Przyjechali. Chwilę po naciśnięciu dzwonka słyszą tupot nóżek zbiegających po schodach. Drzwi otwiera Maciek, a jego brat Andrzej już od progu woła: „Ciocia Żyleta!”.
Jak w baśni
Reklama
Dzisiaj będą bawić się w origami. Każdy chwyta kartkę, siada na kolanach ulubionej cioci i razem tworzą pieski, świnki i ptaszki. Jednak na twarzach dzieci widać zniecierpliwienie - wiedzą, że wkrótce odwiedzą ich wyjątkowi goście. Wreszcie słychać dźwięk gitary. Do sali wchodzi ciocia Judyta ze śpiewem na ustach, za nią ciocia Iza przebrana za Aniołka i wujek Dawid w stroju św. Mikołaja i koszem prezentów. Ale żeby otrzymać paczkę, najpierw trzeba „przybyszom z Nieba” coś zaprezentować. Pierwszy zgłasza się Andrzej. Występ dedykuje cioci Żylecie, dla której śpiewa piosenkę o krasnoludku.
Ciocia Żyleta, czyli Żaneta Król jest maturzystką z IX Liceum Ogólnokształcącego we Wrocławiu i jednym z wolontariuszy, którzy od dwóch lat regularnie odwiedzają Wielofunkcyjną Placówkę Opiekuńczo-Wychowawczą „Wiosna” w Krzydlinie Małej. Ośrodek prowadzony jest przez Siostry Szkolne de Notre-Dame, które sprawują opiekę nad pięćdziesięciorgiem dzieci. Najmłodsze z nich to kilkudniowe noworodki, najstarsze mają dwanaście lat. Wychowankowie placówki podzieleni są na trzy grupy: niemowlaków, przedszkolaków i dzieci szkolnych.
- Andrzeja i Maćka poznałam już podczas pierwszej wizyty w domu dziecka. Obaj od początku starali się zwrócić na siebie uwagę, co czasami reorganizowało zabawę w grupie, ale są to bardzo wrażliwi chłopcy, którzy zmotywowani wykazują wiele zapału do pracy i pomocy - wspomina Żaneta.
Opowieść o wolontariacie grupy licealistów mogłaby się zaczynać słowami: „Za górami, za lasami leży malutka wioska. Za jej pierwszym zakrętem znajduje się dom z ogrodem, sadem i placem zabaw.”
Tylko, że życie małych mieszkańców tego domu rzadko przypominało baśń.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Tylko płakał
Reklama
Wśród szelestu rozpakowywanych prezentów Andrzej, ciągnąc za sobą Żanetę i brata, wychodzi z sali. Idą przez długi korytarz, aby wejść do pokoju, gdzie witają ich buzie brązowe od czekolady. Mikołaj już tu był.
- Chodź ciociu, pokażę ci Witusia! - woła Maciek wskazując na trzylatka siłującego się z papierkiem, pod którym kryje się lizak w kształcie serca.
- Maciek, a pamiętasz, jaki Witek był malutki, gdy się urodził? Był taki mały, że ta kuratorka wzięła go na ręce i zabrała do samochodu, a on tylko płakał. - Andrzej pytająco patrzy na brata.
Chłopcy trafili do placówki trzy lata temu w wyniku interwencji policyjnej. Czasami opowiadają o tym, jak policjanci zawieźli ich radiowozem do Krzydliny. Mówią też o mieszkaniu, w którym nie było ciepłej wody, wersalce, na której spało osiem osób czy lodówce, w której leżała tylko margaryna. Niechętnie wspominają rodziców. Ojca nienawidzą za awantury, dźwięk rozbijanych butelek i rzucanie Andrzejem o ścianę. Od początku pobytu dzieci w Krzydlinie ani razu się z nimi nie skontaktował. Matka dzwoniła, ale pomimo obietnic, nigdy nie przyjechała. Urodziła córeczkę, a do starszych dzieci odebrano jej prawa rodzicielskie. Witek nie pamięta rodziców, nie zna słowa „mama”.
Przyjechali do „Wiosny” brudni i głodni, ale zaniedbanie fizyczne szybko nadrobiono. Dziś rzadko chorują, ich rumiane buzie proszą o dokładkę obiadu. Gorzej z zaburzeniami na tle emocjonalnym. Zdarzało się, że Maciek kucał w kącie i wył jak zbity pies. Andrzej jeszcze do niedawna powtarzał, że pojedzie do domu i zabije ojca. U Witka pojawiają się kolejne objawy choroby sierocej.
Po trzech latach wysiłków wychowawców i psychologów widać poprawę, ale nad zachowaniem chłopców nadal trudno zapanować, co jest uciążliwe szczególnie w szkole, do której dyrekcja placówki jest często wzywana. Andrzej najbardziej boi się, że kiedyś policja znowu po niego przyjedzie, zabierze z Krzydliny i zawiezie gdzieś daleko.
Potrzebuję miłości
Wizyta u Witusia kończy się. Starsi chłopcy idą na próbę jasełek, które cała grupa przygotowuje już od miesiąca. Praca nad przedstawieniem wymaga wiele wysiłku od małych aktorów, ale integruje dzieci, rozwija ich talenty i zainteresowania. Od dzisiaj mają dodatkową motywację - otrzymali zaproszenie od dyrekcji szkoły swoich wolontariuszy i wystąpią przed uczniami IX LO już w styczniu. Tydzień później jeszcze raz pojadą do Wrocławia, aby zaprezentować jasełka swoim przyjaciołom z kościoła św. Idziego, gdzie w każdą niedzielę ks. Tomasz Czabator, wikariusz parafii katedralnej, odprawia specjalną Mszę św. dla okolicznych przedszkolaków i ich rodziców. To właśnie on zaangażował wspólnotę kościelną do pomocy „Wiośnie”. Już od dwóch lat nie tylko w modlitwie pamiętają o domu dziecka - przygotowują mikołajkowe prezenty, wspierają materialnie, ostatnio odwiedzili Krzydlinę.
Jasełka pochłaniają całą uwagę Andrzeja. Jest dumny ze swojej roli, o której opowiada Żanecie - zagra pasterza, któremu narodzony Jezus przekazuje światełko miłości.
- Bo ja, ciociu, bardzo potrzebuję miłości.
Iskierka
Gdy trzy miesiące temu sąd odebrał biologicznym rodzicom Andrzeja, Maćka i Witka prawa rodzicielskie, pojawiła się iskierka nadziei na znalezienie chłopcom rodziny adopcyjnej, która zmierzyłaby się z ich problemami, dała ciepło i zrozumienie. Ale tylko iskierka.
- Rzadko kto decyduje się wziąć pod opiekę trójkę dzieci, szczególnie, gdy dwójka chłopców jest już w wieku szkolnym. Największe szanse na nowy dom ma Wituś, ale robimy wszystko, żeby nie rozdzielić rodzeństwa. Dlatego pod uwagę brana jest też adopcja zagraniczna - tłumaczy siostra Agata Wójcik.
Adopcja jest jedyną szansą Andrzeja i Maćka na rozwój i stabilizację emocjonalną - normalne życie, w którym nie powtórzą błędów biologicznych rodziców.
Będę czekał
Andrzej, Maciek oraz kilkoro innych dzieci biegną za ciociami i wujkami do samochodu, aby podarować laurkę, podziękować za odwiedziny, jeszcze raz przytulić.
- Ciociu Żyleto, będę czekał! - woła Andrzej za odjeżdżającym autem.
Spotkają się dopiero za miesiąc, ale Żaneta już wie, kto otworzy jej drzwi „Wiosny”.