Adwent - to czterotygodniowy okres przygotowywania się do Bożego Narodzenia. Przygotowywania się przez rekolekcje, Roraty, rożne postanowienia mające najczęściej służyć różnym wyrzeczeniom, ale... Czy to wszystko czyni nas bardziej świadomymi, że w tym dniu narodzi się Bóg Człowiek? Naprawdę narodzi, by być z nami? Czy ta wiara jest w nas? Czy liberalizacja nie robi z każdym dniem większego spustoszenia i w naszym chrześcijańskim myśleniu, i w naszych religijnych praktykach?
Gdyby nie Pismo Święte, Katechizm Kościoła Katolickiego, słowniki i książki katolickie, w których zawarte są wiadomości dotyczące odpowiednich czy to haseł, czy różnych zagadnień, można byłoby brnąć w niewiedzy, ale skoro są, to nie można się nią tłumaczyć i udawać, że wszystko jest w należytym porządku.
Zacznijmy więc od hasła:
Rekolekcje (łac. recollectio - wewnętrzne skupienie). Czas poświęcony zastanowieniu się nad sensem bycia chrześcijaninem i zadań, które każdemu z wiernych przypadają w zbawczym dziele świata. Roraty - Msza św. wotywna (w szczególnej intencji) ku czci Najświętszej Maryi Panny, którą odprawia się wcześnie rano w dni powszednie przez cały Adwent.
Na progu Adwentu mam ogromną potrzebę zatrzymania się przy Mszy św., czyli Eucharystii (źródło i szczyt życia Kościoła), którą - jak podaje Katechizm Kościoła Katolickiego - należy pojmować jako: dziękczynienie i uwielbienie Ojca; pamiątkę ofiary Chrystusa i Jego Ciała; obecność Chrystusa dzięki mocy Jego słowa i Jego Ducha.
Do naszego obowiązku należy uczestnictwo w Mszy św. w niedziele i święta, co nie jest równoznaczne z byciem na Mszy. Może posłużę się przykładem. To tak jakby niewidomego zaprowadzić na wystawę malarstwa i cieszyć się, że na niej był. Był, ale nic nie skorzystał, bo nie mógł. Czy inna istotna sprawa, jaką jest przyjście w ostatniej chwili, kiedy wiadomo, że potrzebujemy czasu na wewnętrzne wyciszenie się, by móc przestawić się na inną rzeczywistość. Nie będę wspominać o spóźnianiu, które tak dalece weszło w nasze codzienne życie, że zwrócenie komuś na to uwagi (nawet katolikowi), wymaga dzisiaj wielkiej odwagi, bo stoi za tym niemiła reakcja upomnianego i jego ogromne zdziwienie. A przecież owa postawa świadczy o braku szacunku i jest marnowaniem cudzego czasu. Kto się dziś spowiada z tego, że się spóźnił?
W niektórych rachunkach sumienia istnieje odpowiedni punkt o tym mówiący. Wróćmy do Mszy św., na którą patrząc oczami osoby wierzącej - jest spotkaniem z Bogiem Osobowym. Jeżeli tak, to dlaczego wielu uczestników Mszy przychodzi na nią w ostatniej chwili, a nawet w czasie jej rozpoczęcia? Z miejsca nasuwa się pytanie, czy oni aby wierzą? Kiedy ktoś ma wyznaczone spotkanie np. z księdzem biskupem, rektorem czy też prezydentem, to jest na nim przed czasem, zawsze odpowiednio ubrany i skupiony, a nie pochłonięty innymi sprawami. Najlepszym przykładem są spowiedzi odbywane w trakcie Mszy św. Nie dość, że trwa ona tak krótko, czasami krócej od kazania, to jeszcze w czasie, kiedy padają tak ważne liturgiczne słowa, my rozmawiamy w konfesjonale! Rozmawiamy, kiedy sam Bóg do nas mówi słowami liturgii i czytań mszalnych - od chwili rozpoczęcia się Mszy św., aż do jej zakończenia. Co więc wynosimy z takiej Mszy św.? Czy można rzeczywiście i czy w ogóle wypada „załatwiać” dwa jakże ważne sakramenty w tym samym czasie? Tu Bóg Człowiek mówi i kona, a my... Czy gdyby ktoś z bliskich przy nas umierał, czy też obcy na ulicy, to nawet gdybyśmy nie byli w stanie mu w niczym pomóc, to przez sam szacunek do jego osoby milczelibyśmy. Jezus umiera, tak jak przed dwoma tysiącami lat, umiera za mnie, za ciebie, w każdej Mszy św.! W czasie rekolekcji zapowiada się, już na samym początku, że w czasie nauki spowiedzi nie będzie. A co dopiero w czasie Mszy św., kiedy to już nie ksiądz, ale sam Pan Bóg mówi do nas ustami księdza.
Były redaktor naczelny pisma „Kościół nad Odrą i Bałtykiem” ks. dr Marian Wittlieb, wykładowca nauk biblijnych w seminarium duchownym i proboszcz parafii św. Piotra Apostoła w Międzyzdrojach, poradził sobie z tym problemem w ten sposób, że zabronił spowiedzi w czasie Mszy św. Gdyby jednak zaistniała wyjątkowa sytuacja, to na tę okoliczność jeden z księży dyżuruje podczas Mszy św. Dyżuruje w zakrystii.
Wiemy, że w czasach komunizmu było przyzwolenie na spowiedź podczas Mszy św., ze względu na trudności i prześladowania, które ponosili ludzie wierzący z powodu swoich praktyk, ale czasy komuny zostały już za nami, a zły obyczaj pozostał, stając się prawie normą u tych, którzy zatrzymali się w rozwoju duchowym. Dla innych jest nie do zaakceptowania. Może więc obecny Adwent uzmysłowi nam, że to naprawdę Jezus żywy jest wśród nas i wtedy zaczniemy przychodzić na Eucharystię nie z obowiązku, ale z miłości, oddając Mu należyty szacunek, jaki winniśmy Panu Bogu... że zechciał, że dobrowolnie, żeby nas odkupić. Resztę niech dopowiedzą za mnie słowa wielkiego kapłana śp. ks. Tadeusza Fedorowicza, z którym miałam szczęście się przyjaźnić i wiele się od niego nauczyć. Słowa przeczytane w książce: „Pełny wymiar” (wyd. w 2006 r.), która jest zbiorem listów wymienianych między przyjaciółmi: ks. Aleksandrem Fedorowiczem, Tadeuszem Fedorowiczem, Stefanem Świeżawskim i Karolem Wojtyłą.
„Doszedłem znowu do tej prymitywnej i banalnej prawdy, że miłość ma być źródłem całego naszego działania i ona jest u podstaw i w istocie pełnego wymiaru. Ogólnie w życiu duchowym katolików, nawet tych lepszych, panuje idea obowiązku religijnego; obowiązek jest zawsze czymś ciężkim - stąd życie religijne ludziom ciąży. Tymczasem od Jezusa Chrystusa nie jesteśmy niewolnikami, lecz wolni. Krzyż był pełnym wymiarem miłości; działanie z obowiązku prowadzi w dalszym ciągu do minimalizmu, podczas gdy pełny wymiar, maksymalistyczny, jest możliwy, gdy za źródło ma miłość. Uderzające jest, że w modlitwie «Ojcze nasz» słowa «bądź wola Twoja» rozumiane są przeważnie jako zgadzanie się z wolą Bożą - niech się dzieje Twoja, a nie moja wola... Tymczasem to jest prośba, tak jak o królestwo, bo przecież naszym największym i jedynym dobrem jest, by się Boża wola działa, ale zrozumienia dla tego zupełnie nie ma. Życie nasze powinno się opierać na „chcę”, a nie na „muszę” (często, gdy ktoś mówi, że to czy tamto musi - mówię, że musi tylko umrzeć), a wszystko inne chce!”.
Niech te słowa wielkiego kapłana, ojca duchowego Lasek, spowiednika wielu znanych ludzi Kościoła (z kard. Karolem Wojtyłą włącznie), ludzi kultury, nauki, ks. Tadeusza Fedorowicza, pomogą nam lepiej zrozumieć sens mojego adwentowego zamyślenia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu