TERESA KOT: - Niedawno został Pan laureatem Międzynarodowego Konkursu Organowego?
MAREK FRANC: - Tak się składa, że podczas tegorocznych wakacji odbywał się Międzynarodowy Konkurs Organowy w Szwajcarii, którego zostałem laureatem. Konkurs odbywał się w mieście Saint-Maurice, jest to miejscowość związana z męczeństwem św. Maurycego. Konkurs podzielony był na trzy etapy. Brało w nim udział 16 uczestników z ok. 10 krajów, w tym 6 z Polski. Do drugiego etapu dostało się 11 osób, a do trzeciego 3, a wśród nich ja. Konkurs wygrał organista z Niemiec, drugiego miejsca nie przyznano, a ja uplasowałem się na trzecim razem z młodą Koreanką.
- Jaki był poziom konkursu?
- Poziom jurorzy oceniali jako wysoki. Zawsze podczas konkursu moim (i chyba każdego) marzeniem jest dojść do ostatniego etapu. Bardzo się cieszę, że tak się stało i mogłem zagrać cały program, który przygotowałem Dodatkową satysfakcję sprawia mi fakt, że okazałem się najlepszym z Polaków.
- Nie był to pierwszy konkurs, w którym odniósł Pan taki sukces?
- Był jeszcze konkurs w Landau, w Bawarii i tam udało mi się zdobyć drugie miejsce. Można by pomyśleć, że idę nie w tym kierunku, bo najpierw drugie miejsce, a teraz trzecie, jednak poziom konkursu w Saint-Maurice był wyższy. Brałem też udział w polskim Międzynarodowym Konkursie Fortepianowym "Miniatura Muzyczna", który odbywał się w Akademii Muzycznej w Warszawie. W tym konkursie również zostałem jednym z laureatów.
- Jak długo trzeba pracować na takie sukcesy?
- Do konkursu w Szwajcarii przygotowywałem się długo, ponieważ trzeba było przedstawić obszerny program. Należało przygotować osiem długich i trudnych utworów. Do konkursu trzeba się intensywnie przygotować co najmniej pół roku. Jest to sprawa nie tylko nauczenia się utworów, ale także ich ogrania.
- Skąd wzięło się w Panu zamiłowanie do muzyki organowej?
- Nie dostałem się do Szkoły Muzycznej II stopnia na fortepian i wtedy mój ojciec powiedział: "A może organy?". W tym czasie w Szkole Muzycznej w Legnicy nie było nawet klasy organów. Ale oprócz mnie znalazł się jeszcze jeden kolega i w ten sposób za namową ojca znalazłem się w klasie organów, która od tego momentu powstała. Przez pierwsze dwa lata uczyliśmy się grać na fisharmonii, co nie dawało żadnego wyobrażenia na temat organów. Od połowy drugiego roku zaczęliśmy się jednak przygotowywać do koncertu w katedrze legnickiej. To był mój pierwszy kontakt z prawdziwymi organami, które od tej pory mnie wciągnęły. I tak pozostało do dzisiaj.
- A więc nie wiąże się to z żadnymi tradycjami rodzinnego muzykowania?
- Nie. Moim rodzicom zależało, abym nie marnował czasu pozaszkolnego. Moje rodzeństwo również uczyło się w Szkole Muzycznej. Siostra ukończyła II stopień na fortepianie, bratu nie wystarczyło wytrwałości i zakończył naukę po I stopniu. Mnie rodzice nigdy nie zmuszali do grania, może trochę na początku. Gdy szło mi coraz lepiej, zaczęli się już bardziej przejmować. Ta ich wiara we mnie bardzo mi pomaga i chcę im za to bardzo podziękować.
- Czy w dążeniu do wirtuozerii, do doskonalenia umiejętności i osiągania sukcesów wystarczy młodemu człowiekowi talent i praca?
- Myślę, że jest jeszcze coś. Staram się kierować zasadą: "Módl się i pracuj". Ja przed każdym konkursem przygotowuję się nie tylko pod względem technicznym, ale też duchowym. Staram się zawsze być blisko Boga. To dzięki Niemu gram ludziom. Uważam, że sztuka jest pewnym przesłaniem. Geniusz, który tkwi w wielu artystach, m.in. też kompozytorach i wykonawcach, to sposób przekazywania wielkości Bożej zwykłym ludziom. Boży pierwiastek przejawia się w sztuce. Chciałbym swoją grą wywierać wpływ na słuchaczy w sensie duchowym, żeby po koncercie stawali się trochę inni, lepsi, żeby zastanowili się, że tak wspaniałe dzieła mogą być sposobem zbliżenia się do Boga.
- Jak Pan wspomina swojego pierwszego nauczyciela?
- W Liceum Muzycznym w Legnicy pod kierunkiem Ryszarda
Rydza uczyłem się pracy samodzielnej. Była to bardzo dobra metoda,
pozwalająca młodemu człowiekowi kształtować swoją osobowość. Jestem
p. Ryszardowi wdzięczny, że mnie na siłę nie ukierunkowywał. Pomogło
mi to zresztą na studiach. Chciałbym również wspomnieć o zasługach
p. Rydza dla rozwoju legnickiej Szkoły Muzycznej. Jest to jeden z
niewielu pedagogów, który stwarza uczniom wspaniałe warunki koncertowania.
Dla ucznia kl. III Liceum Muzycznego koncert w katedrze to wielkie
przeżycie, nie mówiąc o wyjazdach uczniów, do innych miast, np. Goarlitz.
Ćwiczenie na prawdziwych kościelnych organach to problem
dla młodych organistów. Nie jest to bowiem instrument, który można
zainstalować w domu.
Nawet w Szkole Muzycznej w Legnicy są tylko organy elektryczne.
Obecnie na świecie w muzyce organowej odradza się powrót do instrumentów
mechanicznych. W Legnicy takie organy są tylko w kościele św. Jana,
ale w stanie nie nadającym się do ćwiczenia. W wielu okolicznych
kościołach instrumenty mechaniczne niszczeją, a są to bardzo cenne
rzeczy. Remonty organów związane są z ogromnymi kosztami.
- Kto jest dla Pana mistrzem muzyki organowej?
- Przede wszystkim jest to profesor Chorosiński, u którego studiuję. Starając się kształtować swoją osobowość, nie zawsze zgadzam się ze wszystkim, co on mi proponuje, ale jeśli kierunek, w którym idę, jest dobry, profesor nigdy mnie nie hamuje. Za to bardzo go cenię. Poza tym rozmawiam z wieloma ludźmi, słucham wielu, i od każdego staram się wyciągnąć coś, co wydaje mi się istotne. Na studiach gramy bardzo różnorodną literaturę. Od renesansu po współczesność, chociaż ostatnio moje zainteresowania skupiają się na muzyce romantycznej niemieckiej. Moimi mistrzami są też kompozytorzy. Cenie Lista, Regera, Rheinbergera...
- Niedługo kończy Pan studia. Z czym wiąże Pan swoją przyszłość?
- Jeszcze jestem studentem V roku Wydziału Fortepianu, Klawesynu i Organów Akademii Muzycznej w Warszawie. Po ukończeniu studiów najbliższe plany to studia podyplomowe za granicą. W przyszłości prawdopodobnie będę pedagogiem. Chciałbym się do tego jak najlepiej przygotować i zdobyć jak najszerszą wiedzę. Poza tym nie przejmuję się na tyle przyszłością, żeby tworzyć zbyt wielkie plany. Pracuję, bo uważam, że praca jest ważna nie tylko wtedy, gdy zbliża się konkurs, ale na każdym etapie. Jestem też przekonany, że moją przyszłością kieruje Ktoś z góry.
- Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu