Wubiegłym miesiącu, 7 lipca, minęła rocznica ogłoszenia listu Benedykta XVI „Summorum Pontificum”, w którym Papież przywrócił do ponownego powszechnego użytku Mszał z 1962 r. - tzw. Mszał bł. Jana XXIII. Dla tych, którzy znali publikacje kard. Ratzingera na temat liturgii, list ten nie był żadnym zaskoczeniem, ale konsekwencją sposobu patrzenia na liturgię przez wieloletniego prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Sposób patrzenia na liturgię i krytyczne uwagi, co do niektórych aspektów reformy liturgicznej, jaka miała miejsce po Soborze Watykańskim II, można znaleźć w twórczości Ratzingera, już choćby w wydanej w 1975 r. książce „Święto wiary - o teologii Mszy św.”. Papież, jako prefekt najważniejszej Kongregacji Kościoła, nie tylko nie zmienił swoich poglądów, ale je wyraźnie potwierdził w wydanym w 1985 r. „Raporcie o stanie wiary”. W książce tej, w odpowiedzi na pytanie Messoriego dotyczące reformy liturgicznej mówił, że należy sprawdzić, do jakiego stopnia poszczególne etapy reformy, wprowadzonej po Soborze, stały się faktycznymi ulepszeniami, a kiedy tylko fałszywymi uproszczeniami. Kiedy były wyrazem mądrości duszpasterskiej, a kiedy po prostu nierozwagą (por. wyd. pol. 2005, s. 108).
Jedną z takich nieroztropności dla Ratzingera-teologa, było nieformalne uznanie tego, co aż do roku 1969 było właściwą liturgią Kościoła, za coś nie do przyjęcia. Każdy, kto opowiadał się za dalszą obecnością tej formy liturgii czy brał w niej udział, był uważany, a poniekąd dalej jest postrzegany, jak ktoś trędowaty, kto żyje sentymentami. Ten brak tolerancji dla tej grupy katolików, przy całkowitym popieraniu wszelkich eskperymentów, które z Mszy św. robiły show, Joseph Ratzinger uważał za całkowicie niezrozumiałe. Według niego, jednym z charakterystycznych cech liturgii, ale i teologii, jest ciągłość. Coś, co było prawdą kiedyś, nie może nią nie być teraz, ponieważ prawda jest niezmienna. Coś, co uświęcało całe pokolenia i właściwie wszystkich beatyfikowanych i kanonizowanych wszystkich wieków, nie może nagle stać się wstydliwym przeżytkiem.
O co więc chodzi temu Papieżowi, który przywraca centralne miejsce krzyża na ołtarzu, który w czasie Mszy sprawowanej przez siebie, udziela wiernym Komunii św. w tradycyjny sposób (na klęcząco), który ubiera się w stare liturgiczne szaty (budząc tym niechęć wielu tzw. ekspertów), który wreszcie zmienił papieski pastorał (używany obecnie przez niego pastorał należał do bł. Piusa IX)? Odpowiedzi na te wszystkie pytania znajdują się w jego książkach i artykułach i są związane ze sposobem rozumienia przez niego liturgii. Z całą pewnością Papież, który od lat mówi o potrzebie reformy, reformy liturgicznej, nie uczyni żadnej rewolucji, podobnej do tej z roku 1970, kiedy to nagle został przeorientowany kierunek odprawiania Mszy św. (do tej pory zarówno kapłan, jak i wierni byli zwróceni w tę samą stronę). Nie chodzi tu więc, jak mówią w mediach, o rewolucję, o odprawianie plecami do wiernych, ale chodzi o wspólne zwrócenie się na wschód. W stronę Chrystusa Zmartwychwstałego, który właśnie w czasie liturgii „nawiedza nas jak słońce wschodzące z wysoka, by oświecić tych co mieszają w cieniu śmierci” (por. Łk 1, 78-79).
W centrum liturgii chrześcijańskiej zawsze jest Bóg. Krzyż, który w liturgiach papieskich „zasłania” papieża Benedykta, właśnie to ukazuje. Na Mszach papieskich (podobnie jak na pozostałych) wierni nie spotykają się z Papieżem, ale z Bogiem, to po to przyszli do kościoła. Dla Benedykta zaś najważniejsze jest, byśmy na nowo odnaleźli świadomość tego, że liturgia ma charakter „z góry ustalony”, a nie dowolny. Że jest nienaruszalna w swej istocie. Sobór Watykański II w Konstytucji o Liturgii pisał: „Nikomu innemu [poza Stolicą Apostolską - przyp. Z. CH.], choćby nawet był kapłanem, nie wolno na własną rękę niczego dodawać, ujmować ani zmieniać liturgii” („Sacrosanctum Concilium”, 22). Liturgia to nie spektakl wymagający genialnych reżyserów i utalentowanych aktorów. Czym więc jest liturgia? Jest uroczystym powtórzeniem. Nigdy nie jest ona tylko spotkaniem grupy ludzi, która niejako sama organizuje sobie uroczystość i w ten sposób świętuje siebie i szuka siebie. W niej, w Chrystusie oddajemy cześć samemu Bogu. Pozwala nam ona przyłączyć się do chóru aniołów i wraz z nimi oraz z naszymi bliskimi, którzy odeszli z tego świata, pozwala nam adorować Boga. Dlatego kapłan w czasie prefacji śpiewa, że „zjedoczeni z chórami aniołów i świętych” wychwalamy Boga. Wiemy dzięki wierze, że nie jesteśmy sami, że „śpiewamy do wtóru”, że granica między niebem i ziemią w czasie liturgii zostaje rzeczywiście otwarta! To nie jest jakaś poetycka wizja, ale zgodnie z naszą wiarą rzeczywistość. Jeśli tego nie rozumiemy, to dlatego, że zatraciliśmy w naszym zsekularyzowanym i zracjonalizowanym świecie poczucie łączności z niebem, a przecież liturgia właśnie po to została powierzona Kościołowi, by tę łączność zapewnić. I właśnie dlatego nie może być przedmiotem manipulacji. W niej nie chodzi o to, by było „fajnie”, bo wtedy człowiek szukałby siebie samego. Uczestnicząc w liturgii, człowiek ma znaleźć Boga żywego i powierzyć Mu z ufnością siebie! Do tego potrzebna jest także cisza, tak wszechobecna w „starej Mszy”. Boga spotyka się w ciszy. W liturgii działa moc i siła niezależna od Kościoła. Dlatego - zdaniem Papieża - powinna być ponadczasowa, nienaruszalna. Po co więc Benedykt XVI czyni to, co czyni, narażając się na krytykę z wielu stron, także duchowieństwa? Byśmy wszyscy przychodząc na liturgię, mogli czerpać jak najobficiej ze źródła wody żywej. To źródło, by było źródłem, musi płynąć niezależnie od naszych osobisty upodobań. Tylko wtedy, gdy nie tworzymy niczego sami, ale odtwarzamy to, co sam Chrystus ustalił osobiście lub za pośrednictwem Kościoła, możemy być pewni, że woda, którą pijemy, jest czysta. W centrum liturgii jest i musi pozostać Chrystus. Kard. Ratzinger uznał sytuację, w której wierni szukaliby w czasie Komunii św. kontaktu wzrokowego z księdzem, a on z nimi za coś niestosownego. To dotyczy całej liturgii. W czasie liturgii „oczy wszystkich powinny być zwrócone ku Niemu”. Właśnie o to usilnie zabiegał i zabiega papież Benedykt XVI, byśmy na nowo bardziej na serio zwrócili się „na wschód”, w stronę, skąd przychodzi nasze zbawienie i odkupienie, mając świadomość, że uczestniczymy w misterium, które jest od nas niezależne, z którego mamy czerpać siły do życia zgodnego z wiarą; bo jeżeli nie będziemy trwali w „winnym krzewie”, „uschniemy”. Czy do tego potrzebny jest jeszcze stary ryt? Ryt, do którego zdaje się być przywiązany papież Benedykt XVI? Tak, gdyż w nim widać jak na dłoni, kto, do kogo przychodzi, i po co. Ma on być w zamyśle Papieża kryterium, byśmy lepiej i owocniej przeżywali Mszę sprawowaną według Mszału Pawła VI. By owoce tej „krwawej ofiary w bezkrwawych znakach” były dla nas jak najobfitsze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu