Czesław Hałaj: - Przenieśmy się w okres Twojego dzieciństwa, kiedy byłeś jeszcze bardzo młodym chłopakiem.
Zbigniew Wodecki: - To muszę wspomnieć okopy i okres kilku wojen światowych, w których jako dziecko brałem udział w krakowskiej dzielnicy Rakowice.
- Kilka wojen światowych?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Tak. Fantastyczne Rakowice! Pamiętam te tereny, gdzie z kolegami w wieku sześciu czy ośmiu lat toczyliśmy w okopach różne wojny i może dlatego nie chce mi się dzisiaj już bić. Tam były przepiękne łąki, na których pasły się krowy, jednostka wojskowa naprzeciwko naszego domu, kościół i ogrody Pijarów. Tam w wojsku ojciec służył w VIII Pułku Ułanów i zaprzyjaźnił się z księżmi Pijarami, którzy mieli chór. Ojciec grał na trąbce. Telewizji jeszcze nie było - złote czasy! Pijarzy odwiedzali nasz dom, przychodzili, śpiewali.
- Śpiewali kolędy w okresie Świąt Bożego Narodzenia?
Reklama
- Oczywiście! I to jak! Kolędy śpiewali przepięknie na głosy. A my też razem z nimi. Zwłaszcza że rodzina moja to środowisko śpiewająco-artystyczne. Przychodziła do nas profesorka muzyki, która uczyła mamę śpiewu, siostra wiolonczelistka też śpiewaczka. A ojciec był muzykiem w krakowskiej orkiestrze Polskiego Radia. Ja, jako mały berbeć, siedziałem w orkiestronie w Domu Żołnierza, w Operetce Krakowskiej jak ojciec grał podczas występów. Więc wszystkie te arie do dzisiaj doskonale pamiętam i mam do nich swoisty sentyment.
- Z sentymentem też pewnie wspominasz Wigilie?
- Wigilie przeważnie spędzaliśmy w domu. Najpierw mama stała w kolejce po karpie, które raz dostała, raz zabrakło, nie tak jak dziś. Ryby zabijał ojciec, a ja jako dziecko czekałem na te pęcherze, które suszyłem, a potem z nich strzelałem. Kiedy już zaświeciła na niebie tak oczekiwana gwiazdka, po modlitwie, łamaliśmy się opłatkiem i zasiadali do wigilijnej wieczerzy. Pamiętam te wspaniałe dania: zupa grzybowa albo czerwony barszcz z uszkami, obowiązkowo karp smażony i w galarecie, kutia. Wszystko było. Było bardzo dużo jedzenia. U nas podawano nie dwanaście, ale trzynaście dań. Do dziś przypominają mi się te wspaniałe zapachy.
- I pachnąca igliwiem choinka?
Reklama
- O, jak pięknie pachniała! Pamiętasz, wtedy się jeszcze choinki dekorowało watą i płonęły na niej najprawdziwsze świeczki? Był też „aniołek” pod choinką. A tam wszystko było, czekoladki, rękawiczki, narty, łyżwy, pomarańcze, które, jak wiesz, kiedyś były rarytasem. Było dużo prezentów. A po Wigilii szliśmy na Pasterkę. Mróz siarczysty, rozgwieżdżone niebo, czysty śnieg. Śnieg jakoś tak piękniej pachniał wtedy. A w kościele cudownie brzmiały organy, a my „Oj, maluśki, maluśki, kiejby rękawicka, Alboli jakoby, jakoby kawałecek smycka…”. Wracaliśmy szczęśliwi do domu, opierali o ciepły kaflowy piec. A na drugi dzień, w Boże Narodzenie, była szyneczka, chrzan czerwono-biały. Szynka była prawdziwa, nie taka jak dzisiaj. W Święta też jeździliśmy do dziadka. Dziadek był organistą w starym kościółku w Krzęcinie pod Krakowem. Miał dwanaścioro czy piętnaścioro dzieci, był kostyczny, wysoki, surowy. Ja pochodzę z tych, którzy dziadka jeszcze po rękach całowali. Dziś trudno młodym w to uwierzyć. Był mądrym i oczytanym człowiekiem, pisał też do gazet i dyskutował z autorytetami.
- Chodziłeś po kolędzie?
- Tak, oczywiście, że chodziłem. Z kolegami zrobiliśmy sobie szopkę i śpiewali „Bóg się rodzi, moc truchleje…”. Był anioł ze skrzydłami, śmierć z kosą, diabeł z rogami. Ludzie dawali nam parę groszy, ale też papierowe dwa złote. Pamiętam, jak zakochałem się w córce dowódcy jednostki wojskowej. Iza była śliczną dziewczynką, miała może osiem lat, a ja siedem. Nie wiedziałem, jak nawiązać z nią kontakt, więc rzucałem kamykami jak szła, takimi małymi, żeby jej nie zranić. Nie było telefonów komórkowych jak dziś, a ja chciałem z nią nawiązać kontakt intelektualny. Oberwało mi się za to nieźle.
- No i wydoroślałeś, stałeś się popularnym artystą.
- Doroślałem w ukochanym Krakowie. Piwnica pod Baranami, Ewa Demarczyk, potem byłem skrzypkiem w orkiestrze Polskiego Radia i Telewizji, aż w końcu zacząłem śpiewać. I poszło! Nawet się człowiek nie obejrzał, jak minęło tyle lat. Tyle Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia. Bardzo lubię te Święta, chociaż teraz do wigilijnej kolacji zasiada nas mniej, bo trzynaście osób. Mam dorosłych troje dzieci i pięcioro wnuków. Niestety, nie ma już rodziców. Przed kolacją odwiedzam ich na cmentarzu. Wiem, że czekają na mnie tam w górze, gdzie zaświeci jak każdego roku Betlejemska Gwiazdka…
- Dziękuję Ci za rozmowę i składam serdeczne życzenia świąteczne i noworoczne od siebie i czytelników sandomierskiej „Niedzieli”.
- Pamiętam sandomierską katedrę, gdzie wystawialiśmy „Nieszpory Ludźmierskie” Jana Kantego Pawluśkiewicza. Przepiękna świątynia. Ja całej sandomierskiej diecezji i wszystkim uczciwym, dobrym ludziom życzę tego, czego życzę sobie. A więc wszystkiego, co dobre. A Boże Dziecię „w dobrych radach, w dobrym bycie, niech wspiera nas swoją siłą”.