Tomasz Pluta: - Panie Leonardzie, pięćdziesiąt lat to piękny jubileusz. Bycie organistą wymaga odpowiedniego talentu i zdolności, Pan Bóg nie poskąpił i obdarował Pana tym wszystkim. Jak to się zaczęło? Ciekawi mnie również, dlaczego akurat wybrał Pan Wałbrzych?
Reklama
Leonard Przybyszewski: - Jak to się zaczęło… rodzice moi byli wyrobnikami i pracowali po dworach, przed wojną często zmienialiśmy miejsca zamieszkania. Była nas czwórka, ale tylko ja zostałem obdarzony talentami muzycznymi. Jedna z sióstr, starsza o pięć lat, jeszcze żyje i mieszka w rodzinnych stronach. W wieku dziesięciu lat zacząłem muzykować, jak poszedłem do szkoły do Lasek, bo od urodzenia jestem niewidomy. Szybko okazało się, że mam bardzo dobry słuch. Odkrył to Rosjanin prof. Bielajew. Początkowo uczyłem się gry na skrzypcach, a potem doszedł jeszcze fortepian. Od początku wiedziałem, że chcę być organistą. Tak czułem.
Mając siedemnaście lat stworzyłem z kolegami męski chór. A mając 19 lat, skomponowałem melodię do „Dziadów” do części I i II. Niestety, nie dane nam było nigdy tego wykonać, wojna przeszkodziła. Miałem szczęście pobierać nauki u wybitnych profesorów, którzy kształcili się nawet na Sorbonie. Studiowałem we Wrocławiu w Wyższej Szkole Muzycznej na wydziale estradowo-wokalnym. Na roku był jeszcze jeden niewidomy, byliśmy najlepszymi studentami. W 1954 r. ukończyłem studia, w trakcie trwania nauki utrzymywałem się z grania i byłem również masażystą na placu Solnym we Wrocławiu w Związku Lekarzy Specjalistów. W 1956 r. 1 września przyjechałem do Wałbrzycha, dowiedziałem się w Kurii we Wrocławiu, że jest tutaj miejsce, do pracy przyjmował mnie ks. dr Adolf Iwanciów proboszcz parafii Świętych Aniołów Stróżów. I tak zostałem, minęło pięćdziesiąt lat, na jednym stołku przed tym samym pulpitem organowym.
- Panie Leonardzie wiem, że Pan komponował i pisał wiersze i to w czasach, kiedy kosztowało to wiele odwagi, ponieważ poruszał w nich Pan uczucia patriotyczne i tęsknoty za wolną Ojczyzną.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- U genezy tej twórczości leży moje umiłowanie sztuki. Pan Bóg obdarzył mnie talentami i w ten sposób mogłem to wyrażać. Miałem i mam silne przekonanie, że trzeba ze sztuki wyciągnąć, co tylko się da najlepszego, żeby przekazać to ludziom, żeby ludzie zaczęli tym żyć. Wiersze i kompozycje muzyczne w tamtym czasie wyrażały to wszystko, co we mnie było żywe, miłość do Kościoła i Ojczyzny.
- Mąż się do tego nie przyzna - dodaje Pani Grażyna, ale jest to człowiek modlitwy, od niepamiętnych czasów odmawia każdego dnia wszystkie części Różańca. Myślę, że właśnie z tej modlitwy czerpie moc i siłę. Jest wspaniałym mężem i ojcem, od zawsze każdego 27. dnia miesiąca przynosi mi bukiet róż, potrafi stworzyć klimat wyjątkowy, nasz dom wypełnia poezją i muzyką.
- Pani Grażyno, wiem, że byliście u Papieża Jana Pawła II, czy udało się podejść blisko i zamienić choćby słowo?
Reklama
Grażyna Przybyszewska: - Tak, to było w 2002 r., udało się dotrzeć do Ojca Świętego, powiedziałam wtedy, że mąż jest organistą i zbliża się jego pięćdziesięciolecie pracy, mąż chwycił dłoń Papieża, a on powiedział: gratuluję i błogosławię. To była wyjątkowa chwila, pozostało wspomnienie i pamiątkowe zdjęcie.
- Dziękuję serdecznie za rozmowę, składam również już dzisiaj życzenia urodzinowe bo wiem, że 19 grudnia obchodzi Pan 87. urodziny.
Drodzy Czytelnicy, mam to szczęście, że w parafii Świętych Aniołów Stróżów w Wałbrzychu mieszkam od urodzenia, wychowałem się na muzyce Pana Leona. Często jeszcze jako lektor i kantor przybiegałem do mieszkania Państwa Przybyszewskich, aby pod cierpliwym okiem Pana Leona przećwiczyć śpiewy liturgiczne, również pamiętam te magiczne wieczory, kiedy w salce katechetycznej Pan Leonard recytował swoje wiersze. Z całego serca w swoim imieniu i Czytelników „Niedzieli” składam serdeczne podziękowania i gratulacje za 50 lat pięknej służby. Postaram się chociaż kilka wierszy zamieścić na łamach „Niedzieli”, aby ocalić od zapomnienia.
Tomasz Pluta