Drodzy Czytelnicy, pragnę przedstawić wam niezwykłą osobę, o której my, wałbrzyszanie, mówimy Pani z Małego Kościółka. Poznałem Panią Łucję trzydzieści lat temu jako mały sześcioletni ministrant, i to że ja pamiętam Panią Łucję nie stanowi niczego wyjątkowego, ale to, że Pani Łucja pamięta nas, ministrantów, dzisiaj dorosłych mężczyzn po imieniu i to bezbłędnie to jest coś. Tym bardziej, że Pan Bóg darzy Panią Łucję zdrowiem i siłą już wiele lat. Na pytanie o wiek Pani Łucja odpowiada, że jest starsza od Wolnej Polski o sześć miesięcy i jeden dzień. Krótka powtórka z historii i do samodzielnego wyliczenia.
Tomasz Pluta: - Pani Łucjo, kiedy to wszystko się zaczęło, Wałbrzych, kościółek skąd przyjechaliście do tego miasta?
Łucja Radzanowska: - Przyjechałam z Poznania, natomiast mąż z Mławy. To był 1949 r. Z Kościółkiem wszystko zaczęło się w 1961 r., wcześniej opiekowała się nim Niemka Marta, a ja jej pomagałam. Kiedy więc już nie miała sił, przejęłam obowiązki. Wkrótce Niemcy wyjechali. Prawda jest taka, że nie było komu tego robić.
Tak więc już bez mała pół wieku.
- Czym jest dla Pani ten kościółek, kim jest czczona w nim Matka Boża Bolesna?
- Ten Kościółek to dla mnie mój dom. Taki drugi dom. Ile razy tak bywało, że tam sprzątnęłam i sił brakowało, wtedy po wszystko stało się również w kolejkach i na to też brakowało sił, tak sobie wtedy usiadłam w ławeczce i mówię: Tobie, Matko, zrobiłam, a ja mam w domu nie posprzątane, ale jak mi pomożesz to dam radę. No i zrobiłam, bo mi Matka pomogła. Siły dodawała, jednym słowem to jest Matka… Ona trzyma. Jest trudno mi odejść, ciężko jest, bo i lata i siły nie te, coś co kiedyś zajmowało mi dziesięć minut dzisiaj zajmuje dwadzieścia, a nawet trzydzieści minut. Ten kościółek to mnie trzyma, ja już nie raz myślałam jest mi trochę ciężko chyba trzeba zostawić…trzyma po prostu trzyma. I tak sobie myślę, że o to, by zostać modli się nasz proboszcz (ks. prał. Bogusław Wermiński). Matka trzyma, ile to miałam zmartwień, kłopotów i Ona zawsze pomogła i pomaga, zawsze. Każdego dnia jestem w Kościółku, kilka razy na dzień doglądam. Kiedy było ciężko, zamykałam się w Kościółku jak już dzień się kończył i modliłam się, a ta modlitwa to była rozmowa z Matką, prawdziwa rozmowa z najukochańszą Matką. Czasami godzinami mi pomagała. Zawsze wysłuchała. Nie myślałam, że po śmierci męża będę tyle żyła, a to już dwadzieścia lat. Mąż jak żył to mi pomagał, jak jeszcze nie było wody w kościółku, a odbywały się tam lekcje religii dla dzieci to przynosił mi wodę w wiaderkach. Czasami jak było błoto na ulicy to dzieciaki to wszystko wnosiły to potrzeba było trzydzieści i nawet więcej wiader. Myłam i sprzątałam górę (na chórze) i dół, od 6.30 rano do 12.30. Mąż jak wracał z pracy wszystko już było gotowe, Kościółek posprzątany i w domu czekał obiad.
Pomóż w rozwoju naszego portalu