Ks. Artur Płachno: - Jak rozpoczęły się spotkania Ojca z Janem Pawłem II i jak dalej one przebiegały?
Reklama
O. Jan Góra OP: - Kard. Karola Wojtyłę poznałem w Krakowie, w refektarzu dominikanów, gdzie przyszedł ze swymi gośćmi po jakimś wystąpieniu. Usiadłszy naprzeciwko, zapytałem go, co chciałby, aby dominikanie robili w archidiecezji krakowskiej. Obecni tam ojcowie spojrzeli na mnie z jakąś przyganą. Jak kleryk mógł tak odezwać się do kardynała?
Ksiądz Kardynał pięknie wówczas powiedział, żeby dominikanie byli sobą, głosili kazania i pracowali z młodzieżą. Gdy Ksiądz Kardynał już odszedł na ul. Franciszkańską, o. Stanisław - senior powiedział: „Jak dobrze, że brat go zapytał. Tak pięknie mówił o naszym powołaniu”.
Ksiądz Kardynał mnie zapamiętał. Potem pozwalał się zapraszać na narty, na Rusinową Polanę. Odwiedzałem go wielokrotnie. Był otwartym człowiekiem, do którego można było zawsze pójść i o coś go spytać. Tak pozostało do czasu, gdy został papieżem. Później jakoś nie śmiałem do niego pójść. Księżą i ludzie z Krakowa mówili: „Pchaj się, pchaj!”.
Pewnego razu na Placu św. Piotra, stojąc przy balustradzie, mój kolega krzyknął: „Ojcze Święty! Góra przyszła do Mahometa”. Ojciec Święty spojrzał i rozpoznał mnie. Usłyszałem, jak powiedział: „Niech Góra czeka, Mahomet już idzie”. Spytał się mnie, dlaczego go nie odwiedzam. Ja nie wiedziałem, jak się to robi. Kazał więc dać adres do ks. Stanisława. Powiedział: „Niech dzwoni do ciebie albo na centralę”. I tak zaczęły się odwiedziny u Ojca Świętego. Były one w miarę regularne. Potem była korespondencja, także w miarę regularna.
Ojciec Święty miał wybitny dar patrzenia ludziom w oczy i absolutnego słuchania. Na początku nie wiedziałem, jak się zachować. Siedząc przy Papieżu, płakałem… Emocja przerastała moją zdolność kontroli nad sobą. Dopiero, kiedy Papież powiedział: „Przestań płakać i rozczulać się, przyszedłeś tutaj, żeby mnie coś opowiedzieć o polskiej młodzieży!”, wtedy rozochociłem się i zacząłem mówić. Doszło do tego, że chciałem zawsze dorwać się do głosu.
Ojciec Święty kiedyś powiedział o. prof. Kaczyńskiemu: „Niech Ojciec przyjdzie do mnie dzisiaj. Jutro przychodzi Jan Góra i nas obu do głosu nie dopuści”.
Wiedziałem, że trzeba to wykorzystać. I tak było do końca. Kiedy leżał na marach, jęknąłem do kard. Stanisława Dziwisza: „Stasiu, jestem tutaj”. Powiedział: „Chodź za mną!”. I podeszliśmy bardzo blisko Ojca Świętego, leżącego w czerwonym ornacie. Mogłem otrzeć twarz i oczy jego ornatem, a także ucałować go przed pogrzebem.
Tak więc całe moje dorosłe życie związane jest z Papieżem, jego pontyfikatem, myśleniem i nauczaniem.
- Wiele osób spotykających się bezpośrednio z Janem Pawłem II podkreślało, że ta jego świętość była czymś bardzo normalnym w jego zachowaniu. Jak Ojciec ją odbierał?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- O tym, że w jego życiu była świętość, jestem bezwzględnie przekonany. W bliskości Ojca Świętego odczuwałem „tremendum” - strach, przerażenie. Było to jednak nie przerażenie niewolnicze, ale takie, aby czegoś nie stracić. Odczuwałem też wielką radość. Jeżeli zatem te dwa odczucia wskazują na świętość, to ja je przeżywałem przy Papieżu. On był taki normalny. Siedziałem przy jego stole. Mogłem z nim rozmawiać. Odpowiadał na moje listy.
Poprosiłem go trzy razy, aby przyleciał do mnie helikopterem. Przyleciał do Hermanic w drodze do Skoczowa. Przyleciał nad Lednicę w drodze z Gorzowa do Gniezna i na Jamną, wracając ze Starego Sącza do Krakowa.
Dostawałem zawsze coś od niego. Mówiłem: „Ojcze Święty, daj mi coś”. Wskazywał oczami na ks. Stanisława: „Stasiu, daj mu tam coś”. O cokolwiek go poprosiłem to spełnił. Muszę zatem powiedzieć, że był człowiekiem bezwzględnego, wewnętrznego dialogu. Zawsze był nastawiony na słuchanie. Mało mówił. Ale jak już coś powiedział, to w sposób nieprawdopodobnie mądry i wyważony. Czułem się przy nim tak, jakby świat nie istniał. Jakbyśmy byli tylko obaj. Poświęcił mi gitarę dla młodzieży. Uczestniczył we wszystkim, co robię Interesował się opowieściami znad Lednicy i Jamnej. Był dla mnie jak ojciec. Dał mi coś największego na świecie - ojcostwo. Nauczył mnie, że ojcostwo jest postawą kapłana i duszpasterza. Dał mi scenariusz na moje życie kapłańskie, za co jestem mu bezgranicznie wdzięczny.
Ja nie miałem wątpliwości, kim mam być w stosunku do panienek i chłopców z duszpasterstwa. Nie mogłem być ich towarzyszem, chłopcem do towarzystwa, kimś, kto na balu się bawi z nimi, czy konkurentem z ich kolegami. Wiedziałem, że zawsze mam być ojcem. To mnie ustawiło bezpiecznie, pięknie i w miłości. Podniecenie mogłem i umiałem przedłożyć nad wzruszeniem.
- Jak Ojciec odbierał zafascynowanie młodzieży osobą Jana Pawła II do samego końca jego ziemskiego życia?
- Myślę, że sieroca demokracja bez autorytetów nie była zdolna wykreować niczego. Wiara wykreowała zaś ojca. Papież był ojcem dla świata i ludzi. Był nim dla młodzieży i był ojcem, który nie bał się stawać wymagań. Jan Paweł II nie podlizywał się młodzieży. Nie schlebiał jej. Zachowywał się tak jak Pan Jezus, który mówił, że Jego droga jest trudna, ciężka oraz że będą na niej młodych prześladować. Ale mówił również, że jest to droga piękna.
Myśmy za tym szli. To nam imponowało. Patrzył ludziom w oczy i stawiał wymagania. Nie był populistyczny, a jednocześnie wymagał i był kontrapunktem. Był punktem odniesienia. Był jak latarnia morska i dlatego potrzebowaliśmy go.
- Skąd pomysł spotkań na Lednicy i jakie były ich początki? Dlaczego tak ściśle są one związane z Janem Pawłem II?
Reklama
- W dokumencie „Tertio millennio adveniente” Ojciec Święty napisał, że z okazji jubileuszu trzeba postawić bramę. Bramę większą niż dotychczasowe. Bramę, przez którą przejdziemy, zyskując nową świadomość. Uświadomiłem sobie, że trzeba postawić taką symboliczną bramę.
Zbiegło się to z faktem kupienia nam, zakonnikom, przez pewną panią z Francji pól nad Lednicą. Uświadomiłem sobie też, że nie może być to również żadna brama tryumfalna, ale ryba - „ichtis”, gdyż inny znak nie będzie wam dany, jak znak Jonasza. Powstała wówczas ta brama, którą bardzo zainteresował się Ojciec Święty. Ułożyłem takie sformułowanie, że „żadne ręce na tym świecie nie są godne, by przeprowadzić polskiego chłopaka i polską dziewczynę w trzecie tysiąclecie, tylko ręce Jana Pawła II”.
Wprawdzie Ojciec Święty fizycznie nie postawił nogi pod bramą, ale nadleciał helikopterem. Wcześniej pytał się, czy tej bramy nie dałoby się przenieść na plac Mickiewicza w Poznaniu, bo tam przeniesiono spotkanie, które pierwotnie miało być nad Lednicą.
Skąd ja to wiem? Otóż treść papieskiego przesłania mówi ciągle o jeziorze. Przecież nie przygotowywał on tego przemówienia o jeziorze i chodzeniu po wodzie na bruk poznański. W wyniku rozmów z Episkopatem to spotkanie odbyło się jednak w Poznaniu, ale całe przemówienie jest o wodzie i wierze, która jest jak chodzenie po wodzie. O tym, że Piotr szedł po wodzie, jak po udeptanej ziemi. Lednica jakoś zapadła w serce Ojca Świętego i na każde spotkanie przesyłał swoje przemówienie. To było rzeczywiście ważnym punktem programu. Papież został z nami i my zostaliśmy z Papieżem, a Lednica się rozrasta.
- Z pamiątek materialnych po Janie Pawle II, przywożonych przez Ojca z Rzymu dla młodzieży, powstał, swoisty ołtarz jego relikwii. Co w nim przypomina postać przyszłego Błogosławionego?
- Byłem naprawdę niepowściągliwy. Brałem, co się dało. Wykorzystywałem kard. Stanisława oraz słabość do mnie jego i Papieża. Zdejmowałem mu buty, piuskę, szkaplerz z szyi, zabierałem pióro, chusteczki, ręczniki. Mam jego laskę, namiot z rekolekcji beskidzkich jako kardynała. Mam włosy, otrzymane od brata Mariana, jako relikwie. Mam specjalnie uczyniony, za jego zgodą, odlew dłoni. Zrobiłem kaplicę z okna i parkietu z ul. Franciszkańskiej 3 w Krakowie. To piękny kamień z kolumny świątyni Konstantyna, na którym stał kwiatek na jego balkonie, a dzisiaj jest on kamieniem węgielnym ośrodka nad Lednicą. To też potężne pozłacane serce z brązu z głową Ojca Świętego i dziecka. Mam kielich, ornat, stuły, mitrę, świece, które trzymał w rękach, fotel, na którym siedział w Senacie, różańce, krzyże biskupie, wpisy, dedykacje. Może jestem maniakiem w tym względzie, śmiesznym i nie do wyleczenia.
To wszystko przypomina mi miłość tego człowieka do mnie, do młodzieży, do ludzi, świata i Boga. Mówię to jako świadek jego miłości, która mnie broniła, przeprowadzała i chroniła.
- Czy na tegorocznym spotkaniu na Lednicy sługa Boży Jan Paweł II będzie szczególnie przywołany i obecny?
- Bezwzględnie tak będzie. Lednica zawsze jest Jana Pawła II. 21.37 jest godziną mistyczną. W tym roku będziemy rozdawać klucze z cytatem z jego pierwszej homilii: „Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi!” oraz z napisem: „Tobie dam klucze królestwa”. Chcę, aby przy pęku kluczy każdy miał klucz papieski. Będę też rozdawał kawałki skały z wydrukowanym znakiem ryby. Chcemy też nad Lednicą powtórzyć osiem przemówień Jana Pawła II tam skierowanych, jako program wychowawczy.
Hasłem tegorocznej Lednicy będą słowa: „Jan Paweł II - liczy się świętość”. Cała Lednica będzie poświęcona Papieżowi. Przyleci helikopter, który był przed 15 laty na Lednicy, a skoczkowie z brygady spadochronowej uczynią w powietrzu figurę przedstawiającą Jana Pawła II.
Zastanawiam się też nad tym, aby ostatni fragment homilii pogrzebowej kard. Ratzingera zainscenizować. Powiedział on wtedy, że nasz kochany Papież stoi w oknie domu Ojca i nam błogosławi. Chciałbym, aby na chmurze lub sieci rybackiej pojawił się wizerunek okna, a w nim Papieża. Tegoroczna Lednica będzie zatem bardzo bogata zarówno w treści, jak i doznania artystyczne.