Radziliśmy na posiedzeniu Komisji Zdrowia, Opieki Społecznej
i Rodziny nad najskuteczniejszymi formami pomocy dzieciom, które
nie mogą przebywać we własnych rodzinach. Nazywa się takie rodziny "
biologicznymi", ponieważ poza wydaniem dziecięcia na świat - często
zresztą w tragicznych okolicznościach - żadnych innych funkcji taka
rodzina nie spełnia. Dziecko powinno być zabrane z takiej rodziny,
i to im szybciej, tym dla dziecka lepiej. Ale po zabraniu dziecka
z demoralizujących i niebezpiecznych dla niego warunków, trzeba stworzyć
mu szansę w miarę normalnego rozwoju. Mówiliśmy więc o warunkach
w publicznych domach dziecka (nie jest najlepiej, zwłaszcza w Domu
Dziecka nr 1), mówiliśmy o lepszym rozwiązaniu, jakim są rodzinne
domy dziecka, a jeszcze lepiej rodziny zastępcze. Z satysfakcją stwierdziliśmy,
że zaczynają przynosić efekty reformy podjęte podczas rządów prawicy:
powstają rodzinne pogotowia opiekuńcze, gdzie zaszokowane dziecko
może szybciej dojść do siebie niż w policyjnej izbie dziecka. Przedstawiciele
Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie słusznie podkreślali, jak ważna
jest praca z patologiczną rodziną; najlepiej bowiem dla dziecka,
jeśli da się na tyle pomóc tej rodzinie, na tyle wesprzeć jej resocjalizację,
by dziecko mogło do niej wrócić. Nie ma bowiem lepszego miejsca dla
rozwoju człowieka niż spokojny, rodzinny dom. Okazuje się, że jest
to znakomite także ze względów ekonomicznych. Oto koszt utrzymania
wychowanka w domu dziecka wynosi miesięcznie ok. 2000 zł (w rodzinie
zastępczej trzykrotnie mniej). Gdyby przekazać te pieniądze na jednego
pracownika socjalnego lub terapeutę - udałoby się być może uratować
przed społecznym sieroctwem kilkanaścioro dzieci. Opłaca się! Choć,
oczywiście, to bardzo uproszczone liczenie...
Ale przez cały czas tej ważnej dyskusji nie opuszczało
mnie przeświadczenie jakiejś groteski, jakiejś walki z wiatrakami.
Wyobraźnia podsunęła mi nawet inny obraz: oto my staramy się gasić
dom, ratować z płomieni ludzi i dobytek, gdy tymczasem z drugiej
strony ktoś (a może my sami?) ten dom podpala, dolewa oliwy do ognia.
Oto przecież każdy wie, że dla normalnego rozwoju dziecka najważniejsza
jest wzajemna, wierna i stabilna miłość rodziców. Jest ona ważniejsza
nawet niż miłość rodziców do dziecka. Tymczasem bezradnie lub z aprobatą
obserwujemy, jak współczesna kultura jest coraz bardziej przeciw
małżeńskiej wierności i stabilności. Z jednej strony litujemy się
nad biednymi, bitymi i porzucanymi dziećmi, z drugiej zgadzamy się
na obyczajowość, w której najbardziej liczy się doraźna przyjemność,
w której propaguje się związki z zasady nietrwałe (konkubinat, wolne
związki), w której seks ma być wyłącznie źródłem przyjemnych doznań
uczestników, a przed dzieckiem "bronić ma" antykoncepcja.
Wyśmiewano niegdyś Kościół za rzekomą niechęć do seksu,
oskarżano o wiązanie pożycia małżeńskiego wyłącznie z przekazywaniem
życia. Kościół nigdy tak nie nauczał, zawsze pamiętał, że seks ma
także podtrzymywać i rozwijać więź małżonków. Uczył tylko, by w miłosnym
zespoleniu chcieć zawsze dobra także tej istoty, która - dzięki miłości
rodziców - może się pojawić. Oraz swojego nawzajem dobra - jako matki
i ojca.
Gdy się niszczy tę harmonię - trzeba potem się litować
nad dziećmi. Ale dziwny to żal.
Pomóż w rozwoju naszego portalu