Kilkuletni Jaś był przekonany, że jego ojciec jest święty. - Nie wiedziałem, co to znaczy, ale wiedziałem, że tak jest - wspomina dziś ks. Sikorski. - I kiedy słyszałem, że jakiś człowiek ma do niego o coś pretensję, to byłem absolutnie oburzony. Bo jak można mieć pretensję do świętego? Przecież on zawsze ma rację.
Groza II wojny zaczęła się dla małego Jasia w Kaliszu, dokąd rodzice przeprowadzili się z Warszawy na kilka lat przed wojną. Ojciec prowadził tam firmę odzieżową. Po wkroczeniu wojsk niemieckich przed ich domem usytuowanym przy głównej ulicy odbywały się każdego dnia przemarsze wojskowe. Rodzinę Sikorskich Niemcy wysiedlili z Kalisza w 1940 r. Wrócili więc do Warszawy. Po Powstaniu Warszawskim Sikorscy, jak wielu warszawiaków, zostali wywiezieni do Niemiec. A kiedy skończyła się wojna, szybko wrócili do kraju i osiedlili się ponownie w Kaliszu. Nie mieli wątpliwości, że rzekome wyzwolenie przez Sowietów to wielka fikcja.
Komunikat Opatrzności
Reklama
Kapłańską posługę, ksiądz lubi to podkreślać, wymodliła mu matka. Mając już dwie córki, chciała mieć i syna. Pojechała więc do Częstochowy i powiedziała Matce Bożej: Matko Najświętsza, muszę mieć syna. Jak się urodzi, to ja ci go oddam. Ksiądz dziś powtarza, że pewnie przejął się ofiarowaniem siebie Matce Bożej i postanowił nie sprzeciwiać się Jej woli.
Maturę zdał w kaliskim liceum, ale nikomu w szkole nie zdradził, że zamierza iść do seminarium. Takich uczniów bowiem wówczas prześladowano. Bał się, że nawet może nie otrzymać świadectwa maturalnego. Oficjalnie złożył więc papiery na medycynę, lecz wkrótce je stamtąd wycofał. Wstąpił do Warszawskiego Seminarium Duchownego.
Młody kleryk po roku seminaryjnych studiów mógł się czuć wyróżniony. Podczas pamiętnej procesji Bożego Ciała w 1953 r. niósł kardynalski pastorał Stefana Wyszyńskiego, który w kilka miesięcy później został uwięziony przez komunistów. Seminarium skończył w 1957 r. Jednak nie mógł być wyświęcony na kapłana, ponieważ nie osiągnął wymaganego przez prawo kanoniczne wieku. Posługiwał więc jako subdiakon w parafii w Skierniewicach. Później przez długie lata jako wikary w warszawskim kościele pw. św. Michała. W 1979 r. został ojcem duchownym warszawskiego seminarium. - I można powiedzieć, że byłem odcięty fizycznie od różnych wydarzeń politycznych - podkreśla ks. Jan Sikorski. - Dopiero od stanu wojennego zaangażowałem się politycznie.
Wielkim komunikatem nadanym przez Opatrzność był dla ks. Sikorskiego wybór Karola Wojtyły na papieża w roku 1978. Pielgrzymkę Jana Pawła II do Ojczyzny, Mszę św. odprawioną na ówczesnym pl. Zwycięstwa i wezwanie do Ducha Świętego, aby odnowił oblicze polskiej ziemi, ks. Jan odebrał z wielkim entuzjazmem. Myślał, że wszystko to będzie miało ogromne znaczenie dla Polski. Nie przypuszczał jednak, że tak szybko i że tak wielkie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Procesja na spacerniaku
13 grudnia 1981 r. ks. Sikorski tłumaczył, sam przerażony, przerażonym klerykom, co to takiego stan wojenny. Sam tego do końca nie wiedział. W kilka dni później w Kurii Metropolitarnej bp Władysław Miziołek zaproponował ks. Sikorskiemu wizytę z posługą duszpasterską w obozie internowanych w warszawskiej Białołęce. Wprawdzie ks. Jan zamierzał pojechać do rodziny na święta, jednak nie miał najmniejszych wątpliwości, że wizyta u internowanych jest ważniejsza. Kilka dni później, w towarzystwie trzech księży zaopatrzonych w przepustki od komunistycznego ministra spraw wewnętrznych Czesława Kiszczaka, kołatał do bram więzienia. Po pierwszej wizycie w Białołęce ks. Sikorski spotkał się z wysłannikiem papieskim abp. Luigim Poggim, któremu nie pozwolono ani na widzenie się z Wałęsą, ani na wizytę w Białołęce. - W ostatniej chwili pojechałem na dworzec i złapałem arcybiskupa w pociągu - wspomina ks. Sikorski. - Opowiedziałem o sytuacji Polsce, tyle ile wiedziałem o obozach internowanych i dałem dla Papieża legitymację, którą przygotowali internowani z tekstem: Stowarzyszenie Internowanych Rzeczpospolitej Polskiej. Ślicznie była wykonana pieczątka, z linoleum wyrwanego z podłogi. Legitymację z numerem pierwszym dostał Papież. Z drugim prymas Józef Glemp. A z trzecim ja.
Żeby nie wyszła z Kościoła nienawiść
W Wigilię Bożego Narodzenia 1982 r. zwolniono niemal wszystkich internowanych. Tymczasem ks. Sikorski chodził na procesy skazanych za działalność polityczną. W styczniu 1983 r. byli internowani postanowili spotkać się na Mszy św. dziękczynnej na warszawskiej Starówce, w kościele pw. św. Marcina. Po Mszy św. któryś z internowanych zapytał ks. Sikorskiego, czy nie warto by się spotkać następnym razem. Ten, nie mając kalendarza, odpowiedział, że owszem. I odruchowo zaproponował, by Msze św. odbywały się w każdą pierwszą niedzielę po trzynastym w warszawskim kościele seminaryjnym. Podał godzinę i czekał. Nie do końca wiedząc, jak dużo przyjdzie ludzi. Pierwsza Msza św. w kościele seminaryjnym odprawiona za internowanych i więźniów politycznych zgromadziła kilka tysięcy ludzi. W jakiś czas później powstała Rada Parafialna Środowiska byłych Internowanych i Więźniów Politycznych. - Działalność Rady Parafialnej z czasem nabrała rozgłosu - mówi Jacek Szymanderski. - Rozpropagowywałem w prasie podziemnej nasze oświadczenia. Dostawali je dziennikarze zachodni. Miała je każda licząca się agencja czy stacja telewizyjna. Ksiądz nasze oświadczenia czytał. Ale w żadnym wypadku nie była to cenzura. Patrzył na nie od strony religijnej. Czy nie ma tam jakiegoś wzywania do nienawiści, czy czegoś takiego. Cały czas uważał, by nie zrobić z Kościoła ośrodka, gdzie się wzywa do walki. Bardzo dbał, żeby nie wyszła z Kościoła nienawiść. Był na to niezwykle uwrażliwiony.
Tymczasem komuniści „sprawę modlitw” postawili podczas rozmów z Episkopatem. W kolejnych standardowych pismach kierowanych do Episkopatu funkcjonariusze służb bezpieczeństwa i urzędnicy donosili na ks. Sikorskiego.
W 1986 r. ks. Jan Sikorski otrzymał swoją pierwszą parafię pw. Świętego Józefa Oblubieńca NMP na Kole. Wielu uczestników ówczesnego życia politycznego komentowało ten fakt jako „zepchnięcie kapłana na boczny tor”. Jednak, jak potwierdza to dziś ks. Sikorski, nie miało to nic wspólnego z prawdą. Wraz z ks. Sikorskim na Koło przeniosło się środowisko byłych internowanych i więźniów politycznych. W jakiś czas później i tu raz w miesiącu odprawiano Mszę św. za ojczyznę. Aż po dziś dzień. Wkrótce parafia zaczęła dominować wśród innych. Nowy proboszcz, wraz z byłymi internowanymi i więźniami politycznymi, rozpoczął budowę nowej plebanii i domu rekolekcyjnego. Rozpoczęto serię wykładów dotyczących historii, roli związków zawodowych, gospodarki. Jan Józef Lipski zorganizował tam jedną z większych ówczesnych bibliotek książek bezdebitowych wydawanych w kraju i za granicą.
- Kiedy przyszedł na parafię, zastał rozgrzebaną budowę - opowiada Krzysztof Mordziński. - Wkrótce uruchomił przedszkole, później szkołę parafialną. Do dzisiaj jest to jedna z najbardziej aktywnych parafii w Warszawie. Skupił wokół siebie różnych ludzi: aktorów, dziennikarzy, pisarzy. Nie różnicował ludzi, wszystkich traktował jednakowo. Miał jednoznaczne poglądy dotyczące Polski. Wiedział, że Polska powinna być wolna, niepodległa i otwarta na Kościół.
Czas utraconych możliwości
Ks. prał. Jan Sikorski, podsumowując lata 1981-89, odpowiada krótko, że były to lata wielkiej pracy. Robiąc bilans tego, co się wydarzyło po 1989 r., mówi, że ten czas stał się czasem utraconych możliwości. Rozmiękczania opozycji i samej idei „Solidarności”. - Sama idea tak zwanej grubej kreski była fatalnym nieporozumieniem - mówi. - Dlatego, że rozgrzeszenie wymaga jednak spowiedzi i oczyszczenia. Tak wynika z praktyki duszpasterskiej. To zostało zamącone. Oczywiście, cieszyło mnie: „wasz prezydent, nasz premier”. Że coś się zaczyna dziać nowego. Widziałem, że jest to przyspieszenie przemian. Natomiast żal mi było tej czystości i jednoznaczności „Solidarności”. I ta nostalgia pozostaje we mnie do dziś. I wydaje mi się, że „OS” to była klęska naszej historii. Że nie umieliśmy wykorzystać zwycięstwa. Że cud, który uczynił Pan Bóg, został spaprany naszymi rękami. Dla mnie rewolucja solidarnościowa była rewolucją bezkrwawą, która nie walczyła z nikim. Walczyła o coś. To jest nieporównywalne z niczym w dziejach świata. Ta jakość została jednak przymulona tym, co się później stało: po 1989 r. nie przeprowadzono radykalnych reform w duchu wartości.