Przed laty już prawie dwudziestu obecny Ojciec Święty Jan Paweł
II tak pisał: "W Chrystusie każdy człowiek staje się drogą Kościoła.
Można zaś powiedzieć, że w sposób szczególny człowiek staje się drogą
Kościoła wówczas, gdy w jego życie wchodzi cierpienie. Dzieje się
to, jak wiadomo, w różnych momentach życia, urzeczywistnia się na
różny sposób, przybiera rozmaite rozmiary, jednakże w takiej lub
innej postaci cierpienie zdaje się być prawie nieodłączne od ziemskiego
bytowania człowieka (...). Kościół, który wyrasta z tajemnicy Odkupienia
w Krzyżu Chrystusa, winien w szczególny sposób szukać spotkania z
człowiekiem na drodze jego cierpienia" (List apostolski, Salvifici
doloris, pkt 3).
W diecezji warszawsko-praskiej prawie od pierwszych lat
jej istnienia spotkania "z chorymi na drodze ich cierpienia" odbywają
się w naszym Sanktuarium Chorych przy kościele parafialnym Matki
Bożej z Lourdes w Warszawie. Nazywamy to sanktuarium naszym małym "
diecezjalnym Lourdes", a nasze spotkania z chorymi przypominają cokolwiek
pielgrzymki chorych do tamtego francuskiego sanktuarium: tego dnia
piękna, niedawno zbudowana świątynia parafialna Księży Marianów wypełnia
się chorymi, także na wózkach, z ich opiekunami. Sprawuje się Najświętszą
Ofiarę, po której odbywa się obrzęd błogosławienia chorych Najświętszym
Sakramentem i jest udzielany sakrament namaszczenia grupie szczególnie
chorych. Jest to spotkanie autentycznie wzruszające nie tylko chorych
oraz ich opiekunów, lecz także kapłanów biorących udział w koncelebrowanej
Mszy św. Modląc się wspólnie z chorymi chcemy im dać do zrozumienia,
że próbujemy wczuć się w ich położenie, że ich powrót do zdrowia
albo przynajmniej ulga w cierpieniu jest także naszym pragnieniem.
Ojciec Święty pisze: "Ludzie cierpiący upodabniają się do siebie
podobieństwem sytuacji, doświadczeniem losu, skądinąd potrzebą zrozumienia
i troski" (Salvifici doloris, pkt 8).
Reklama
Apostolstwo wolontariuszy
Nieocenioną rolę przy organizowaniu takich spotkań mają do
odegrania coraz liczniejsze także w naszej diecezji szeregi wolontariuszy.
Żałujemy bardzo, że od kilku lat nie ma już w pobliżu naszego Sanktuarium
Chorych szkoły pielęgniarskiej. Uczące się kiedyś w tej szkole dziewczęta,
przyszłe pielęgniarki, śpieszyły z samarytańską pomocą chorym, wzruszając
ich szczerze i pobudzając do wyrazów prawdziwej wdzięczności.
Swoją drogą mamy piękne, ze wszech miar godne, polskie
wzorce takiego wolontariatu, żeby się ograniczyć do wspomnienia ojca
Beyzyma czy do żyjącej jeszcze doktor Wandy Błeńskiej, która ponad
czterdzieści lat spędziła wśród trędowatych. Ojciec Święty znów pisze: "
Taką dobrowolną działalność samarytańską czy też charytatywną można
nazwać działalnością społeczną, można ją też określić jako apostolstwo,
ile razy podejmowana zostaje z motywów wprost ewangelicznych, zwłaszcza
gdy dzieje się to w łączności z Kościołem lub inną wspólnotą chrześcijańską" (
Salvifici doloris, pkt 29).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Dlaczego...?
Nie tylko to spotkanie przy ołtarzu Pańskim, lecz także cały
Dzień Chorych stanowi okazję do zadumy nad tajemnicą ludzkiego cierpienia.
Ciągle chodzi o znalezienie odpowiedzi na pytania: Dlaczego? Dlaczego
w ogóle? Dlaczego ja? Dlaczego moi bliscy?
Zazwyczaj przypomina się wtedy postawę biblijnego Hioba.
Jedno z opisu cierpień Hioba wynika w sposób całkiem wyraźny: cierpienia
tego prawego męża na pewno nie były karą za grzechy. Ojciec Święty
też pisze: "Hiob nie został ukarany, nie było podstaw do wymierzania
mu kary, chociaż został poddany tak ciężkiej próbie" (Salvifici doloris,
pkt 11). Mimo woli wraca się do zacytowanych na początku tych rozważań
słów Ojca Świętego: "cierpienie jest nieodłączne od ziemskiego bytowania
człowieka". Dalej już nic nie da się wyjaśnić.
Reklama
Nikt dla samego siebie
Nie tylko pouczenia natchnionych pisarzy, lecz także doświadczenia życiowe wielu chorych wskazują na to, że cierpienia ofiarowane za innych są łatwiejsze do zniesienia. Apostoł Paweł mówił: "W moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Kol 1, 24). O cierpieniach zaś Jezusa tak mówił w swojej wizji prorockiej Izajasz: "On wziął na siebie boleści nas wszystkich, to nasze cierpienia tak Go przywaliły (...). Został przebity z powodu naszych grzechów i zdruzgotany za nasze winy" (Iz 53, 4n) . Potwierdza się zatem słuszność innych słów tego samego Apostoła Pawła: "W rzeczywistości nikt z nas ani nie żyje ani nie umiera dla samego siebie" (Rz 14, 7).
Kim jest bliźni
Stwierdzenie to pośrednio określa także nasz stosunek do chorych.
Chorzy mają prawo do zrozumienia i pomocy ze strony dobrze się mających.
Z przypowieści Jezusa o miłosiernym Samarytaninie wynika, że na miano
bliźniego, czyli człowieka pełnego w swoim człowieczeństwie zasługuje
tylko ten, kto jest wrażliwy na potrzeby człowieka znajdującego się
w potrzebie. "Człowiek nie może się odnaleźć inaczej, jak tylko poprzez
bezinteresowny dar z siebie samego. Miłosierny Samarytanin - to człowiek
zdolny do takiego właśnie daru z siebie samego" (Salvifici doloris,
pkt 28).
Mówi się, że jakość służby zdrowia w kraju świadczy o
stopniu zhumanizowania całego społeczeństwa. Człowiek chory jest
na swój sposób biedny. Otóż w świecie nawet pogańskim biednemu przysługiwały
szczególne prawa. Wedle zasad moralności chrześcijańskiej zaś - biedny
to rzecz święta, res sacra miser. "Miłość jest najpełniejszym źródłem
odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia. Odpowiedzi tej udzielił
Bóg-Człowiek w krzyżu Jezusa Chrystusa" (Salvifici doloris, pkt 13)
. Dlatego też właściwie znoszone cierpienie owocuje wyraźnym ożywieniem
miłości do Chrystusa.
"Poprzez wieki i pokolenia stwierdzono, że w cierpieniu
kryje się szczególna moc przybliżająca człowieka wewnętrznie do Chrystusa,
jako szczególna łaska. Łasce tej zawdzięcza swoje głębokie nawrócenie
wielu świętych, jak choćby Franciszek z Asyżu, Ignacy Loyola i wielu
innych" (Salvifici doloris, pkt 26).
Reklama
Jedyny Pan życia
Jednakże z całą mocą trzeba nam stwierdzić, że nie jest wyrazem pospieszenia z pomocą choremu tak proponowany ostatnio w cywilizowanej Europie zabieg zwany eutanazją. Jest to nie tylko próba wkroczenia w kompetencje Boga jako jedynego Pana życia i śmierci, ale także publiczne zwątpienie w cudotwórcze możliwości Boga. A przecież istnienie takich możliwości stwierdzały już nieraz komisje lekarskie złożone wcale nie tylko z samych wierzących. Nie ma się też co łudzić, że przez różne zabiegi z zakresu inżynierii genetycznej można będzie wyeliminować z gatunku ludzkiego jednostki mniej sprawne fizycznie lub psychicznie.
Mieć nadzieję wbrew nadziei
Personel szpitalny lub rodzina opiekująca się chorymi w domu stwierdzają, że stan niejednego chorego ulega znacznemu pogorszeniu, gdy zaczyna on tracić wolę trwania przy życiu. Dlatego lekarze zachęcają chorych poddających się takiemu zwątpieniu, żeby jednak chcieli żyć. Ta wola utrzymywania się na powierzchni ludzkiego istnienia jest swoistą zachętą nie tylko do zaufania medycynie, lecz także do wspomnianej przed chwilą wiary w terapeutyczne możliwości Boga. Dawno temu św. Paweł - a dane mu było wiele wycierpieć - tak pisał: "Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy, znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni; obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym ciele. Ciągle bowiem jesteśmy wydawani na śmierć z powodu Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym śmiertelnym ciele (...) przekonani, że Ten, który wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywróci życie także nam" ( 2 Kor 4, 8-11. 14).
Śródtytuły pochodzą od redakcji.