Miało być normalniej, póki co jest biedniej. Chyba że w ujęciu
wrażliwej społecznie lewicy normalność może być realizowana tylko
i wyłącznie w biedzie. Na to wskazywałyby różne decyzje "normalizacyjne"
rządu czy parlamentu. O niektórych już pisałem - krótsze urlopy macierzyńskie,
likwidacja zasiłków porodowych, niższe zasiłki dla bezrobotnych,
a także zamrożenie płac w budżetówce, likwidacja ulg w komunikacji
kolejowej i samochodowej, opodatkowanie oszczędności, a w najbliższym
czasie - wprowadzenie akcyzy na energię elektryczną. Dziwnym trafem
wiele z tych decyzji omija tzw. elity polityczne. Przykładowo parlamentarzyści
nadal korzystają ze stuprocentowych ulg w komunikacji, a prezydenckie
propozycje obniżenia poselskich i senatorskich uposażeń po prostu
wyśmiano.
Podobno najgłośniej śmiał się pewien poseł SLD z Podkarpacia,
z tym że późniejsze wydarzenia, w których brał udział, każą się zastanawiać,
czy był to śmiech "chorobowy", czy w "pijanym widzie". A jeżeli już
przy przypadku wspomnianego posła jestem, to podobała mi się wypowiedź
dziennikarza w jednym z programów publicystycznych. Słusznie zauważył,
że gdyby on w miejscu pracy pojawił się pijany, z pewnością na drugi
dzień wyleciałby na bruk. Czy wobec posła należy stosować inną miarę?
W odpowiedzi argumentowano, że i tak poseł został ukarany najwyższymi
z możliwych kar regulaminowych - sam złożył zresztą rezygnację z
funkcji przewodniczącego Komisji Regulaminowej Sejmu, wyrzucono go
z Klubu Parlamentarnego SLD. Definitywnego zwolnienia z pracy, czyli
z posłowania, w regulaminie nie przewidziano, a honoru dla samodzielnego
podjęcia decyzji o rezygnacji z mandatu posła pewno nie stało...
Ale powróćmy do działań "normalizacyjnych". W ich wyniku
powstrzymano kolejne etapy reformy edukacji. Tak więc technika i
zawodówki nadal będą "produkować" jednozawodowych bezrobotnych, a
młodzież maturalna latami będzie się przygotowywać do nowej matury.
Nauczyciele - bez wcześniej zapowiadanych podwyżek pensji, tym łatwiej
ulegną frustracji. A potrzebne, choć odwleczone w czasie zmiany pójdą
już całkiem w zapomnienie.
Inne obszary programowanej normalności? Służba zdrowia i
samorząd. Planowana likwidacja kas chorych to właściwie powrót do
tzw. ręcznego sterowania służbą zdrowia. Można wiele złego powiedzieć
o kasach chorych, o wygórowanych pensjach ich władz, o pałacowych
siedzibach, o arogancji wobec petentów, można utyskiwać, że dotychczasowa
składka jest zbyt niska i źle dzielona. Te wszystkie błędy i niedoskonałości
można by było usunąć, chroniąc jednak jeden zasadniczy walor funkcjonowania
służby zdrowia po reformie wprowadzonej przez rząd Jerzego Buzka
- niezależność składki zdrowotnej od budżetu państwa, a tym samym
jej nienaruszalność dla bieżących potrzeb.
Za kilka tygodni mieszkańcy Podkarpacia doświadczą jeszcze
innych efektów "normalności". Co najsmutniejsze, dotknie to osób
ze schorzeniami onkologicznymi. Jeżeli bowiem potwierdzą się wczorajsze (
z 5 lutego) informacje o zamknięciu ośrodków onkologicznych w Rzeszowie
i Brzozowie, chorzy, by ratować swoje zdrowie i życie, będą zmuszeni
jeździć tak jak dawniej (czyli normalnie?) - do Lublina, Warszawy,
Krakowa czy nawet Gliwic.
Swoistą wykładnię "normalności" otrzymują również samorządy.
Najlepiej widać to przy podejściu rządu do kontraktów wojewódzkich,
czyli umów w sprawie finansowania i realizacji najważniejszych inwestycji
w regionach. W 2002 r. Podkarpacie zamiast obiecywanych 96 mln zł
otrzyma 20 mln zł. W Małopolsce jest z pewnością podobnie, choć może
dysproporcje są mniejsze. Te ograniczenia sprawiają, że samorządy (
przede wszystkim wojewódzkie, ale także niższego szczebla) mogą stać
się tworami kadłubowymi, z którymi państwo w ogóle nie będzie się
liczyło. Przecież minister z wysokości swego wysokiego stołka wie
lepiej... Czy wtedy będzie już normalnie...?
Pomóż w rozwoju naszego portalu