Reklama

Strzał w tył głowy

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Pamiętam Ojca!

Moje wspomnienia z dzieciństwa sięgają już czwartego roku życia. Tatę pamiętam więc doskonale. Był dyrektorem szkoły powszechnej dla chłopców w Rzeszowie. Mieszkaliśmy w willi z dużym ogrodem. Żyło nam się dostatnio. Tata zarabiał około 350 zł. Dla porównania powiem, że bułka kosztowała 2 grosze, czekoladka 5 groszy, a dobre buty 5 zł. Nie było jednak tak, że tata szastał pieniędzmi. W ich wydawaniu zachowywał umiar i rozsądek. Pamiętam jak dostałam burę za to, że bez jego zgody kupiłam sobie czekoladę oraz jak odmówił siostrze sfinansowania biletu do kina. Z drugiej strony potrafił z własnej kieszeni ufundować buty biednemu uczniowi. W ten sposób uczył mnie i moje siostry, byśmy umiały dostrzec różnicę między rzeczami użytecznymi, a zbędnymi. Nie było też marudzenia przy jedzeniu. Gdy któraś z nas nie chciała czegoś jeść nakazywał zabrać to ze stołu i nic w zamian nie dawać. Twierdził, że głód nauczy nas szanować każdy posiłek. W trakcie wojny jego słowa potwierdziły się w stu procentach. Dyscyplina w wychowaniu nie była jednak oznaką surowości w codziennym postępowaniu. Mój tata był niezwykle dowcipnym człowiekiem. Wiele godzin spędziłam z nim na zabawach. Jako najmłodsza spośród trzech córek, byłam przez niego mocno hołubiona. Co jakiś czas zaskakiwał mnie różnymi prezentami. Mimo to nie dopuścił do tego, by mnie przesadnie rozpieścić.

Mobilizacja

Reklama

W dniu wybuchu wojny tata miał 43 lata. Mimo to rwał się do walki. Był patriotą, który, gdy była potrzeba, nie zwykł siedzieć z założonymi rękoma. Potwierdził to zresztą już na frontach I wojny światowej. 10 września 1914 r. wstąpił do II Brygady Legionów Polskich J. Piłsudskiego. Brał udział w bitwach nad Styrem, pod Kostiuchnówką, nad Stochodem i na Froncie Albańskim. Za to został później odznaczony Krzyżem Walecznych. Strasznie się więc denerwował, gdy w obliczu zbliżającej się konfrontacji z Niemcami nie dostał karty mobilizacyjnej. Gdy ta wreszcie dotarła, tata jako porucznik został oddelegowany do przygotowania ewakuacji policji państwowej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Ostatnie widzenie

Wczesnym ranem ze snu wyrwały mnie jakieś głosy i szum. Zobaczyłam siostrę jak siedzi na łóżku i płacze. Dostrzegłam też tatę. Był w mundurze. Pomyślałam sobie, że siostra zrobiła coś nie tak i tata ją skrzyczał. Mama jednak też płakała. We łzach powiedziała wtedy, że może się już nigdy nie zobaczymy. O te słowa miałam później wielki, nieuzasadniony żal do niej. Tata namawiał jeszcze mamę, by spakowała nas i byśmy się razem ewakuowali. Nie zgodziła się. Stwierdziła, że nie zostawi na pastwę wojny całego dorobku życia. Tata wrócił wtedy do koszar. Odwiedziła go tam jeszcze moja najstarsza siostra. Dał jej suchary oraz jesienny płaszcz, który spakowała mu mama. Od tamtej pory żadna z nas już go nie zobaczyła.

Frontowy los

Tatę i podległych mu funkcjonariuszy policji rozbroili Sowieci 17 września 1939 r. w Tarnopolu i przewieźli do Kozielska. Stamtąd 30 listopada wysłał do nas list, który dostałyśmy w styczniu 1940 r. Zapewniał w nim, że tęskni i żałuje, że nie wziął naszych zdjęć, które tą nieznośną rozłąkę nieco by zelżyły. Później wiadomość o tacie przywiózł jeszcze woźny, który zdołał wrócić z frontu. Potwierdził, że tatę zagarnęli Sowieci. Wspomniał jeszcze, że mimo propozycji, nie chciał zerwać dystynkcji i podszywać się za zwykłego żołnierza. Żadnych innych informacji o tacie, aż do kwietnia 1943 r., już nie miałyśmy.

Wkraczają Niemcy

Reklama

Psychoza, jaka towarzyszyła pierwszym dniom września dawała się odczuć na każdym kroku. Ludzie bardzo bali się, że Niemcy w walce wykorzystają gazy bojowe. Żeby zminimalizować ich działanie moja mama uszyła nam maski z flaneli, w których otwory na oczy wypełniła przeźroczystym celofanem. Gdyby rzeczywiście doszło do ataku gazowego, to te prowizoryczne maski na nic by się zdały, ale wtedy nikt na to nie zwracał uwagi.
Pierwszymi oznakami zbliżania się Niemców były naloty bombowe na trakcję kolejową, w wyniku których ucierpiało kilka budynków. Później doszły do tego echa wystrzałów i huk wysadzanego przez naszych żołnierzy mostu na Wisłoku. Wszystkie te odgłosy dochodziły do piwnicy, w której wraz z mamą i siostrami oraz rodziną woźnego zamknęłyśmy się dla bezpieczeństwa. W niedzielę wyszłyśmy jednak z ukrycia, aby pójść do kościoła. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam okupantów. Do Rzeszowa weszli Austriacy ubrani w niebieskie mundury. Sporo w ich szeregach musiało być zgermanizowanych Czechów. Tych żołnierzy jakoś się nie wystraszyłam. Wyglądali normalnie i tak się zachowywali.

Okupacja

Reklama

Willa, w której mieszkaliśmy, została zajęta na sztab wojskowy, a szkołę w której dyrektorem był tata, zamieniono na koszary. Na wyprowadzkę dostałyśmy trzy godziny i po ich upływie znalazłyśmy się na bruku. Do swego mieszkania przygarnął nas wtedy pewien Żyd, z którego córką chodziłam do jednej klasy. W tym samym czasie, o czym mówiła nam gosposia, jego współwyznawcy wynosili z opuszczonej przez nas willi nasze serwisy obiadowe. Ich całkowitej grabieży zapobiegli sąsiedzi, którzy zabrali do siebie ocalałe rzeczy. Też trzeba powiedzieć, że nie wszyscy je później oddali. Po kilku tygodniach pozwolono nam znów wrócić do willi, gdzie do naszego użytku przekazano pokój z kuchnią. Jako dzieci bez przeszkód biegałyśmy po przydomowym ogrodzie i placach szkolnych, a więc po terenie przerobionym na koszary. Jednak, gdy chciałyśmy je opuścić, musiałyśmy to czynić za okazaniem specjalnych przepustek. Sytuacja skomplikowała się, gdy dokwaterowano nam pana Przybyłę, który objął funkcję kierownika szkoły w zastępstwie mojego taty. Wraz z nim zamieszkała także jego córka, dwudziestokilkuletnia Jadzia. Była to kobieta bardzo atrakcyjna, która ku zgorszeniu mojej mamy, zapraszała do siebie nazistowskich sztabowców. W tych okolicznościach mama powzięła decyzję o przeprowadzce, co też uczyniłyśmy. Po wojnie okazało się, że Jadzia pracowała dla Armii Krajowej. Za to zginęła zresztą z rąk ubeków w obozie we Wrocławiu. Od listopada 1940 r. zamieszkałyśmy w nowym miejscu. Od towarzystwa wojskowych jednak nie odpoczęłyśmy. Do pokoju sąsiadującego z nami wprowadził się na kilka miesięcy młody oficer Wehrmachtu. Miał na imię Wilhelm. Pochodził z Austrii, był katolikiem i często u nas przesiadywał. Czasem zlecał mamie, by upiekła mu ciasto. Wtedy przynosił masę produktów, które wystarczyłyby nie na jeden, lecz na trzy placki. Pomógł też, gdy zachorowała moja siostra. Zadbał o to, by leczył ją wojskowy lekarz. Mimo jego wsparcia, żyło nam się bardzo ciężko. Matka jako emerytka dostawała najmniejszy z możliwych przydział żywnościowy. Gdyby był z nami tata, z pewnością żyłoby się nam lepiej. W końcu miałby kto zadbać o nasze utrzymanie.

Nie żyje!

W gadzinówce „Gońcu Krakowskim” z 15 kwietnia 1943 r., gazecie podporządkowanej całkowicie propagandzie hitlerowskiej, Niemcy po raz pierwszy podali informację o zbrodni katyńskiej. W jej lipcowym wydaniu zobaczyłyśmy wśród spisu ofiar nazwisko Ignacego Deca, naszego taty. Przy jego osobie była adnotacja o znalezionej kopercie od żony, Julii Decowej. Ciężko to wtedy odchorowałam. Mimo to nadzieja nie umarła. Naziści tyle razy karmili nas propagandą, teraz też mogło być podobnie. Było też coś jeszcze, co kazało nam wierzyć, że tata jednak żyje. W 1942 r. dostałyśmy paczkę z Portugalii od firmy handlowej Floriana Piskorskiego. To nazwisko nic nam nie mówiło. W głowie jednak kołatała się myśl, że to tata ukrywa się pod przybranym nazwiskiem w neutralnym kraju i w ten sposób przypomina o sobie. Wszystko wyjaśniło się definitywnie w 1946 r. W tym czasie przyjechał do nas w odwiedziny dawny uczeń mamy, który jako oficer Wojska Polskiego trafił do niemieckiej niewoli. Był ciekaw, czy dostaliśmy paczkę od niego, gdy przebywał w oflagu. To ostatecznie rozwiało tlącą się nadzieję.

Powojenna rzeczywistość

W 1946 r. mama poszła zgłosić do urzędu informację o śmierci taty w Katyniu. Bodaj jeszcze tego samego dnia pismo, które złożyła, znów trafiło w jej ręce. Urzędnik przyszedł z nim do naszego domu i oddając je mamie powiedział: „Chce Pani trafić do białych niedźwiedzi”. Wtedy rzeczywiście nie było z tym żartów. Sąsiadka mamy, której męża zabrało NKWD napisała w tej sprawie list do samego Stalina. Efekt był taki, że bez podania przyczyny uwięziono ją w obozie pracy przymusowej. Gdy ją wypuszczono, cierpiała już na chorobę psychiczną. Mama, podobnie zresztą jak i my, musiała więc milczeć o śmierci swego męża, a naszego taty. Wszelkie pytania dotyczące tej tragedii kwitowane były stwierdzeniem: „zginął z rąk okupanta”. Z osób spoza mojej rodziny, o prawdziwych okolicznościach śmierci taty wiedzieli nieliczni, m.in. mój narzeczony. Przy nieznajomych trzeba było milczeć. Donosicielstwo było wtedy bardzo rozpowszechnione i trzeba było niezmiernie uważać na to, co się mówi. W akademiku łódzkiej politechniki, gdzie studiowałam, w każdym pokoju jedno miejsce było zarezerwowane dla takiego oficjalnego szpiega. W sumie na naszym roku na 80 miejsc, połowa przeznaczona była dla aktywistów z ZMP, którzy byli zwykłymi donosicielami, gotowymi sprzedać własną matkę. Z ostatnim aktem takiej konfidencji zetknęłam się w 1982 r. Ktoś doniósł wtedy, że jako nauczycielka, powiedziałam uczniom, że zbrodni w Katyniu dokonało KGB. Musiałam przez to pójść na przymusowy urlop zdrowotny.

U taty

28 lipca 2000 r. pojechałam na odsłonięcie cmentarza oficerów polskich w Katyniu. Podczas Mszy św., jedno z czytań pochodziło z Księgi Proroka Ezechiela i mówiło o kościach, które na powrót przyoblekają się w ciało. Gdy ten fragment zabrzmiał w katyńskim lesie, nagle panującą ciszę wypełnił przenikliwy szum wiatru, który rozkołysał koronami otaczających drzew. Dla mnie był to znak obecności umarłych, przypominających nam o sobie. Serce zabiło mi mocniej w jeszcze jednym momencie, gdy rozległa się salwa honorowa. W tym miejscu jednoznacznie przywodziła ona na pamięć inną, tę w tył głowy.
Teraz z perspektywy lat mogę powiedzieć, że śmierć taty nie uważam za bezcelową. Swoją postawą pokazał, co znaczy być wiernym przysiędze wojskowej i własnym przekonaniom. W jego życiu i śmierci odbiło się echo sejmowego wystąpienia ministra Becka z 5 maja 1939 r. Powiedział on wtedy, że jedna rzecz jest bezcenna w życiu ludzi, narodów i państw. Tą rzeczą jest honor. I takim też honorowym człowiekiem był mój tata, a wraz z nim, inni oficerowie, którzy polegli w katyńskim lesie.

Wysłuchał Mariusz Rzymek

Podziel się:

Oceń:

2007-12-31 00:00

Wybrane dla Ciebie

W czasie Adwentu chcemy otwierać serca dla przychodzącego Pana, prostować nasze drogi…

2024-12-15 20:50

Red.

Niejednorodnie w życiu zostajemy niezrozumiani przez inne, nawet bliskie nam osoby. Nasze czyny zostają ukazane w złym świetle, nasze motywy przeinaczone. Budowanie relacji i komunikacja jest sztuką, której musimy się uczyć przez całe życie.

Więcej ...

Alarm bombowy w fundacji Lux Veritatis

2024-12-16 14:00

Karol Porwich /Niedziela

Nie ustają ataki na Fundację „Lux Veritatis”. Dziś rano na oficjalną skrzynkę mailową fundacji przesłano wiadomość o podłożeniu bomby. Zgodnie z procedurami pracownicy zostali natychmiast ewakuowani. Wezwano policję, która rozpoczęła standardowe procedury. W treści wiadomości zawarto groźbę o treści: „W waszej fundacji jest bomba (…)” - informuje Radio Maryja.

Więcej ...

Bezdomni modlą się za Franciszka w dniu jego 88. urodzin

2024-12-17 16:36

Adobe Stock

Grupa młodzieży z Ruchu Pracowników Chrześcijańskich (MCL) w Rzymie, która pomaga bezdomnym, postanowiła zorganizować 17 grudnia chwilę modlitwy w intencji papieża Franciszka wraz z wieloma osobami żyjącymi na ulicach.

Więcej ...
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najpopularniejsze

On sam jest Słowem Ojca, Mądrością, która przychodzi...

Wiara

On sam jest Słowem Ojca, Mądrością, która przychodzi...

Opus Dei wydało oświadczenie ws. Marcina Romanowskiego

Wiadomości

Opus Dei wydało oświadczenie ws. Marcina Romanowskiego

Bóg pisze prosto na krzywych liniach naszej historii

Wiara

Bóg pisze prosto na krzywych liniach naszej historii

Alarm bombowy w fundacji Lux Veritatis

Wiadomości

Alarm bombowy w fundacji Lux Veritatis

Świętokrzyskie: W wypadku samochodowym zginął proboszcz

Kościół

Świętokrzyskie: W wypadku samochodowym zginął proboszcz

Co mamy czynić?

Wiara

Co mamy czynić?

Tajemnica wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

Wiara

Tajemnica wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

Bóg zaprasza nas dziś do szczerości, do stanięcia w...

Wiara

Bóg zaprasza nas dziś do szczerości, do stanięcia w...

Panie, ucz mnie uczciwości i gotowości niesienia pomocy...

Wiara

Panie, ucz mnie uczciwości i gotowości niesienia pomocy...