ks. Łukasz Romańczuk: Jak wyglądała twoja droga do kapłaństwa?
ks. Maciej Czaczyk: Wszystko zaczęło się w mojej rodzinie. Od dziecka chciałem być księdzem. Bawiłem się w księdza, a po I Komunii św. zostałem ministrantem. I to prowadziło mnie do podjęcia decyzji o kapłaństwie. Nawet jak babcie i dziadkowie pytali mnie o moją przyszłość, ja im odpowiadałem, “Chcę być księdzem”. Byłem zawsze zafascynowany Mszą, sposobem jej odprawiania przez proboszcza naszej parafii. I to wszystko się tak toczyło, aż do momentu mojego buntu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
ks. Łukasz Romańczuk: A kiedy ten bunt pojawił się w twoim życiu?
ks. Maciej Czaczyk: Było to ok. 14-15 roku życia. Wtedy zacząłem mieć pragnienie grania na gitarze. Wcześniej ćwiczyłem grę na pianinie, ponieważ rodzice zapisali mnie do Ogniska Muzycznego. Nie podobało mi się to. Te gamy, etiudy itd. To nie dla mnie. Rzuciłem to dla gitary. Uprosiłem dziadka, który miał gitarę, aby mnie nauczył na niej grać. I dziś mogę powiedzieć, że ten instrument był moim towarzyszem buntu. Zacząłem robić ogromne postępy w nauce. Stawało się to moją pasją. Po pewnym czasie, myśli o byciu gitarzystą przysłoniły powołanie do kapłaństwa.
ks. Łukasz Romańczuk: A czy miałeś ulubiony rodzaj muzyki, którą grałeś?
ks. Maciej Czaczyk: Tak. Była to muzyka bluesowa. Chciałem być jak Eric Clapton czy Tadeusz Nalepa, którego miałem okazję poznać. To był moment w moim życiu, kiedy nic więcej się nie liczyło. Tylko muzyka bluesowa. Chciałem być wolnym, robić to, co kocham, rozwijać swoje pasję. I to była moja kategoria szczęścia.
ks. Łukasz Romańczuk: A jak, w tym czasie buntu, wyglądała twoja wiara?
ks. Maciej Czaczyk: W kościele byłem. Chodziłem do niego, byłem przecież ministrantem, ale w głowie miałem gitarę. Można powiedzieć, że we Mszy św. uczestniczyłem tylko ciałem. Byłem na niej każdej niedzieli i przynajmniej raz w tygodniu. Mam wierzących rodziców, rodzeństwo. Byłem wtedy razem z nimi.
Reklama
ks. Łukasz Romańczuk: Co wydarzyło się, że nagle ten kierunek zmieniłeś?
Ks. Maciej Czaczyk: Wszystko zaczęło się po wygraniu programu “Must be the Music”. Na początku rodzice nie chcieli wyrazić zgody na mój udział w nim. Miałem wtedy 17 lat, więc to oni musieli wyrazić zgodę. Ale ostatecznie wziąłem w nim udział. I po tej całej burzy związanej ze zwycięstwem w programie, zacząłem iść w kierunku życiowej pustki. Pozornie mogłoby się wydawać, że zaczęło się coś niesamowitego w moim życiu. Takie niebywałe szczęście, super szczyt życia, a tak naprawdę czułem się nieszczęśliwy. Przez to wszystko straciłem radość z grania na gitarze, śpiewania. Ta cała zabawa zaczęła mnie przerastać. Moim celem była zabawa muzyką, a tu się okazało, że jakaś duchowa siła, zaczyna mnie odciągać od dobra, prawdziwych relacji, rodziny. Stałem się totalnym ignorantem, gburowatym chamem. Tęskniłem za prawdziwym szczęściem.
ks. Łukasz Romańczuk: I jak wyglądało to poszukiwanie szczęścia?
ks. Maciej Czaczyk: Cała ta metanoia rozpoczęła się na feriach przed maturą. Nie miałem z kim pojechać na narty. Moja mama widząc, że jest trudna sytuacja, porozmawiała w tej sprawie z ks. Józefem, moim proboszczem, przyjacielem domu, rodziny. Wyjazd z nim to był dla mnie wielki gest odwagi. Proboszcz postawił warunek. Powiedział, abym się wyspowiadał, bo mieliśmy do pokonania daleką drogę. A poza tym chciał, by to był dla mnie czas rekolekcji, a dopiero przy okazji wyjazd na narty. Zgodziłem się, myśląc sobie, że jakoś wytrzymam, a głównym celem i tak były narty. Dotrzymałem obietnicy. Poszedłem do spowiedzi i wtedy coś zaczęło we mnie pękać. Po drodze był różaniec, gdyż proboszcz narzucił rytm modlitewny. Do tego, podczas wyjazdu była ogromna cisza. Nie było zasięgu, sprawdzania Facebooka, list przebojów, wszystkiego, co powodowało hałas w moim życiu. Po kilku dniach na nartach, wróciłem z jedną myślą, “nie jestem szczęśliwy”. Nie byłem zadowolony z tego co robię, jak żyję. Czułem, że to mnie deprawuje. Nie chciałem tak żyć.
Reklama
ks. Łukasz Romańczuk: Po powrocie z nart, wiedziałeś, w którym kierunku pójść?
ks. Maciej Czaczyk: Nie wiedziałem co robić. Czy wracać to tego, co było w dzieciństwie, czy nie. To był czas, kiedy rozpoczynał się Wielki Post. Postanowiłem codziennie być na Mszy św. Zacząłem też myśleć o zbliżającej się maturze. Miałem nawet pomysł, aby do nie nie przystępować, ale na szczęście to się nie powiodło. Codzienna Eucharystia i słowo Boże nadawały kształt mojemu życiu. W pewnym momencie powiedziałem sobie, że chce być księdzem.
ks. Łukasz Romańczuk: Jak twoi rodzice zareagowali, gdy powiedziałeś im, że idziesz do seminarium?
ks. Maciej Czaczyk: Najpierw powiedziałem mamie. Później ogłosiłem rodzicom, że jak zdam maturę, to idę do seminarium. Moi rodzice, bardzo duchowo przeżywają wiarę. Nie pokazali oni jakiejś euforii czy zdziwienia. Widać było u nich pokój serca. Byli zadowoleni z mojej decyzji. Zresztą, niezależnie od sytuacji, oni zawsze byli blisko. Dawali mi wolność. Zawsze to u nich ceniłem i dziękuję za to Bogu. Dziękuję za to, że mieli taką mądrość i odwagę, aby dać mnie, 18-letniemu chłopakowi samochód, abym jeździł na koncerty, wywiady itd. Mimo wielkiej troski i modlitwy, dawali mi tę wolność. Poza tym mówili mi wprost, co widzą w moim życiu, czego się obawiają. I to było dla mnie cenne. I cieszą się do dzisiaj.
ks. Łukasz Romańczuk: Zdałeś maturę, poszedłeś do seminarium. Pojawiały się pokusy, może od osób trzecich, aby to rzucić i wrócić do kariery muzycznej?
Reklama
ks. Maciej Czaczyk: Dokładnie tak. Wielokrotnie słyszałem: “Tyle dobra mógłbyś zrobić grając dla Jezusa, nagrywając, grając koncerty. Tysiące, miliony ludzi itd”. Te głosy gdzieś do mnie wpadały, jak takie ziarenka i gdzieś to pracowało. Miałem takie momenty, kryzysy w seminarium, że się zastanawiałem: “Co ja tutaj robię? Po co ja tu jestem? Przecież ja nic nie robię dla Jezusa, a mógłbym tyle zrobić”. Miałem takie pokusy, ale nie miałem tęsknoty za sceną. i nie mam jej do dzisiaj.
ks. Łukasz Romańczuk: A jak byś ocenił samą formację seminaryjną, w tej pomocy oderwania od rzeczywistości, w której byłeś?
ks. Maciej Czaczyk: Formacja seminaryjna to pustynia. I mój pobyt w seminarium nauczył mnie, radzić sobie w sytuacjach kryzysowych, gdy pojawia się pustka. Gdzie można uciec? Do Boga i do braci. Oprócz wiedzy teologicznej, pobyt w domu formacji pokazał jasny kierunek. Jest kaplica, Jezus, bracia.
ks. Łukasz Romańczuk: I nadszedł upragniony moment święceń kapłańskich. Na swoją drogę kapłaństwa wybrałeś słowa św. Ludwika Marii Grignion de Montforta z “Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny’. Dlaczego Maryja?
ks. Maciej Czaczyk: Ja ze słowami, “Praebe mihi cor Tuum, Maria”, czyli “Daj mi swoje serce Maryjo”, przeszedłem całe seminarium. Tak jak z “Traktatem” św. Ludwika. Słowa te znalazłem w książce “Dar i tajemnica”, św. Jana Pawła II. Byłem wtedy na I roku. I ten fragment tak mi się spodobał, że przez całe seminarium modliłem się tymi słowami. Kluczowa w podjęciu decyzji, aby te słowa były moim mottem na kapłaństwo, była też data święceń. Było to 29 czerwca, w Uroczystość śś. Apostołów Piotra i Pawła i jednocześnie Niepokalanego Serca Maryi. Pomyślałem, że to jest znak dla mnie.
ks. Łukasz Romańczuk: Mija rok pełnienia twoje posługi kapłańskiej. Jak byś ocenił ten czas?
Reklama
ks. Maciej Czaczyk: To był bardzo intensywny rok. Wszystko było nowe, a do tego jeszcze pandemia, która była dużym zaskoczeniem dla wszystkich. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem szczęśliwym księdzem. Komuś mogłoby się wydawać, że posługa księdza jest niepotrzebna, nic nie znacząca. np.: jak siedzisz w konfesjonale i czasami nikt nie przychodzi. Mimo wszystko, widać prowadzenie Pana Boga. Doświadczyłem w tym roku wielu takich sytuacji, spotkań, różnych spowiedzi, rozmów, które pokazały sens mojej posługi:
ks. Łukasz Romańczuk: A co przynosi ci radość w życiu kapłańskim?
ks. Maciej Czaczyk: Wiele jest takich radości. Najbardziej cieszy mnie to, jak widzę efekt, że moje bycie i zaangażowanie przynosi konkretny owoc. Dla mnie to jest wielka radość, gdy ktoś bierze do serca to, co chciałbym mu przekazać.
ks. Łukasz Romańczuk: Jaką rolę muzyka pełni w twoim życiu?
ks. Maciej Czaczyk: Jestem ze mną codziennie. Nie mam telewizora tylko radio, sprzęt grający. Słucham różnej muzyki i sam ją tworzę. Zarówno muzykę kościelną (liturgiczną), jak i rozrywkową. Napisałem w tym roku jedną pieśń, ale z muzyki rozrywkowej też mi melodie wpadają, które zapisuję i może w przyszłości “coś” ewangelizacyjnego powstanie. Bo chodzi o to, aby głosić Ewangelię.