Bp Wilhelm Pluta był człowiekiem o wielkim, szerokim, złotym sercu. Najpierw w stosunku do Pana Boga. I to do tego stopnia - jak to wyraził jego biskup pomocniczy Jerzy Stroba, co przypomniał biskup ordynariusz diecezji zielonogórsko-gorzowskiej przed chwilą - że rzeczywistość Boża była dla bp. Pluty bardziej realna aniżeli to, co go otaczało. A patrzył na niego przez 14 lat tak, jak ja patrzyłem i potwierdzam to pobytem u jego boku przez 12 lat. I tym stwierdzeniem można bez reszty wytłumaczyć jego tak wielkie zaangażowanie w sprawy Boże.
Przyjaciel Boga
Reklama
Jako kapłan diecezji katowickiej miałem możność obserwowania
bp. Pluty jeszcze w seminarium tej diecezji w Krakowie, będąc o trzy
lata młodszym od niego klerykiem. A potem, już jako katecheta, po
wojnie miałem okazję spotykać się z nim jako wychowawcą młodych księży,
gdy prowadził studium pastoralne dla neoprezbiterów, będąc równocześnie
proboszczem dużej parafii pod Katowicami, w Załężu. Patrzyliśmy na
niego z podziwem, że potrafił napisać pracę doktorską jako pracujący
proboszcz w Koszęcinie. A potem, że dał radę pogodzić pracę proboszcza
z prowadzeniem studium dla młodych księży. Było to możliwe tylko
i wyłącznie dlatego, że wszystko, co wiązało się z rzeczywistością
Bożą, angażowało go bez reszty i w stu procentach.
Gdy kard. Wyszyński w dniu 13 maja 1960 r. przedstawił
mi wolę Ojca Świętego Jana XXIII, że mam być biskupem pomocniczym
w Gnieźnie z przeznaczeniem do Gorzowa Wlkp., byłem niepomiernie
zdumiony. I nawet odważyłem się wysunąć niektóre wątpliwości. Zauważyłem,
że w Gorzowie jest już dwóch biskupów z diecezji katowickiej, to
jednak mogą księża tamtejsi zgłosić jakieś zastrzeżenia, jeśli przyjdzie
jeszcze trzeci z tej diecezji. Ks. Prymas miał odpowiedź gotową: "
A może Ojcu Świętemu chodzi o to, żeby między wami trzema była zawsze
pełna zgoda. Bo to różnie bywa, proszę księdza rektora" - przekonywał
mnie ks. Prymas. Musiał Ksiądz Prymas bardzo dobrze znać bp. Plutę
i jego hasło biskupie Aby byli jedno, taką opinię wypowiadając wobec
mnie. Następnego dnia zajechałem do Gorzowa nocnym pociągiem, a Biskup
Wilhelm czekał na mnie. Zaprowadził mnie najpierw do kaplicy. Wskazał
na patrona dnia - św. Roberta Bellarmina, doktora Kościoła, jako
biskupa pełnego mądrości i świętości. I z tym, po posiłku, wyprawił
mnie do Katowic, gdzie była zapowiedziana wcześniej konferencja z
rodzicami wychowanków Niższego Seminarium im. św. Jacka, gdzie dotychczas
byłem rektorem.
Z Panem Bogiem był Biskup Wilhelm bardzo blisko. Ile
godzin spędzał w kaplicy na modlitwie, tego nikt nie potrafi zliczyć.
Ale chyba i on sam też tego nigdy nie robił. Wystarczyło patrzeć
na niego, gdy odprawiał Mszę św. czy gdy sprawował sakramenty święte,
najczęściej sakrament bierzmowania. W latach 60. liczby przystępujących
do tego sakramentu, po długiej nieobecności biskupów na tych terenach,
były ogromne. Gdy na przykład w Świebodzinie udzielaliśmy tego sakramentu
we dwójkę, a przystępujących było ok. 2 tysięcy, Biskup Wilhelm siedział
przy ołtarzu głównym i tam sakramentu udzielał. Ja natomiast chodząc
udzielałem go w bocznych nawach. Patrzyłem, jak go to jednak męczyło,
by z całym skupieniem tego sakramentu udzielić w takich warunkach.
Sumienie miał niesłychanie delikatne i wątpliwości mogły
się bardzo łatwo nasunąć. Nie wahał się wtedy prosić o spowiedź świętą
swoich sufraganów, których miał pod ręką, bo mieszkaliśmy tu, w Gorzowie
razem przez te 12 lat, gdyż chciał być z Panem Bogiem zawsze, nawet
w bardzo drobnych sprawach, jak najbardziej w porządku.
Pasterz człowieka
Reklama
Ale tak też było, gdy szło o bliźnich. I dla nich miał wielkie,
szerokie i złote serce. Jakże znane były wszystkim księżom diecezji
trudności, jakie miał Biskup Wilhelm, gdy musiał podejmować trudne
decyzje personalne, by nikogo przy tym nie tylko nie skrzywdzić,
ale nawet nie urazić. A to w przekonaniu osobistym poszczególnego
księdza było prawie nie do uniknięcia. Jak prawie cierpiał i jakie
podejmował wysiłki, gdy wydawało się, że idzie o duchowy interes
Kościoła, wystarczy przywołać na pamięć z tych czasów Bledzew, czy
Gądków.
Razem byliśmy na pierwszej sesji Soboru Watykańskiego
II. Cieszył się tym wyjazdem ogromnie i przeżywał ten fakt bardzo
głęboko, choć to było całkiem jednorazowe przeżycie Kościoła. Była
to dla nas obydwu pierwsza okazja wyjazdu poza granice PRL-u. Po
tej sesji soborowej wykorzystaliśmy możliwość zwiedzenia Sycylii
ze słynną wtedy świątynią w Syrakuzach. Nadarzyła się też okazja
wyjazdu do Francji, do Lisieux, by pomodlić się na grobie św. Teresy
od Dzieciątka Jezus, do której miał szczególne nabożeństwo. Ale była
to też okazja, by zwiedzić Paryż. Nie zapomnę zdarzenia na ulicach
stolicy Francji, gdy pewnego dnia, było to w styczniu, zobaczyliśmy
na ulicy leżącego człowieka. Leżał na kracie od podziemnej kolejki
- słynnego metra paryskiego. Biskup Wilhelm nie mógł obojętnie przejść
obok niego i dlatego odezwał się: "A może on nie żyje, może zemdlał,
może jest chory?". Poruszony tymi pytaniami, podszedłem do leżącego
kloszarda i zacząłem go budzić. Ten się podniósł i z ogromnymi pretensjami
do mnie: "To nawet spokojnie nie można się tu przespać? Zaraz człowieka
niepokoją". Nie bardzo przy tym parlamentarnych słów po francusku
użył. Odeszliśmy bardzo prędko, a Biskup Wilhelm jeszcze bardzo długo
mi tłumaczył, że chyba słuszne było nasze postępowanie, chociaż nie
znaliśmy zwyczajów paryskich kloszardów, którzy w ten sposób próbowali
uniknąć mrozu i zimna, bo powietrze z metra wychodziło bardzo nagrzane.
Wyczulenie na drugiego człowieka - to była nie tylko jego sprawa,
ale towarzyszyło ono całej diecezji gorzowskiej, często napominanej
w tym kierunku przez jej Pasterza.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Duszpasterz duszpasterzy
Szczególne miejsce w sercu Dobrego Pasterza zajmowało seminarium
i jego klerycy. Troskę o nich postawił bp Pluta na jedno z pierwszych
miejsc, a swoje obowiązki wobec ich wychowania traktował szczególnie
poważnie. Bardzo rzadko udawało się nam, biskupom pomocniczym, zastąpić
biskupa ordynariusza w seminarium. Do legendy prawie przeszły w pokoleniach
kapłańskich wychowanków w Paradyżu jego dni skupienia z konferencjami,
może nieraz przydługimi, ale przecież w nich wypowiadał całą swoją
troskę o wychowanie i to w tematach z życia wziętych, bardzo trudnych
i skomplikowanych, które ilustrował przykładami z bogatego życia
duszpasterskiego, jakie miał za sobą oraz z książek, które ciągle
czytał, podkreślając w nich najważniejsze momenty. Czasem w tych
konferencjach trup padał gęsto, a czasem można się było też uśmiechnąć.
Opowiadał kiedyś wyczytaną historię o bp. Sheenie w Ameryce, znanym
konferencjoniście radiowym i telewizyjnym, który przyjechał do miasta,
gdzie miał zanocować w hotelu. Ale ponieważ znał tylko nazwę hotelu,
a nie wiedział, przy jakiej jest on ulicy, pyta małego chłopca o
adres. Chłopak, zainteresowany jego - jak mu się zdawało - dziwnym
wyglądem, pyta, kim on jest. Biskup Sheen odpowiada, ale powiedzenie,
że jest biskupem, młodemu człowiekowi niczego nie wyjaśniło. Wobec
tego, szukający kontaktu z młodym człowiekiem, dodał: "No, wiesz,
ja jestem takim przewodnikiem ludzi do nieba". "Chcesz być przewodnikiem
ludzi do nieba, a do hotelu trafić nie umiesz? Słaby z ciebie przewodnik"
- powiedział młody chłopak. Łatwo już było Biskupowi Wilhelmowi z
tego opowiadania wnioski dla kleryków i dla księży wyciągnąć. Być
dobrym, jak najlepszym przewodnikiem do nieba, to nasze główne zadanie
- powiedział. Ale i sobie to zadanie ciągle na nowo przypominał,
wtedy gdy powtarzał, że najważniejszym zadaniem biskupa jest być
duszpasterzem duszpasterzy. Dlatego gromadził wszystkich księży regularnie
trzy razy w roku na konferencjach rejonowych: w Szczecinie, Słupsku,
Pile, Zielonej Górze i Gorzowie Wlkp. za jednym przez tydzień objazdem,
który w zimnie, przy gwałtownych nieraz opadach śniegu, był bardzo
uciążliwy. Konferencje ascetyczne i wykłady wygłaszali zwykle sami
biskupi gorzowscy, czasem tylko zapraszano innych prelegentów. Jeśli
do tego dodać jeszcze trzy razy w roku odbywane konferencje dekanalne,
często odwiedzane przez księży biskupów, to można śmiało stwierdzić,
że Biskup Wilhelm zrealizował postulat Soboru o permanentnej formacji
duchowieństwa bardzo dobrze.
Bardzo bliska więź łączyła bp. Plutę z jego rodziną,
dla której okazją do spotkania był początek stycznia każdego roku.
Patron
"Miej serce i patrzaj w serce" - upomina nas nasz wieszcz narodowy.
W innej wersji, powtarzając niejako wskazanie Pisma Świętego: "Pan
patrzy na serce". Dobrze się złożyło, że zebraliśmy się dzisiaj,
w dzień imienin matki Biskupa - Agnieszki Pluty, w przeddzień rocznicy
jego śmierci, by stwierdzić, upomnieni czytaniem z historii Samuela
proroka, że cieszyć się nam trzeba za każdym razem, gdy spotkamy
w życiu człowieka o wielkim, szerokim i złotym sercu, a takim był
Biskup Wilhelm.
Na pytanie dzisiaj odczytywanej Ewangelii w sprawie postu,
św. Mateusz podaje wersję z małą, ale bardzo istotną różnicą, gdy
idzie o sprawę postu. "Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki
pan młody jest z nimi?" - pytali Chrystusa Pana, a raczej to było
pytanie Chrystusa Pana pod ich adresem, gdy pytano, dlaczego Jego
uczniowie nie poszczą. "Nie mogą się smucić, dopóki pan młody jest
z nimi". Rozważaniami dzisiejszymi przywołaliśmy na pamięć postać
świątobliwego biskupa diecezji gorzowskiej - Wilhelma. Może jednak
nie tylko na pamięć, może nawet jego samego, bo jest z nami. Nie
tylko poprzez ten pomnik stojący przy katedrze. Jest z nami też duchem,
którym tchnie ta katedra, w której tak często bywał i w której spoczywają
też jego relikwie. Dlatego radość przepełnia nasze serca, że - jak
to wyraził Prymas kard. Józef Glemp - diecezja zielonogórsko-gorzowska
w przyszłości będzie miała nowego patrona, czego jej z całego serca
życzymy.
Tekst nieautoryzowany. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.



