Państwowa telewizja i radiofonia tym odróżnia się od prywatnej,
komercyjnej - że finansowana jest nie tylko z reklam, ale i podatku,
zwanego abonamentem. Jest to po prostu podatek od posiadania telewizora
lub radioodbiornika, który sami opłacamy na poczcie. W KRRiTV zrodził
się jednak dziwny projekt, by ten abonament był teraz płacony przez
każde gospodarstwo domowe: autorzy projektu przyjęli bowiem z góry,
że dzisiaj każde gospodarstwo domowe dysponuje radiem lub telewizorem.
Ci, którzy nie dysponują - będą musieli składać specjalne oświadczenia,
upoważniając jednocześnie organy skarbowe do przeprowadzania kontroli
w swych domach... Proponowane rozwiązanie jest złe pod każdym względem:
narusza konstytucyjne prawo wolności, traktuje telewizor i radioodbiornik
jako luksus, podlegający opodatkowaniu, wreszcie podtrzymuje nierówność
między nadawcami, faworyzując nadawcę państwowego (nieuczciwa konkurencja)
. Warto przy okazji zauważyć, że posiadacze telewizorów i radioodbiorników
nie muszą dziś wcale oglądać i słuchać telewizji i radia państwowego;
dlaczego więc mieliby płacić ów kuriozalny podatek?
Już od dawna tymczasem zgłaszany jest rozsądny postulat,
żeby sprywatyzować radio i telewizję państwową, natomiast w budżecie
państwa wydzielić odpowiednią kwotę na rządowe programy zlecone,
które realizowane byłyby na zamówienie władz publicznych. Sprzyjałoby
to pożądanym oszczędnościom, tak poszukiwanym w biurokracji państwowej,
jak również większej kontroli nad wydatkowaniem publicznych pieniędzy.
Kto wie, czy oszczędności, jakie dałoby się znaleźć w
molochu państwowego radia i telewizji, nie okazałyby się większe
od tych, jakie rząd Millera znalazł, skracając urlopy macierzyńskie
i ograniczając studenckie ulgi komunikacyjne?
Podpowiadam zatem "reformatorskiej lewicy": niech poszuka
oszczędności w rządowej propagandzie! Tkwią tam, zaiste, rezerwy
ogromne...
Pomóż w rozwoju naszego portalu