Czesław Radomski przez całe swoje 35-letnie życie marynarskie dotarł do 75 państw świata (w tym do 20 krajów Europy, 21 państw afrykańskich, 21 krajów Azji i 13 krajów Ameryki Północnej i Południowej). Zawsze w czasie postojów w tak licznych portach świata (odwiedził 221 portów) brał kamerę filmową i aparat fotograficzny, by utrwalać piękno odwiedzanych miast.
„Gdy dopływaliśmy do portów amerykańskich, to tam były kluby Stella Maris - dodaje st. oficer mechanik. - Na statku pracowało sporo Filipińczyków, którzy są katolikami. Amerykańscy kapelani owych marynarskich klubów przychodzili na statek, by odprawić Mszę św. Podawali też adres najbliższej marynarskiej kaplicy, dokąd nieraz chodziliśmy na Mszę św.”.
Kresy Wschodnie
Reklama
Czesław urodził się w rodzinie wielodzietnej (miał jeszcze siedmioro rodzeństwa) w 1940 r. na terenie województwa stanisławowskiego. Gdy zbliżał się koniec wojny, Radomscy wraz z innymi polskimi rodzinami musieli opuścić Kresy Wschodnie. Po miesięcznej podróży wagonami towarowymi w czerwcu 1945 r. przybyli do Ognicy niedaleko Dobrzan. Z rodzinnych stron przywieźli nawet swoje krowy. Po roku z Ognicy Radomscy przenieśli się do Dobrzan. Po ukończeniu szkoły podstawowej z wynikiem bardzo dobrym zdał egzaminy do szczecińskiego Technikum Energetycznego. Został absolwentem technikum także z wyróżnieniem. Praktyki zawodowej w tym poszukiwanym wtedy zawodzie elektryka zdobywał podczas rocznej pracy w Fabryce Włókien Sztucznych. Wreszcie nadszedł czas odbycia zasadniczej służby wojskowej. Czesiek przez dwa lata służył w stargardzkiej jednostce wojskowej. Od dziecka był pracoholikiem, dlatego łatwo przychodziła mu nauka, a także chętnie wspierał swoich rodziców w prowadzeniu gospodarstwa rolnego. Szczególnie umiłował przedmioty ścisłe, a i literatura polska była mu bardzo bliska. Koledzy z wojska zachęcili Radomskiego, aby podjął naukę w Państwowej Szkole Morskiej w Gdyni. Na kilka miesięcy przed zakończeniem służby wojskowej stawił się na egzaminy wstępne do gdyńskiej szkoły, które zdał celująco. Po 3-letniej edukacji morskiej w Gdyni otrzymał dyplom ukończenia Wydziału Mechanicznego PSM.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
75 państw
Reklama
„W latach 1965-72 byłem pracownikiem Polskiej Żeglugi Morskiej w Szczecinie - opowiada st. oficer mechanik Czesław Radomski. - Potem przeszedłem do pracy w Polskich Liniach Oceanicznych i wreszcie ostatnie cztery lata w Liniach Żeglugowych Euroafrica (realizuje ono połączenia między portami bałtyckimi a Wielką Brytanią oraz Afryką Zachodnią) aż do przejścia na emeryturę w końcu roku 2000. Moim pierwszym statkiem, na który zostałem zamustrowany był parowiec m/s «Opole». Byłem tam smarownikiem. Silnik miał napęd parowy. Para była wytwarzana w kotle podpalanym węglem, który zabieraliśmy do ładowni ze Szczecina. Najdłuższy mój rejs trwał aż trzynaście miesięcy. Łącznie w swoim życiu mechanika okrętowego pracowałem na trzydziestu różnych statkach bandery polskiej i zagranicznej. Doszedłem przez lata cierpliwej pracy do stopnia starszego oficera mechanika, który na statku pełni rolę kierownika maszyn i załogi maszynowej. Odpowiada za siłownię okrętową oraz technikę na statku. Gdy zostałem zaokrętowany na m/s «Liwiec», to przed czterdziestu laty dopływałem do różnych portów Anglii, przywożąc tam różną drobnicę. Wówczas poznałem bardzo dobrze Londyn (znam lepiej Anglię niż Polskę). Tam też miałem mieszkającą od zakończenia II wojny światowej swoją rodzinę: wujka z ciocią, których często odwiedzałem. Dziadek już wcześniej zdążył umrzeć. Potem także w rejsach handlowych docierałem do Anglii s/s «Puck», na którym byłem asystentem maszynowym. Na statek ten przyjeżdżało sporo miejscowych Polaków, którzy osiedlili się tam po wojnie. Oni też często wozili mnie po Anglii swoim samochodem, pokazując brytyjską wyspę i pobliskie portowe okolice”.
Rodzina
Do rozmowy w gościnnym salonie marynarskiej rodziny włącza się pani Pelagia: „Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem już 43 lata. Staliśmy się rodzicami dwóch córek - bliźniaczek oraz syna. Doczekaliśmy jednej wnuczki i trzech wnuków. Jako żona oficera marynarki handlowej umiałam psychicznie i fizycznie znosić te wielomiesięczne rozłąki. Jestem z natury domatorką. Całą swoją uwagę i czas skupiłam wtedy na wychowywaniu dzieci, którym musiałam zastąpić obojga rodziców. Najgorzej było nam przeżyć święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy z dala od męża i ojca. W te samotne święta nieraz wylewałam łzy. Czasem Czesławowi udało się do nas zatelefonować z dalekiej Afryki, by nas wesprzeć serdecznym słowem”.
Szesnaście lat temu Radomskich dotknął dramat, bowiem wskutek wypadku drogowego jedna z bliźniaczek - Ania doznała urazu kręgosłupa; do dziś jest unieruchomiona i podlega stałej troskliwej opiece rehabilitacyjnej swoich ukochanych rodziców. Ich małżeństwo szczególnie teraz doświadczane jest wewnętrznym cierpieniem, ale ciągle mają nadzieję w Bogu, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. W każdy pierwszy piątek miesiąca przychodzi do leżącej Ani miejscowy kapłan, aby ją wzmocnić sakramentem Komunii św.
Piotr - syn Radomskich, oglądając liczne fotografie, filmy i widokówki przywożone przez pana Czesława, tak się zafascynował zachodnim światem, że postanowił wyemigrować za lepszym i bezpieczniejszym życiem. Od kilkunastu lat mieszka w Kanadzie, dokąd sprowadził krajankę z Dobrzan. Obecnie są tam małżeństwem i rodzicami dwojga dzieci: syna i córki.
„Mój zięć poszedł w moje marynarskie ślady, bowiem jest od lat stewardem na statkach zagranicznych - dopowiada pan Czesław. Radomscy są ludźmi głębokiej wiary wszczepionej im przez rodziców. W latach szkolnych w Dobrzanach byli ministrantami w miejscowym kościele parafialnym.
Brat Czesław
Jeden ze starszych braci pana Czesława - Franciszek wstąpił do gorzowskiego seminarium duchownego i w roku 1961 otrzymał święcenia kapłańskie z rąk zmarłego niedawno kard. Ignacego Jeża w obecnym sanktuarium Serca Pana Jezusa w Szczecinie. Najdłużej był proboszczem w Strzelewie, niedaleko Nowogardu, gdzie obchodził 40-lecie kapłaństwa i wkrótce w tym samym roku 2001 zmarł i pochowany został, zgodnie ze swoją wolą, na miejscowym cmentarzu.
Radomscy są małżeństwem bardzo mocnej wiary katolickiej. Każdy dzień kończą wspólnym pacierzem w małżeńskiej sypialni, dziękując Bogu za wszystkie łaski i krzyże kolejnego dnia.
„Ostoją istnienia człowieka jest jego małżeństwo i rodzina - podkreśla na zakończenie emerytowany marynarz. - Rodzinę można porównać do statku, który płynąc, musi zmagać się z ogromnym żywiołem morskim. Nasze życie jest ciągle rejsem na bezkresnej przestrzeni wodnej, narażonym na rozmaite niebezpieczeństwa. Gdy dopłynie się do ostatniego portu w swoim życiu, Bóg wezwie nas do rozliczenia się z całej doczesnej podróży. Przy tym długim stole naszego domu nierzadko spotykamy się w gronie licznej rodziny, by nasze własne busole nakierować we właściwym kierunku”.