Mariusz Rzymek: - Czym różnią się rekolekcje wielkopostne od adwentowych czy formacyjnych?
O. Stanisław Odroniec: - Przede wszystkim podporządkowane są przygotowaniu do należytego przeżycia Paschy, a więc do nadchodzącego Zmartwychwstania. Z tego też względu mają zachęcać do nawrócenia, które można osiągnąć przez pokutę.
- Jaka jest różnica między rekolekcjami, które Ojcowie mieli okazję głosić kilkanaście lat temu, a obecnymi?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
O. Stanisław Reczek: - Obecnie widoczne jest znaczne rozczłonkowanie nauk rekolekcyjnych. Osobno są dla ojców i matek, małżeństw starszych i młodszych, dzieci i młodzieży. Częściej niż było to kiedyś zauważalne jest także zamawianie przez proboszczów problematyki, którą chcieliby, żeby misjonarz poruszył podczas rekolekcji. Niekiedy wiąże się to z rozbudzeniem zainteresowania jakąś formą kultu, by odżył on w parafii, innym zaś razem podjęcie drażliwej problematyki środowiskowej, np. alkoholizmu, jeżeli jest on nazbyt odczuwalny w lokalnej społeczności.
- Kto przychodzi na rekolekcje?
Reklama
O. S. R.: - Nie jest tak jak kiedyś, że rekolekcje miały masowy odbiór. Teraz najczęściej przychodzą ludzie starsi. Udział młodszych ogranicza się nieraz do skorzystania z sakramentu pojednania. Wyraźnie widać, że jest to pochodna aktualnego stylu życia. Wielu młodych ludzi pracuje do późna i po wyjściu z firmy na nic nie ma czasu albo ma go w bardzo ograniczonej ilości. Zdając sobie z tego sprawę, godzimy się nieraz na sugestie proboszczów, by nauki rekolekcyjne były mocno skondensowane. W dużej mierze współczesne rekolekcje odbywają się więc w myśl zasady: dużo treści w stosunkowo krótkim czasie.
- A czy nie jest to lepsze niż rozwlekłe kazanie?
O. S. R.: - Jeżeli długie kazanie jest źle przygotowane, to zawsze źle wypadnie. Tak samo jest zresztą z krótkim, nad którym ktoś uprzednio nie popracował. Czas tu zasadniczo nie odgrywa roli. Chodzi o treść. Kiedyś było tak, że mówiło się 1,5 godz. Taki był standard i krócej nie można było. Teraz to diametralnie się zmieniło. Wszyscy oczekują, żeby w 30 min zawrzeć wszystko, co się ma do powiedzenia.
- Jaki jest obecnie język rekolekcji?
O. S. O.: - Niekiedy tu i ówdzie słyszy się sugestie, żeby mówić tak, by nikogo nie ganić, nie obrażać. Ludzie są zmęczeni, zapracowani, więc nie należy ich rugać. Zamiast tego wypada ich chwalić i pocieszać. Jeżeli się na to przystanie, to wówczas można mówić o tchórzostwie.
Kiedyś „rąbało się” z ambony ostro. I od tego, wbrew pozorom, daleko nie można odejść. Słowo Boże jest przecież jak obosieczny miecz. Musi rąbać, ale i pocieszać.
- Jadąc któryś raz z rzędu w to samo miejsce, nie odnoszą Ojcowie wrażenia, że cały czas mówią do jednych i tych samych słuchaczy?
Reklama
O. S. O.: - Zgadza się, ale nie ma co się tym gorszyć. W Kościele nie chodzi o tłum. Ten w jednej chwili może obwołać cię świętym, a w drugiej ukamienować. Stąd też akcent nauk dla tych, którzy przychodzą, coraz częściej rozłożony jest na pogłębienie ich formacji. Tutaj podstawowa ewangelizacja nie jest potrzebna. Ci ludzie mają świadomość, czym jest wiara i chcą ją rozwijać.
- Kiedy pyta się misjonarza, w jaki sposób przygotowywał się do głoszenia rekolekcji, najczęściej słyszy się, że przez modlitwę. A co ze szkoleniami, warsztatami? Czy one nie mają wpływu na jakość przepowiadanego słowa Bożego?
O. S. R.: - Pewnie, że tak. U nas co jakiś czas odbywają się specjalne zjazdy, które tematycznie są podporządkowane nauce głoszenia Ewangelii poszczególnym grupom wiernych. Na jesieni ub.r. odbyły się warsztaty, których mottem były słowa: „Bądźcie uczniami Chrystusa”. Po nich w styczniu br. w Krakowie zorganizowano kolejne, podczas których prezentowano nowatorskie metody pracy z młodzieżą. W tym samym miesiącu w Tuchowie miały miejsce jeszcze jedne. Dotyczyły one sposobów i form przekazywania prawd eschatologicznych.
- Schemat rekolekcji jest od lat ten sam: wychodzi misjonarz i mówi. Czy, zdaniem Ojców, jest szansa, by w tę formułę wprowadzić coś nowego?
Reklama
O. S. O.: - W Boliwii, gdzie pracowałem przez długie lata, rekolekcje nie ograniczały się wyłącznie do nauk głoszonych przez misjonarza. Jego słowa wzmacniane były świadectwem świeckiego lidera wspólnoty. Pamiętam, jak kiedyś nie dojechałem na Mszę św. i w moim zastępstwie modlitwę poprowadził i kazanie wygłosił członek lokalnej społeczności. Na ołtarz wyciągnął ornat i dobitnie stwierdził: - „Egoiści jesteście! Obcokrajowiec, gringo, musi do was przyjeżdżać, by odprawiać Eucharystię. A wy co? Synów nie macie! Nikt stąd kapłanem nie może zostać?”. Ja na takie ostre słowa nie mógłbym sobie pozwolić. On tak. Po pewnym czasie doczekałem się z tej miejscowości powołań. Widać więc, że angażowanie świeckich w głoszenie Ewangelii bardzo często może wydać dobre owoce.
- Jak patrzą ojcowie na wykorzystywanie w rekolekcjach, szczególnie tych dla młodzieży, tzw. nowomody, w której pełno jest stworzonych przez młode pokolenie neologizmów?
O. S. O.: - Znów posłużę się przykładem z mojej pracy w Boliwii. Jednemu z moich wikarych, który bardzo starał się silić na nowoczesnego, uczniowie powiedzieli wprost: „My kolegów mamy na ulicy, a ty masz pozostać dla nas księdzem - duchowym liderem”. W ten prosty sposób wyjaśnili mu, że sztucznie nie może się im przypodobać. Identycznie nienaturalny, a przez to nieakceptowany przez młodzież byłby rekolekcjonista, który w głoszeniu nauk wykorzystywałby współczesny slang. Dlatego też trzeba przemawiać w sposób klasyczny, a więc językiem jasnym i zrozumiałym. Słowo Boże zawsze obroni się samo, bo pochodzi od Boga. I nie ma co się martwić, że jest głoszone nieudolnie. W nim i tak tkwi nadprzyrodzona moc.
- Gdy Ojcowie widzą, że jakiś wątek przepowiadania szczególnie poruszył słuchaczy, to starają się go rozwinąć, czy też sztywnie trzymają się przygotowanego tekstu?
Reklama
O. S. R.: - Trzeba mieć rękę na pulsie i patrzeć na to, jaki jest odbiór. Jeżeli coś szczególnie zaciekawiło słuchaczy, zawsze można to rozwinąć. Są sytuacje, gdy niemal zupełnie odchodzi się od tego, co pierwotnie miało się powiedzieć, bo taka akurat była potrzeba chwili. Można mówić o różnych szkołach przepowiadania. Jedni zawierzają przygotowanemu uprzednio wykładowi i czytają go z kartki, inni mają opracowany pewien schemat i jego się trzymają, a jeszcze inni dają się ponieść transowi i na bieżąco modyfikują to, co wcześniej zamierzali wygłosić.
- Każdemu powołaniu, każdej wykonywanej profesji grozi z czasem rutyna. Czy jej przejawem wśród misjonarzy nie jest np. pokusa odkurzania starych tekstów zamiast przygotowywania nowych?
O. S. R.: - Nie ma co popadać tutaj w skrajność. Doktryna katolicka nie zmienia się od wieków. Modyfikacji ulega jedynie sposób jej przepowiadania. Schemat będzie więc stale aktualny, tak jak stale aktualne są treści ewangeliczne. Chodzi o to, by na bieżąco wplatać w nie jak najwięcej odniesień do życia codziennego, wtedy też głoszona nauka staje się bardziej czytelna.
- Coraz więcej rekolekcji głoszą księża diecezjalni. Czy to znaczy, że misjonarzom zakonnym grozi bezrobocie?
O. S. O.: - Faktycznie, ostatnimi czasy rekolekcje trochę się zdewaloryzowały. Teraz głoszą je wszyscy, którzy mają jako taki dar wypowiadania. Kiedyś były one domeną zakonów takich, jak dominikanie, jezuici, franciszkanie, redemptoryści, o których mówiło się „piekielnicy”, bo zawsze omawiali sprawy ostateczne. Przez warsztaty i odpowiednie szkolenia zakony te specjalizowały się w głoszeniu misji. Dziś rekolekcje tracą na znaczeniu również z tego względu, że jest ich po prostu za dużo. W dużych miejskich parafiach są nawet trzy razy w roku. W Adwencie, w Wielkim Poście i przed odpustem. Zrobiła się na nie moda, która nie przekłada się na ich masowość. Dawniej tłumy na naukach były podyktowane m.in. tym, że gdzie indziej ludzie nie mogli usłyszeć pogłębionej treści ewangelicznej. Teraz zapewnia im to radio, telewizja i prasa katolicka, a nawet internet.