolite, jakie ich młodzieży chowanie
Następnie MEN zaproponuje te podręczniki szkołom. Ministerstwo miałoby wydrukowane w dużym nakładzie (przez to tanie) podręczniki wykupić, by je następnie poprzez szkoły lub samorządy odsprzedawać rodzicom uczniów.
Jednak już sam pomysł wyboru trzech spośród wielu pozycji oferowanych na rynku do każdego przedmiotu jest rewolucyjny. Wydawcy podnieśli larum. Narusza to bowiem interesy tych, którzy w podręcznikowej branży dostrzegli złoty interes, wierząc, że podręcznik sprzeda się zawsze. Narusza też autonomię nauczyciela, który dotąd sam niczym guru (lub z dyrekcją) decydował, z jakiego podręcznika będzie uczył. Zamiast z kilkunastu, miałby teraz wybierać tylko z trzech. Zatrzęsło więc i nauczycielami.
Temperatura sporu
Reklama
Rada Polskiej Izby Książki ostrzegła, że „w wypadku towaru tak specyficznego jak podręcznik, procedura przetargu jest z całą pewnością bardziej korupcjogenna niż w jakiejkolwiek innej gałęzi produkcji”. Byłby to sensowny argument, gdyby nie fakt, że dotychczasowe kontakty przedstawicieli wydawnictw, którzy bezceremonialnie wchodzą do szkół, reklamując podręczniki, też bywają okazją do korupcji. Decyzję o zamówieniach podejmuje w imieniu rady pedagogicznej najczęściej sam dyrektor szkoły po rozmowie z przedstawicielem wydawnictwa, zyskując upust dla uczniów z racji większych zamówień, a bywa, że i „dowód wdzięczności” dla siebie. A że takie sytuacje się zdarzają, jest tajemnicą poliszynela, wystarczy porozmawiać z nauczycielami.
Temperatura sporu wokół ministerialnych propozycji nigdy jeszcze nie była tak wysoka. Piotr Marciszuk - prezes Polskiej Izby Książki stwierdził, że celem działań ministra Giertycha jest przejęcie kontroli politycznej nad edukacją. Niepokoi go też fakt, że pomysły Giertycha zyskały poparcie prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który osobiście chce kierować komisją podręcznikową. W opinii Marczuka „takie polityczne sterowanie kształcenia młodzięży wyraźnie odnosi się do niechlubnej przeszłości”. Marciszuk wyraźnie sugeruje, że promowane byłyby tylko „jedynie słuszne podręczniki”. Tak jakby słuszne były dzisiaj i te, które zawierają błędy, jakie w nauczaniu szkolnym nie powinny się zdarzać. Wydawcy twierdzą, że obniżenie cen podręczników bez straty jakości nie jest możliwe, bo dzisiejsze ceny są cenami równowagi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ugrać politycznie sześciolatka
Być może naprawdę nie da się już taniej. Ale dróg rozwiązań poprzez kalkulację kosztów powinny szukać zarówno władze oświatowe, jak i wydawcy, używając innych niż polityczne argumentów. Bo od polityki w szkole ostatnio aż kipi. Pomysły wprowadzenia do szkół lekcji patriotyzmu, obowiązkowej znajomości hymnu polskiego czy oddzielenia historii Polski od lekcji historii powszechnej, aby uczniowie mogli historię ojczystego kraju poznać w chronologii dziejów, lepiej powiązać w układzie czasowym i przyczynowo-skutkowym, działają na niektóre środowiska jak płachta na byka. Podobnie jak ostrzeżenia Giertycha, że szkoła nie będzie miejscem do propagowania zachowań homoseksualnych. Aż strach pomyśleć, co się będzie działo, gdy za 2 lata młodzież będzie mogła zdawać jako przedmiot nadobowiązkowy maturę z religii. Harmider zapewne znowu się zacznie, bo religia w szkole jest nadal solą w oku dla środowisk lewicowych. Wyjątkiem są takie wypowiedzi, jaką dała do „Niedzieli” była minister oświaty Anna Radziwiłł, że choć początkowo była przeciwna wprowadzeniu religii do szkół, bardzo się myliła.
Teraz jest tak, że właściwie dosłownie wszystko, cokolwiek nowego proponuje Ministerstwo Oświaty, jest z góry oprotestowywane jako złe. Gdy zapowiedziano, że nauczycielom, w celu wzmocnienia ich pozycji zawodowej i ochrony nadany będzie status funkcjonariusza państwowego, była wiceminister oświaty prof. Irena Dzierzgowska natychmiast nazwała to propagandową propozycją - „krok ku temu, by z nauczyciela zrobić strażnika, który autorytet buduje na strachu” - powiedziała.
To lepiej, żeby nauczycielowi wkładać na głowę kosz na śmiecie lub by nauczyciele zapisywali się całymi szkołami na lekcje wschodnich sztuk walki (autentyczne!)? Do walki z kim? Z uczniami?
Według Stefana Kubowicza, szefa nauczycielskiej Solidarności, nauczyciel powinien być jak przywódca stada. Musi mieć silną osobowość i autorytet, bo gdy okaże słabość, przegra, i uczniowie przestaną go szanować. Agresja w szkole jest na porządku dziennym, bo jest obecna w życiu rodzinnym, na ulicy, podwórku, leje się z ekranu telewizorów i z filmów. - Szkoła nie jest samotną wyspą. Tam jest przekrój społeczeństwa, są widoczne wszystkie patologie życia - mówi Kubowicz. I twierdzi, że studia nie przygotowują nauczycieli do nowej rzeczywistości, w której przychodzi im pracować. Dlatego Solidarność już w zeszłym roku postulowała, żeby do szkoły wprowadzić naukę technik radzenia sobie ze stresem i agresją, bo młodzież jest często bezradna wobec swoich emocji. A prawo pięści bywa zgubne. Obecnie, dla poprawienia bezpieczeństwa ministerstwo zapowiada instalację w szkołach kamer do monitoringu zachowań uczniów na przerwach.
Huzia na Józia!
Ostatnio cięgi zebrali nauczyciele. Wyniki tegorocznych matur okrzyknięto klęską maturzystów, bo okazało się, że wymogom egzaminu dojrzałości nie sprostał co piąty maturzysta. Co piąty bowiem nie potrafił zdobyć nawet 30 punktów na 100. Najgorzej wypadli uczniowie techników, w których język polski jest wykładany tylko raz w tygodniu. Najlepiej - uczniowie liceów ogólnokształcących. Marek Legutko, przewodniczący powołanej przez ministerstwo Centralnej Komisji Egzaminacyjnej przyznaje, że była to chwila prawdy o nowej maturze i trzeba wyciągnąć z tego wnioski. - Musimy jednak najpierw sprawdzić, czy osoby, które nie zdały, miały również niskie oceny na świadectwie - mówi Legutko, i twierdzi, że jeśli by tak było, winę za złe przygotowanie uczniów ponoszą nauczyciele, którzy nie potrafili przygotować ich do egzaminu. Były minister MEN Edmund Wittbrot ocenia, że winę ponoszą nauczyciele, bo to oni zawalili. - Oni są najsłabszym ogniwem w systemie. Nie mają najlepszych kwalifikacji, nie pobudzają młodych do myślenia i nie potrafią przygotować ich do egzaminu dojrzałości.
Okazuje się, że ponad 10 tys. nauczycieli może od września stracić pracę, bo nie uzupełniło wykształcenia do licencjatu czy magisterium. Zgodnie z Kartą Nauczyciela, mieli na to 6 lat. Problem dotyczy absolwentów dawnego studium nauczycielskiego lub wychowania przedszkolnego. A jeśli nawet nie stracą pracy, mogą spaść w siatce płac i dostawać około 300 zł mniej pensji. - Nauczyciel powinien mieć wyższe wykształcenie. Moim zdaniem, w obecnych czasach skończone studia to absolutny standard. Ci, którzy go nie uzupełnili, powinni rozstać się z zawodem. Tylu jest ludzi młodych, fantastycznie wykształconych, że z uzupełnieniem kadry chyba nie będzie problemu - mówi Mirosław Handtke, minister edukacji w rządzie Jerzego Buzka.
Już Staszic mówił, że takie będą Rzeczpospolite, jakie ich młodzieży chowanie. Okazuje się, że i z chowaniem i nauczaniem mamy w Polsce ostatnio poważny problem. Na pociechę pozostaje fakt, że odkąd świat światem na młodych narzekało się zawsze. Powiedzenie: ach, ta młodzież! pamiętają chyba wszystkie pokolenia. Podobnie jak przysłowie: „zapomniał wół, jak cielęciem był”...